ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Rozpoznawał też
twarze niektórych, siedzących na wysokich wozach więźniów.
Dla pewności przepchnął się bliżej i przyjrzał jeńcom z bliska, potem zaś nie
dbając
już o nic, śmignął przez tłum, zbijając z nóg tych, co mieli pecha i stanęli mu
na drodze. W
ślad za nim sypały się przekleństwa i groźby rychłego odwetu.
Po kilku chwilach wpadł jak bełt z kuszy do wspólnej izby, przebił się przez
zaciekawionych nagłym wtargnięciem żołnierzy i skoczył ku drzwiom apartamentu
Nicholasa. Otworzywszy jednym szarpnięciem drzwi, znalazł wewnątrz księcia,
który w
towarzystwie Ghudy, Amosa, Marcusa i Calisa omawiał z nimi plany na najbliższą
noc.
Anthony i Nakor zdążyli już wyjść, zajęci jakimiś tajemniczymi sprawami, które -
jak orzekł
mały przechera - były niezwykle ważne dla powodzenia całego przedsięwzięcia.
- Co się stało? - spytał Nicholas. - Miałeś być przy wozach...
- Przenoszą więźniów! - wypalił Harry, który biegnąc przez bazar, stracił niemal
dech.
- Dokąd? - spytał Amos.
- Na południowy zachód - odparł Ludlandczyk, wciągając ze świstem powietrze w
płuca. - Wygląda na to, że kierują się ku przystani!
- Niech to licho! - zaklął Nicholas, przepychając się wśród innych ku wyjściu
(wszyscy zresztą natychmiast poszli za nim i za Harrym); znalazłszy się we
wspólnej izbie,
książę odwrócił się do Calisa: - Ruszaj z Marcusem ku dokom. Jeśli nie otrzymasz
od nas
żadnych nowych wieści, rób to, cośmy postanowili. Jeżeli cokolwiek się zmieni,
powiadomimy was przez gońca.
Wypadłszy z gospody, rozdzielili się. Harry, Amos, Ghuda i Nicholas pobiegli ku
wozom. Nurkując pomiędzy gapiami, szybko dopędzili ostatni pojazd, strzeżony
przez dwu
strażników.
- Poznaję tamtego więźnia - syknął książę. - To Edward, jeden z zamkowych
paziów. -
Pokazał podbródkiem młodzieńca, który siedział na tyłach ostatniego wozu i gapił
się przed
siebie pustym wzrokiem.
- Nie najlepiej mi wygląda - zauważył Amos.
- Wszyscy kiepsko wyglądają - stwierdził Ghuda. Nicholas przesunął się na
pobocze,
podbiegł wzdłuż kolumny wozów i znów podszedł ku wozom. Przy tym wszystkim wpadł
na
kobietę, która niosąc talerz owoców, również obserwowała przejazd więźniów.
Oboje omal
nie upadli, kobieta zaczęła wrzeszczeć i jeden ze strażników odwrócił się, by
zbadać
przyczynę zamieszania.
- Przepraszam - zwrócił się książę do przekupki.
- Uważaj, gdzie idziesz, baranie! - piekliła się baba.
- Kogo nazywasz baranem? - wrzasnął książę.
- On już nie patrzy - wtrącił się Ghuda, chwytając Nicholasa za ramię.
Odsunęli się nieco i Nicholas wykręcił szyję, by zobaczyć wozy. Szli za nimi aż
do
przystani. Na obrzeżach bazaru, gdzie ruch był mniejszy, musieli zostać nieco z
tyłu, by nie
spostrzeżono ich natręctwa. Kiedy wreszcie podeszli bliżej, spiesząc wzdłuż
rzędu stoisk,
jakby ktoś wysłał ich tu z poleceniem, zobaczyli, co się dzieje. Na przystani
czekały łodzie,
które miały przewieźć więźniów na stojący w porcie statek.
Amos wciągnął Nicholasa i Ghudę w pustą przestrzeń pomiędzy dwoma kramami.
- O co tu chodzi? - spytał.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Nicholas. - Ale z tymi ludźmi jest coś nie
tak...
- Bo może to nie są nasi ludzie - odparł Harry. - Może to te kopie.
Nicholas zaklął sążniście.
