ďťż

- Uchwycił się oparcia krzesła...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- „Thunderbirds gotowe do wylotu”. - Co takiego? Oczywiście, była zbyt młoda, by oglądać dawne seriale telewizyjne, a za stara, aby zawracać sobie głowę powtórkami. Ależ głupio się odezwał. Pomyśli sobie jeszcze, że jest skończonym kretynem. Zamknąwszy oczy, Edie kiwała się teraz w rytm muzyki, wyginając silne, smukłe i giętkie plecy jak stalową sprężynę, balansując z wdziękiem w spiczastych, skórzanych pantoflach na wysokich obcasach, które wydawały się nieco na nią za duże. Brian zastanawiał się, czy należą do jej matki, i na tę myśl ogarnęła go fala podekscytowanej czułości. Zuchwale przyłączył się do niej, niezdarnie przestępując z jednej nogi na drugą i strzelając palcami niezgodnie z rytmem, jako że jego wyczucie muzyki było jeszcze gorsze niż wyczucie dialogu. - Chceszeszcze drinka? - Przestała tańczyć. - Lepiej nie. Dziękuję. - No to siadaj. Brian rozejrzał się wokół. Na fotelu leżały taśmy wideo i audio, bezpłatne gazety, jakieś rajstopy oraz talerz ze śladami sosu pomidorowego i wyschniętego żółtka. Powtórnie opadł na kanapę. Ta również zawalona była różnymi szpargałami. Edie przerzuciła je za oparcie kanapy. Przy tym ruchu musiała uklęknąć i wyciągnąć rękę, a wąski pasek lycry udający spódnicę rozciągnął się tak bardzo, że Brian wyraźnie zobaczył pęknięcie między jej pośladkami. Ogarnęła go nagle fala ciepła, co przypisał nadmiernemu ogrzewaniu dostarczanemu przez trójżeberkowy grzejnik elektryczny. - A więc, młoda Edie. - Chciał utrzymać to w lekkiej i żartobliwej formie. - W jaki sposób mogę ci pomóc? - Opadła gwałtownie koło niego. No cóż, przyjął to bez protestu. Nic się za tym nie kryło. W rzeczywistości, jeśli spojrzeć na to z czysto praktycznego punktu widzenia, było to jedyne rozsądne miejsce, jakie mogła wybrać. Nie miało wielkiego sensu, aby siedziała całe mile od niego w tym niewygodnym, starym fotelu. Jeśli miała to być sesja doradcza - a wszystkie znaki wskazywały na to, że tak jest - wówczas bliski kontakt był bardzo istotny. Miał tylko nadzieję, że mimo głośnej muzyki będzie słyszał to, co Edie mówi. Ostry, ciężki rytm rozsadzał mu czaszkę. Miał ochotę poprosić o ściszenie lub nawet wyłączenie muzyki, obawiał się jednak, że Edie uzna go za konwencjonalnego faceta w średnim wieku. Usadowiła się teraz wygodnie, wciągając nogi pod siebie. W jej błyszczących rajstopach poleciało oczko, zaczynając się przy lewym kolanie i znikając pod nakrapianą leopardzim motywem przepaską, udającą spódnicę. Z wielkim trudem Brian oderwał wzrok od oczka i nakazał swojej oszalałej wyobraźni, aby przestała odtwarzać miejsce, do którego doszło. Następnie zapytał powtórnie, co może zrobić, aby uśmierzyć jej lęki. Mówił cicho, zdając sobie sprawę, że nie będzie mogła go usłyszeć i, ku jego uldze, zastosowany chwyt odniósł skutek. Edie wstała i wyłączyła wielki magnetofon, wyciągając wtyczkę z kontaktu. Płomienne kwiaty na telewizorze również przestały olśniewać, marniejąc natychmiast i przemieniając się w zmęczoną wiązankę zakurzonego, szarego plastiku. - Rozchodzi się o to, Brian... - usiadła znowu, z całą pewnością jeszcze nieco bliżej niż poprzednio. - Nigdy nie będę w stanie stanąć przed tymi tam wszystkimi ludźmi. - Oczywiście, że jesteś w stanie to zrobić. Jak tylko wyjdziesz na scenę, całe zdenerwowanie zniknie. Wierz mi, wiem coś o tym. - No i sprawa mojego akcentu. Uważam, że ona powinna mówić lepiej. Bardziej jak recepcjonistka. - Twój akcent jest doskonały dla tej roli. W momencie gdy Brian wypowiadał te słowa, uderzyło go, że swoją uwagę powinien sformułować inaczej, ponieważ bohaterka, którą miała grać Edie, była niechlujną, wulgarną, uzależnioną od narkotyków dziewczyną żyjącą z zasiłku, która aktywnie szukała możliwości zarobku za seks, gdy jej brakło pieniędzy. Był to typ niezbyt odległy od zmarłej ciotki Denzila, która zgodnie ze zdaniem siostrzeńca wpisała się do historii medycyny, wydając śmiertelne rzężenie pochwą. - Tak naprawdę - palce jej prawej ręki, spoczywające lekko na brzegu spódnicy, zakrzywiły się i zniknęły pod materiałem - cała jej osobowość jest dla mnie trudna. Ona jest z takich, co to bolą mnie od niej cycki. Wiesz, o czym mówię, co? - Erghh... - zarechotał Brian, zahipnotyzowany poruszeniami pod jej spódnicą (głaskała się? drapała?). - Spróbujmy to rozpracować od razu, Edie, w porządku? A teraz nie zastanawiaj się, lecz od razu, raz, dwa, trzy, powiedz mi, dlaczego tak myślisz? - Wciąż udaje, że Mick nie wpadł jej w oko, a jest diabelnie jasne, że ma na niego straszną ochotę. Jeśli o mnie chodzi, zaraz bym mu o tym powiedziała, prosto w twarz. - Ach, lecz na tym właśnie polega przyjemność odgrywania roli. - Udało mu się wydobyć głos, załamywał się jednak niebezpiecznie. - Aby przez chwilę żyć życiem kogoś, kto nie jest do ciebie podobny. Widzisz, Edie, na tym właśnie polega sztuka. Aby sublimować brutalne fakty. - Ty to jesteś naprawdę głęboki, Brian. Brian, niemal tak głęboki jak worek foliowy, jednak nawet w przybliżeniu nie tak użyteczny, wzdrygnął się, udając, że odżegnuje się od tego komplementu. - Ale - ciągnęła Edie - jak skończysz tą całą sutalimację, to czy nie jesteś znów tam, gdzie zacząłeś? Skonfrontowany z tym wstrząsającym spostrzeżeniem, Brian zapomniał języka w gębie. Edie spoglądała na niego przez chwilę z nadzieją, po czym odwróciła się z wyrazem rozczarowania i rezygnacji. Brian zaczął studiować z uwagą znakomity profil dziewczyny. Poczucie wstydu, że ją zawiódł, tłukło się w jego umyśle wraz z doznaniem strasznego głodu. Edie miała w uszach złote grzędy, na których huśtały się malutkie papugi. Drewniane, kolorowo pomalowane ptaki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.