ďťż

A poza tym „piec" jest rodzaju męskiego, „pieczka" zaś — żeńskiego...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ruska piecz to zaiste symbol baby. — Piecz to nasza mać rodzona — mówi ruskie przysłowie. Najlepiej to widać w obrzędach związanych z porodem. Kiedy bowiem baba rodziła w izbie, odsłaniano „uście" pieczki, otwierając gestem magicznym drogi rodne położnicy, a na węglach, które wypadały z pieczki, robiono napar i dawano pić rodzącej, by płód z niej wyskoczył równie lekko. Niekiedy też, jeśli w obejściu nie było bani, baba rodziła w pieczy. Płód 36 jawił się wtedy na świat niejako z podwójnego brzucha: z kobiecego łona i z duchówki pieczy. Nawiasem mówiąc, ilekroć patrzę w mroczne „uście" ruskiej pieczy, gdzie żywioł ognia łączy się z żywiołem ziemi — płomienie liżą glinę — mam wrażenie, że zaglądam zarazem w otchłań pradziejów i w swoją własną głąb. Wszak jeszcze Heraklit utwierdzał, że świat się począł z ognia, a Biblia powiada, że z gliny był ulepiony pierwszy człowiek. Czasami też wydaje mi się, że widzę tam... na zadniej ścianie... poprzez płomienie — cień... Cień człeka w pieczarze u ogniska. Dawniej ruskie piecze „bito" z gliny, dopiero później zaczęto używać surowej cegły. Gospodarz z reguły sam robił opie-czek, czyli drewniany zrąb na trzy-cztery wieńce przykryty ciosanymi dechami i grubą warstwą gliny (palenisko), a na tak zwane pieczobicie zapraszał miejscowych chłopaków z dziewkami. Młódź przywoziła ze sobą glinę (nie mniej niż dziesięć wozów!), miesiła ją bezpośrednio w izbie, ugniatając bosymi stopami na podłodze, po czym ubijała gliniane ciasto w formę z desek do wtóru rytmicznych pieśni i posapywań, mlaskania gliny, wizgu dziewek i śmiechów. Nierzadko w glinę wbijano polne kamienie, które lepiej się nagrzewały i dłużej trzymały żar. Po zakończeniu roboty gospodarz stawiał młodzieży pieczną wódkę i na resztkach gliny zaczynały się swawole. Samo bicie pieczy trwało parę godzin, swawolili potem do rana, a dobrze zbita piecz służyła zazwyczaj kilku pokoleniom. Dzisiaj czasy już nie te. Co prawda, w wielu izbach zaonież-skich widywałem jeszcze stare ruskie piecze, ale — pożal się Boże — w jakim one były stanie: pokoszone, popękane, czasem kołem podparte jak wpół zgięta starucha, podmazane gliną na lap-ciap. Dziś bowiem nikt nie bije tutaj ruskich pieczy, mało kto w ogóle wie, jak to się robi. Teraz w modzie są tu różne „kozy" i „burżujki" (ostatni szlagier to kanadyjskie bullerjany), byle dogrzać izbę latem, jeśli bywa chłodne i deszczowe, bo na zimę naród stąd ucieka — kto do miasta, kto do posiołka — do swych betonowych klit z centralnym ogrzewaniem. A i małolaty (te, które jeszcze nie zdążyły zwiać do cywilizacji) ninie wolą trząść się w rytmie techno na parkiecie w sielskim klubie, ni-źli stopy sobie gliną paćkać. 