ďťż

W ciemnej stajni jego bursztynowe oczy płonęły niczym oczy złego goblina...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Otello poczuł się nieswojo i uciekł wzrokiem w bok. Błazen wychynął z rekwizytorni, zatrzasnął drzwi stajni i odszedł. Pod nogami rozczarowanego Otella zawirował cały świat. Szary baran trącił go nosem. Specyficznie pachniał rzeczami, których Otello nie rozumiał. - Już dobrze - mruknął. - Głowę masz teraz jak kropla wody na gałęzi, co? Gdybyś pozwolił gniewowi uciec, błazen by cię rozgryzł. Popatrzyłby ci między rogami prosto w oczy i zobaczyłby, co nosisz w sercu. A tak nie wie o tobie nic. A im mniej wie, tym większą masz nad nim przewagę. Znajdź najsłabsze punkty przeciwnika. To stara gra. - I nagle zrobił rozbawioną minę. Otello potrząsnął uszami, żeby odpędzić brzęczące w ciemności słowa. Ale szary baran nie pozwolił mu złapać tchu. - Zapomnij o gniewie - mówił. - Pomyśl o śladzie ślimaków na trawie, wybiegnij myślą naprzód. - Ale ja jestem głodny! - powiedział Otello tylko po to, żeby coś po wiedzieć. - W takim razie walcz! - Jak mogę walczyć, skoro trzyma mnie pod kluczem? - prychnął Otello. - Na to nic nie pomoże! Przykuwszy jego uwagę, szary baran stał się małomówny jak karmiąca matka w podłym humorze. - Nic oprócz myślenia. - Ja myślę - odparł Otello. - Myślę dniami i nocami. -Troszkę skłamał, bo nocami zwykle spał w kącie stajni. - W takim razie myślisz o złych rzeczach. - Myślę o sianie - wyznał cichutko Otello. Tak jak się tego spodziewał, szary baran przyjął to z dezaprobatą. - Myśl o błyszczącym futerku kreta, o szumie wiatru w krzewach, myśl o tym, co czujesz w brzuchu, gdy zbiegasz szybko ze wzgórza. Myśl o zapachu odległej ścieżki, o wolności, którą niesie wiatr. Ale już nigdy więcej nie myśl o sianie. Otello nie odrywał od niego oczu. W brzuchu czuł coś dziwnego, ale na pewno nie był to głód. - Krótko mówiąc - podsumował szary baran - myśl o mnie. Tak więc Otello pomyślał o szarym baranie i gniew wycofał się za cztery rogi, tam, gdzie jego miejsce. Owce wciąż na niego patrzyły i wciąż były zaskoczone. - Gabriel nas liczył - powtórzył opryskliwie. -Tylko nas liczył. Kiedy już to powiedział, z rozczarowaniem pomyślały, że pewnie ma rację. Ale szybko poweselały. Jeśli liczenie było procesem tak przyjaznym i tajemniczym, nie wyobrażały sobie nawet, jak podniecające będą rzeczy naprawdę ważne, rzeczy takie jak napełnianie kraty sianem, rozrzucanie słomy czy karmienie ich burakami pastewnymi. Ale najbardziej ciekawiło je, czy Gabriel będzie im czytał. - Poezję - westchnęła Cordelia. Nie bardzo wiedziały, co to jest poezja, ale poezja musiała być piękna, ponieważ młodzieńcy z książek często czytali ją Pamelom w świetle księżyca, a George, który nigdy nie powiedział o Pamelach ani jednego dobrego słowa, przestawał wtedy być zły i wzdychał. - Albo coś o koniczynie - dodał z nadzieją Biały Wieloryb. - Albo o morzu, niebie i nieustraszoności - wtrąciła Zora. - Oby tylko nie o chorobach owiec - mruknęła Wrzosowata. - Jak myślisz, Otello, o czym będzie nam czytał? Ale Otello nie odpowiedział. - Będzie czytał głośno i wyraźnie, tak jak trzeba - oznajmił Sir Ritchfield. - I wyjaśni nam mnóstwo nowych słów - dodała Cordelia. Coraz bardziej je to ciekawiło. O czym ten Gabriel będzie im czytał? Nie mogły się już doczekać popołudnia. - Może spytamy ich? - zaproponowała Chmurka. Miała