ďťż

Bazylego długo prześladował psi wyraz jej twarzy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dopiero gdy rzecz wyszła na jaw, Zośka poczuła wstyd. I może dlatego, że to widział – jej rozchełstaną na piersiach koszulę, obnażone, brudne nogi i w dodatku to rodzące się w niej upokorzenie – znienawidziła go. Jakby to on ją gwałcił i deprawował. Kogoś przecież musiała nienawidzić za to, że jest skażona i zła. Znienawidziła tego, który jej to uświadomił. Jak zresztą śmiał rozróżniać dobro i zło, normę i odstępstwo od niej, jeśli urodził się właśnie w tej rodzinie i nasiąknął tym samym co ona! Jak śmiał tak na nią patrzeć? Jak śmiał uderzyć ojca, zamiast wziąć ją zaraz po nim! Owsiun rano niczego nie pamiętał i tylko ze zdziwieniem macał się po rozbitym łbie. Patrzył co najwyżej podejrzliwie na Zośkę, przypuszczając, że to może jej nie spodobały się amory. Na parę tygodni zszedł się wtedy z barmanką. Uśpiło to czujność Bazylego. Przestał przyjeżdżać w soboty, obserwować Zośkę i sprawdzać, gdzie jest i co robi. Tyle rzeczy by się nie wydarzyło, gdyby jednak zabił wtedy ojca. Nie byłoby na świecie Jaśka – brata i jednocześnie siostrzeńca, którego Zośka urodziła późną wiosną następnego roku. Nie byłoby pożaru, więc Marysia nie poparzyłaby sobie twarzy, a Julita nie usłyszałaby po raz drugi w życiu Marysinego płaczu i przerażenia – w sobie, na granicy jawy i snu. I nie zerwałaby się z łóżka w środku nocy, po to, by pędzić na bosaka przez pokrzywy, szukać otwartego okna, wskakiwać przez nie i przedzierać się przez dym i ogień do kołyski Jaśka i przykucniętej przy niej Marysi. Nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło, gdyby on zrobił, co trzeba było zrobić już dawno. Nic! Ale nie zrobił, i wszystko się wydarzyło, także i to, że Julita wróciła jeszcze po Zośkę i starego Owsiuna. Nie zdołała ich jednak wyciągnąć, bo byli zbyt pijani i bezwładni. Zostali tam wszyscy w szaleństwie płomieni – Julita, jej anioły i tamtych dwoje, jedynie śniących pożogę. A może spalił się tylko jeden anioł, bo ten drugi pilnował w mieście jego? Ta myśl długo przyprawiała Bazylego o szaleństwo. Był winny – on jeden – tego, że posłuchał Julity i nie ukatrupił starego. I tego, że nie przyjechał akurat na tę niedzielę, tylko wziął dodatkową robotę, by zdobyć forsę na wypad nad morze, który miał być nagrodą dla Julity za zaliczenie pierwszego roku, a i dla niego, za skończenie kolejnej klasy. Był także winny, bo potrzebował jej anioła, ponieważ z jego własnym stało się nie wiadomo co, a może w ogóle nigdy go nie było. Z dwoma aniołami Julita miałaby większą szansę, by przeżyć. Nikt go nie ostrzegł, gdy szedł z przystanku. Mieszkający na początku ulicy Zalewski nawet się tak jakoś dziwnie na niego popatrzył, ale Bazyli zbyt był zajęty projektowaniem podróży, by się nad tym zastanowić. A potem zobaczył nadpalony płot. Jeszcze pomyślał, że to staremu odbiło i niechcący zaprószył ogień. Ale chałupy też nie było. I rosnącego przy niej bzu. I skleconej z byle czego ławki, na której ojciec siadał, by wypalić papierosa. Po drewnianej beczce do zbierania deszczówki też nie było śladu. Bazyli stał oniemiały, a wokół niego zaczęli gromadzić się ludzie. Ruszył przez pogorzelisko do gołębnika, bo mu się zdawało, że tam będzie stary i reszta – na dole był duży pokój i kuchnia, można było tam zamieszkać. Gołębnik był jednak pusty, tylko ptaki trzepały się na górze. Usiadł więc na stołku i czekał na Julitę, że się w końcu zjawi, przytuli go i powie, gdzie są tamci. WERSJE Bazyli właściwie nigdy się do końca nie dowiedział, jak było ze śmiercią Julity. Ludzie coś tam mówili, ale nie dał rady tego słuchać, bo każda opowieść zaczynała się od widoku Marysi i Jaśka w pokrzywach. A Juli już tam nie było, była w środku, za ścianą ognia, a oni dopiero wyglądali przez okno albo biegli. Za późno. Za późno! Weronika Laska też za późno wybiegła z domu. Przez to, że szukała bezwiednie kapci i szlafroka. I jeszcze wsuwek, którymi zwykle upinała kok na głowie, gdy wstawała z łóżka. Tym razem tylko je ścisnęła w dłoni, patrząc z przerażeniem w okno, gdzie na jej oczach zajmował się dach. Wsuwki wypadły na podłogę, a ona ruszyła ku sieni, potem przez chaszcze, dopadła do Marysi i Jaśka i spytała, gdzie jest reszta. – Zostali w środku – szepnęła Marysia z trudem. Bolała ją liźnięta przez ogień twarz. – Ona też tam jest. Ona... – Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Weronika zasłoniła jej usta i przyciągnęła do siebie, by jej słów nie usłyszał Julian, który telefonował po straż i dlatego dopiero teraz znalazł się przy nich. – Sprawdź, co z małym – powiedziała Weronika, by odsunąć TAMTO w niebyt i zająć czymś Juliana. Było jej słabo, ale oparła się o Marysię, zasłaniając przy tym twarz rozpuszczonymi włosami, by nie zobaczył, co w niej ma. Laski klęknął przy Jaśku i sprawdzał, czy nic mu się nie stało. Mały darł się wniebogłosy, ale wyglądało na to, że jest cały i zdrowy. Laski przytulił go i patrzył ze zgrozą na pożogę, która wylewała się wszystkimi otworami, lizała już rosnący obok chałupy bez i pełzła po płocie. Cieszył się w duchu, że Julita śpi na górce i tego nie widzi. Te parę minut ocaliło mu życie. Bo pewnie by skoczył w ogień, gdyby wiedział, jak jest naprawdę. A tak tylko oglądał się na okienko na górce, by sprawdzić, czy nie pojawia się w nim głowa Julity. Przyjechała straż pożarna i karetka, lekarz zabrał mu małego i dopiero wtedy Julian, zaniepokojony tym dziwnie twardym snem córki, poszedł do domu, wspiął się po schodkach i oniemiały patrzył na puste łóżko. Chwilę później wybiegł z krzykiem prosto w rozpostarte ramiona żony. Osunął się potem na trawę i siedział, jakby chciał sobie popatrzeć na kataklizm, który zabiera mu jedyne dziecko, jakby chciał zapamiętać wszystko, każdy wyżej wspinający się płomień, snop iskier w górze, kłęby dymu, buchające tam, gdzie woda tłumi ogień. Widowisko jakich mało – i to tuż przed nim, zaraz za poletkiem pokrzyw, a w środku Julita, uwięziona w ogniu na zawsze, na zawsze! W nim też wszystko obracało się w popiół. Tak mu się przynajmniej wtedy wydawało. I w przerażającą czerń. I w ciszę. ZNIECZULENIE Bazyli niewiele pamiętał z następnych tygodni. Zamieszkał w gołębniku, który był właściwie solidniejszy niż stara chałupa
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.