- Trzeba by było dotrzeć do tamtej przeklętej posiadłości, by to sprawdzić. -
Rozmyślał przez chwilę, po czym dodał: - Harry, biegnij z powrotem do doków i
każ
Marcusowi i Calisowi ruszać natychmiast za rzekę. Chcę, by Calis sprawdził, czy
są tam nasi
ludzie. Jeśli są, niech ich zabierze do Prajia i Vaji zgodnie z naszym
pierwotnym planem.
Jeśli ich tam nie ma albo jeśli nie żyją, nie ma się co mścić. Każ im trzymać
łodzie nad rzeką,
dopóki nie zmienię polecenia. Jeśli natkną się tam na naszych ziomków, ty
dowodzisz
łodziami. Przeprowadź je na miejsce spotkania, załaduj więźniów i ruszajcie do
portu.
- Pojmuję - rzekł Harry, odwracając się, by odejść.
- Jeszcze jedno! - zawołał w ślad za nim książę.
- Co takiego?
- Nie daj się zabić!
Harry błysnął zębami w uśmiechu.
- Ty też, Nicky! - zawołał i pobiegł co tchu.
Trzej przyjaciele, którzy pozostali na miejscu, obserwowali wszystko, dopóki
pierwsze łodzie nie dotarły do statku. Ujrzawszy co się dzieje, Amos zaklął
bezbożnie.
- Zabierają oba statki!
- Kiedy? - spytał Nicholas.
Amos wypytywał uprzednio miejscowych o warunki żeglugi, nie mógł jednak
zadawać zbyt drobiazgowych pytań bez wzbudzania podejrzeń.
- Myślę, że gdzieś pomiędzy północą w świtem, kiedy cofa się przypływ.
- Jest tu jeszcze jakiś okręt, który moglibyśmy ukraść? Amos rozejrzał się po
zatoce.
- Wpływało tu i wypływało mnóstwo statków. Ale... - pokazał dłonią. - Tamta
begala.
- Wskazany przezeń statek był niedużym, zgrabnym dwumasztowcem o trójkątnych
żaglach. -
To okręt przybrzeżny, ale szybki. Jeśli wydostaniemy się z portu, zanim ruszą
tamte dwa,
możemy przechwycić jeden na płytkich wodach. Wychodząc z portu, będą musiały iść
ostro
na wiatr, dopóki nie zdołają ominąć tamtego półwyspu na wschodzie. My możemy
wziąć się
za drugi - pierwszy nie zdoła zawrócić w porę i przyjść tu z pomocą. Trzeba nam
jednak ich
dopaść, zanim wykonają zwrot, bo w przeciwnym wypadku oba po prostu sobie
odpłyną.
- Czy na tym małym zmieścimy się wszyscy? - spytał Ghuda.
- Nie - odpowiedział niegdysiejszy morski rabuś. - Będziemy musieli zawrócić,
załadować resztę i dopiero wtedy ruszymy za pierwszym okrętem.
- Najpierw zdobądźmy jeden - uciął dyskusję Nicholas. - O drugim pomyśli się
potem.
Wracajmy do gospody i poślijmy wieści nad rzekę o zmianie planów.
Odwrócili się, by odejść, i nagle Nicholas jęknął:
- O, bogowie!
- Cóż takiego? - spytał Amos.
- Nakor!
- Okrzyk O, bogowie! pasuje do sytuacji jak ulał - stwierdził Ghuda.
- Czy ktoś wie, gdzie go poniosło z Anthonym?
- Nie - odpowiedział Nicholas. - Możemy tylko mieć nadzieję, że cokolwiek robią,
nie
obróci to tego gniazda szerszeni przeciwko nam, zanim nie opuścimy miasta.
Wszyscy pognali co tchu do gospody.
Calis przeskoczył mur okalający posiadłość dopiero po zmroku. Pospieszył przed
siebie, niezbyt się przejmując tym, że zostanie zauważony. Wiedział, że i w
normalnych
warunkach obowiązkowość straży pozostawiała tu wiele do życzenia, a otrzymawszy
od
Nicholasa wiadomość o tym, że więźniów przenoszą na okręt, uzyskał niemal
pewność, że
posiadłość zostawiono jej własnemu losowi.
Skręcając za róg sporego żywopłotu, okalającego zarosła chwastami część
dziedzińca,
wpadł jednak na wartownika. Zanim tamten zdążył zareagować, pół-elf uderzył go
kantem
dłoni w grdykę i zmiażdżył mu tchawicę. Wartownik runął na plecy i przez chwilę
jeszcze
miotał się w trawie. Calis pobiegł dalej, nie troszcząc się o swoją ofiarę
|
WÄ
tki
|