na myśli owce i barany ze stada Gabriela. Psy zapędziły je na skraj pasionka i Gabriel właśnie stawiał tam druciane ogrodzenie. Owce George'a nie były pewne, co o tym myśleć, ponieważ pasionek bardzo zmalał. - Akurat tam, gdzie rośnie mysie ziele - utyskiwała Matylda. Ale to pozostałym owcom nie przeszkadzało. Chodziło im bardziej o ogólną zasadę. Z drugiej jednak strony, cieszyły się, że owce Gabriela nie będą biegały z ich stadem, ponieważ były trochę dziwne. Miały krótkie nogi, długie grzbiety, długie, smutne nosy, niespokojne oczy i były dziwnie blade. No i nieładnie pachniały. Nie to, że niezdrowo, ale zalatywało od nich zde- nerwowaniem i martwotą. Ale najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że prawie wcale nie miały runa, tylko coś w rodzaju gęstych kłaków. Widać było, że dawno ich nie strzyżono. Dlaczego Gabriel pasł owce bez runa? Jaki z nich pożytek? Musiał być szczęśliwy, że nareszcie trafiło mu się stado pięknych, wełnistych owieczek. Te z kłakami na grzbiecie na pewno niedługo odeśle. Doszły do wniosku, że dopóki tego nie zrobi, najlepszym sposobem współżycia z obcym stadem będzie całkowite jego ignorowanie. Ale teraz zaczęła dręczyć je ciekawość. - Poszłabym i spytała - powiedziała Matylda - ale kiedy do nich pod chodzę, swędzą mnie nozdrza. Wszyscy popatrzyli na Sir Ritchfielda. Ostatecznie to przewodnik powinien nawiązać kontakt z obcym stadem. Ale Sir Ritchfield pokręcił głową. - Cierpliwości! - parsknął. Biały Wieloryb się bał. Otello stracił nagle całe zainteresowane literaturą, a pozostali byli zbyt dumni, żeby rozmawiać z owcami bez runa. W końcu na ochotnika zgłosiła się Zora. Dużo rozmyślała na skalnej półce i uważała, że duma, nawet ta usprawiedliwiona, nie powinna stanowić przeszkody na drodze do poznania świata. Kiedy Gabriel zaczął rozwijać zwój siatki za przyczepą, ruszyła w stronę przybyszów. Ci akurat się paśli. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, było to, że trzymają się bardzo blisko siebie, bok w bok, ramię w ramię. Pasienie się w takiej ciasnocie musiało być niewygodne. Nie zwrócili na nią uwagi, chociaż jej zapach dotarł do nich na długo przed nią. Przystanęła tuż za stadem, grzecznie czekając, aż ktoś do niej zagada. To jedna, to druga owca podnosiła głowę i rozglądała się nerwowo na wszystkie strony, lecz ich wzrok przebijał ją na wylot, jakby w ogóle jej tam nie było. Zaskoczona obserwowała je przez chwilę. Wreszcie straciła cierpliwość i głośno zameczała. Pyski przestały skubać trawę, szyje się wyprostowały. Spojrzały na nią dziesiątki wyblakłych oczu. Ale ona przywykła do patrzenia w otchłań. Stała przed nimi jak na zimnym wietrze i wytrzymała ich spojrzenie. Może to była próba? Może chciały sprawdzić, czy jest odważna? Zora poruszyła szybko uszami i figlarnie skubnęła kilka źdźbeł trawy. Nie wydarzyło się nic. Kilka owiec po drugiej stronie stada ponownie spuściło głowę i monotonny odgłos żucia powiedział jej, że znowu zabrały się do jedzenia. Ale większość oczu wciąż patrzyła na nią. Musiała przyznać, że zrobiło się jej nieswojo. Biło z nich migotliwe światło, jakie widać czasem na niebie w złą pogodę. A w złą pogodę owce nie mogą jasno myśleć. Stało się oczywiste, że przybysze nie wyjdą z żadną inicjatywą. Jeśli coś miało się wydarzyć, wydarzenia te musiała sprowokować ona, Zora
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.