ďťż

Aleksander, nadal odziany w białą satynę, leżał niczym królewski trup, z rękami wyciągniętymi prosto wzdłuż boków...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Puste oczy były otwarte, jakby nikt nie zrobił mu tej przysługi i nie zamknął ich, kiedy umarł. Musiałem się upewnić, że w jego żyłach nadal pulsuje krew. Dopiero po bliższych oględzinach zauważyłem skórzane pasy mocujące jego nadgarstki, kostki, pierś i szyję do łóżka. Przejrzałem stertę pościeli i otworzyłem poduszkę, w której ukryłem krótki miecz księcia. Przeciąłem skórzane więzy, napełniłem kubek winem i ukląkłem przy łóżku. – Wasza wysokość, słyszycie mnie? To ja, Seyonne. Przyszedłem, by was stąd wydostać. Nie poruszył się, nawet nie zamrugał. Zamknąłem jego powieki i przestawiłem zmysły, by sprawdzić więżące go zaklęcia. Było tak, jak myślałem. Demony były bardzo pewne siebie. Szybko wróciłem do normalnego postrzegania, by uciszyć ich muzykę. – Panie, nałożyli na was bardzo proste zaklęcie i dali eliksir nasenny, by was oszołomić. Czujecie się sparaliżowani, ale tak nie jest. Możecie przekonać swoje ciało, by się poruszyło, ale będzie to wymagać wielkiej koncentracji. Musicie tego chcieć. – Wlałem kilka kropli wina między jego wargi. – Posmakujcie wina. Skoncentrujcie się na nim. Myślcie, jak omywa was, oczyszcza z tego ohydnego zaklęcia, rozpuszcza eliksir nasenny, aż w końcu nie ma on na was żadnego wpływu. Zachęcałem i błagałem, dawałem mu więcej wina, próbowałem każdego rozwiązania, które przyszło mi na myśl, lecz minęło kolejne dziesięć minut, a on nawet sienie poruszył. Zacząłem zmieniać jego ubranie i wsuwać pod niego jedwabne prześcieradło, gdyby ktoś chciał wpakować nos do środka i sprawdzić, jak mi idzie. Moje błagania i namowy nic nie dawały. Wkrótce doszedłem do wniosku, że to kwestia woli... a raczej jej braku. Musiałem spróbować czegoś mocniejszego. – Panie, nie zabiliście swojego wuja. Oczywiście, nie jesteście bez winy. Odesłaliście go i bawiliście się nim. Byliście nieostrożni i głupi, jak zawsze myśleliście tylko o własnej wygodzie i przyjemności. Nigdy nie pozbędziecie się tego ciężaru i nie powinniście. Ale to demony chciały jego śmierci. Nie wy. To demony nasłały na niego zbójów. Czerpią szczególną przyjemność z zabijania zimnem, gdyż same cierpią z jego powodu. Zostawiły go tam, by umarł, panie, by wykrwawił się powoli i zamarzł, a jeśli chcecie naprawić to wielkie zło, i nie pozwólcie, by przyniosło im to korzyść. Zabicie lorda Dmitriego było jedynym sposobem, w jaki mogły przekonać waszego ojca, by im was oddał. – Zdjąłem jego naszywaną perłami tunikę i wsunąłem mu przez głowę luźną koszulę z miękkiego lnu. – Możecie się poruszyć, jeśli tylko zechcecie. Jeśli nie, zabiorą was do Khelidaru i uczynią z was demona. Ani wasze ciało, ani dusza nie będą już do was należeć, i będziecie musieli się kulić w ciemnym zakątku umysłu i patrzeć, jak wszystko się dzieje. Może tego pragniecie, uważając to za słuszną karę za wasze grzechy. Ale naprawdę nie domyślacie się, czego chcą od was demony? Zabijecie własnego ojca i demon będzie rządził cesarstwem Derzhich. Zabrakło mi słów. Jeśli nie mógł albo nie chciał iść, będę go musiał jakoś stąd wynieść. Zakładając mu spodnie do konnej jazdy, planowałem, w jaki sposób Durgan zdobędzie jedną z niebieskich buteleczek Giezeka, by uśpić khelidzkich strażników. Serce zabiło mi gwałtowniej, gdy poczułem zimną rękę zaciskającą się na ramieniu. – Wiesz, to wszystko twoja wina. – Jego szorstki głos był niewiele głośniejszy od szeptu. Obróciłem się gwałtownie i zobaczyłem otwarte bursztynowe oczy, ponure i otępiałe od eliksiru, zaklęcia i smutku. – Nie prosiłem was, żebyście mnie kupili – zauważyłem. – Nie, oczywiście że nie. – Usiadł i przycisnął ręce do skroni. – Na rogi byka, co to za przekleństwo w mojej głowie? Zupełnie jakby wszyscy muzycy na świecie grali razem, a każdy fałszywie. – To muzyka demonów... znak działania ich zaklęcia. Ucichnie... kiedy się od nich oddalicie. Dwaj stoją za drzwiami. Podałem mu buty do konnej jazdy, a on je założył. Kiedy zapiąłem klamry, podniósł się z łóżka i przeciągnął smukłe ciało. – Odsuń się. Poradzę sobie z dwoma strażnikami. Szybko stanąłem między nim a drzwiami. – Nie, panie. Nie możecie. – Twój język jest tchórzliwy. – Nic lepiej niż złość nie wypala resztek zaklęcia nasennego. – Pomyślcie, panie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.