37 Toteż rozbite piecze w moim domu w pierwszej chwili mnie zdeprymowały i nawet pogłoska, że rozbiła je miejscowa szpa-na20, szukając złotych świnek21 Fiodora Anisimowicza, ukrytych pono gdzieś w domu przed bolszewikami, nie mogła mnie oddeprymować. Według innej pogłoski, szpana szukała nie ki-prianowskich świnek, lecz dziadowskiego samogonu, jednakże czego by tam nie szukała — myślałem gorączkowo — mnie od tego w zimie cieplej nie będzie, bo zduna tu znaleźć nie sposób za żadne świnki. Ani nawet za samogon. Przyszło samemu zakasać rękawy. Zacząłem od fachowej literatury, z której już na wstępie się dowiedziałem, że ruskie pieczki mają poważny feler: nie ogrzewają dołu pomieszczenia (żal, że wtedy nie zwróciłem na to uwagi, zaabsorbowany rodzajami gliny, detalami konstrukcji i ostrzeżeniami przeciw pożarom). Sięgnąłem też do mądrości ludowej, rozpytując miejscowych starzyków, co lepsze: palenisko z bitej gliny czy wyłożone szamotową cegłą? — Jeśli chodzi o trwałość — radzili — lepsza jest cegła, za to na glinie lepiej chleb wychodzi. A przy okazji doradzali różne dodatki do glinianego ciasta, jedni sugerowali sadzę, inni zachwalali surowe jajca, jeszcze inni szkło wodne. — Aliści najważniejsze, by ciasto było prężne w dotyku — zauważył Fiodorycz. I dorzucił: — Jako jędrna pupka. W końcu wzięliśmy się z Natalią do dzieła. Sąsiad Andriej nam pomagał. Ledwie jąłem miesić glinę, moje lęki przeszły, jak ręką odjął. Bo co innego rozmyślać (tudzież gadać) o robocie, a co innego zabrać się do niej. Dlatego nie chcę zanudzać opowiadaniem, jak biliśmy palenisko, by Natalia mogła wypiekać chleb lub kalitki wprost na glinie, jak wykładaliśmy sklepy w łuki, obłupując każdą cegłę z jednego boku, jak kożuchem z cegieł komin obudowywaliśmy, aby zabezpieczyć się od pożaru — tego samemu trzeba spróbować. Powiem tylko, że z dwiema pieczami uporaliśmy się w trzy dni. Proces ich restauracji stał się najlepszą drogą do poznania ichnich tajemnic. Zarówno konstrukcji, jak i zasady działania. 20 Szpana — chuliganeria, wyrażenie slangowe. 21 Świnka — złota pięciorublówka. 38 Lecz prawdziwe dobrodziejstwo ruska piecz okazała nam dopiero w zimie. Notabene, w moim kondobiereżskim domu nikt nie zimował od ponad pięćdziesięciu lat (sam dom pochodzi z początku ubiegłego wieku), ja zaś sprowadziłem się doń latem i nie miałem zielonego pojęcia o jego słabiznach: w którym miejscu ściana zgniła, w którym dach przecieka. A zima w zeszłym roku była, że ho, ho! Najstarsi Zaonieżanie takiej nie pomną: słupek rtęci stanął w termometrze (jakby zamarzł) w okolicy minus czterdziestu stopni Celsjusza, przerębel w Oniego — skąd bierzemy wodę! — przychodziło co dzień rozbijać piesznią (skrzyżowanie topora z łomem), aż się zrobiła głęboka jak studnia, do tego wściekły siwierik (wiatr północny) przedymywał dom na wskroś, od podłogi ciągnęło jak diabli, bo jakiś kretyn rozebrał czornyj poł, czyli dolną warstwę desek (zapewne na drwa), szyby w oknach pokrywały się grubą warstwą lodu od wewnętrznej strony, a wychodek na piętrze tak zanosiło śniegiem poprzez szpary, że łopatą trza się było doko-pywać do deski, aby na niej usiąść... W tej sytuacji jedyne zbawienie od chłodu — leżanka! Leżanka to miejsce do spania na ruskiej pieczy — rodzaj przytulnego barłogu pod powałą izby — oddzielone od świata ze wszech stron. Moja ma metr osiemdziesiąt pięć na metr siedemdziesiąt. Prawdziwe wilcze leże
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.