Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To wszystko rozumia�em! I to tak�e:
"- Augustin is a very good man - Anselmo said.
- You know him well?
- Yes. For a long time".
To te� rozumia�em. Zacz��em nabiera� otuchy. Chodzi�em po mie�cie, notuj�c napisy na szyldach, nazwy towar�w w sklepach, s�owa zas�yszane na przystankach autobusowych. W kinach zapisywa�em po omacku, po ciemku, napisy na ekranie, spisywa�em has�a z transparent�w niesionych przez napotkanych na ulicy demonstrant�w. Dociera�em do Indii nie przez obrazy, d�wi�ki i zapachy, ale poprzez j�zyk, w dodatku j�zyk nie rodzimie hinduski, ale obcy, narzucony, na tyle jednak zadomowiony, �e by� dla mnie kluczem niezb�dnym, by� to�samy z tym krajem. Moje zapasy z Indiami to by�y w pierwszej rundzie zmagania z j�zykiem. Poj��em, �e ka�dy �wiat ma swoj� w�asn� tajemnic� i �e dost�p do niej jest tylko na drodze poznania j�zyka. Bez tego �wiat �w pozostanie dla nas nieprzenikniony i niepoj�ty, cho�by�my sp�dzili w jego wn�trzu ca�e lata. Co wi�cej - zauwa�y�em zwi�zek mi�dzy nazwaniem a istnieniem, bo stwierdza�em po powrocie do hotelu, �e widzia�em na mie�cie tylko to, co umia�em nazwa�, �e np. pami�ta�em napotkan� akacj�, ale ju� nie drzewo, kt�re sta�o obok niej, ale kt�rego nazwy nie zna�em. S�owem, rozumia�em, �e im wi�cej b�d� zna� s��w, tym bogatszy, pe�niejszy i bardziej r�norodny �wiat otworzy si� przede mn�.
***
Przez wszystkie te dni sp�dzone po przylocie do Delhi dr�czy�a mnie my�l, �e nie pracuj� jako reporter, �e nie zbieram materia��w do tekst�w, kt�re b�d� musia� potem napisa�. Przecie� nie przyjecha�em tu jako turysta! By�em wys�annikiem, kt�ry mia� zda� spraw�, przekaza�, opowiedzie�. Tymczasem mia�em puste r�ce, nie czu�em si� zdolny, �eby co� zrobi�, zreszt� nie wiedzia�em, od czego by tu zacz��. Przecie� nie prosi�em si� o Indie, o kt�rych zreszt� nie mia�em poj�cia, marzy�em tylko, �eby przekroczy� granic�, wszystko jedno kt�r�, gdzie, w jakim kierunku, przekroczy� granic� to by�o to, nie my�la�em o niczym wi�cej. Teraz jednak, skoro wojna sueska uniemo�liwi�a powr�t, pozostawa�o mi tylko i�� naprz�d. Postanowi�em wi�c wyruszy� w drog�. Recepcjoni�ci w moim hotelu doradzali, �ebym pojecha� do Benares: - Sacred town! - t�umaczyli. (Ju� wcze�niej zwr�ci�o moj� uwag�, ile rzeczy jest w Indiach �wi�tych: �wi�te miasto, �wi�ta rzeka, miliony �wi�tych kr�w. Rzuca�o si� w oczy, jak bardzo mistyka przenika tutejsze �ycie, ile jest �wi�ty�, kaplic i spotykanych na ka�dym kroku przer�nych o�tarzyk�w, ile pali si� ogni i kadzide�, ilu ludzi ma na czo�ach znaki rytualne, ilu siedzi nieruchomo wpatrzonych w jaki� punkt mistyczny).
Us�ucha�em recepcjonist�w i uda�em si� autobusem do Benares. Jedzie si� tam dolin� Jamuny i Gangesu przez ziemi� p�ask� i zielon�, pejza� zaludniony bia�ymi sylwetkami ch�op�w brodz�cych po polach ry�owych, grzebi�cych motykami w ziemi lub nios�cych na g�owach snopki, kosze czy worki. Ale ten widok za oknem cz�sto si� zmienia�, bo krajobraz coraz to wype�nia�a wielka woda. By� to czas jesiennego potopu, rzeki przemienia�y si� w rozleg�e jeziora i morza. Na ich brzegach koczowali bosonodzy powodzianie. Uciekali przed podnosz�c� si� wod�, nie trac�c z ni� jednak kontaktu, uchodz�c na tyle tylko, na ile to by�o konieczne, �eby natychmiast wraca�, kiedy rozlewiska zaczn� si� kurczy�. W upiornym skwarze gorej�cego dnia wody parowa�y i nad wszystkim unosi�a si� mleczna, nieruchoma mg�a.
***
Do Benares przyjechali�my p�nym wieczorem, w�a�ciwie ju� noc�. Miasto jakby nie mia�o przedmie��, kt�re stopniowo przygotowuj� nas do spotkania z centrum, bo od razu z ciemnej, g�uchej i pustej nocy wje�d�a si� tam do jaskrawo o�wietlonego, zat�oczonego i ha�a�liwego �r�dmie�cia. Dlaczego ci ludzie tak si� t�ocz�, gniot�, wchodz� na siebie, skoro wok� centrum jest tyle wolnej przestrzeni, tyle miejsca dla wszystkich? Po wyj�ciu z autobusu poszed�em na spacer. Dotar�em do granicy Benares. Po jednej stronie le�a�y w ciemno�ciach martwe, bezludne pola, po drugiej wyrasta�a nagle zabudowa miasta ju� od samego skraju zat�oczonego, ruchliwego, rz�si�cie o�wietlonego, pe�nego ha�a�liwej muzyki. Tej potrzeby �ycia w �cisku, ocierania si� o siebie i nieustannego przepychania, cho� tu� obok jest lu�no i przestronnie, nie umia�em sobie obja�ni�.
Miejscowi radzili w nocy nie spa�, �eby w por�, jeszcze po ciemku, p�j�� na brzeg Gangesu i tam, na kamiennych schodach, kt�re ci�gn� si� wzd�u� rzeki, czeka� �witu. "The sunrise is very important!" - m�wili, a w ich g�osie brzmia�a obietnica czego� naprawd� wielkiego.
W istocie jeszcze by�o ciemno, kiedy ludzie zacz�li ju� i�� w stron� rzeki. Pojedynczo, grupami. Ca�e klany. Kolumny pielgrzymek. Kalecy o kulach. Szkielety starc�w niesione na plecach przez m�odych. Inni po prostu, poskr�cani, udr�czeni, czo�gali si� z trudem po asfalcie. Razem z lud�mi wlok�y si� krowy i kozy, a tak�e gromady ko�cistych, malarycznych ps�w. W ko�cu i ja przy��czy�em si� do tego dziwacznego misterium.
Doj�� do schod�w nadrzecznych nie jest �atwo, poniewa� poprzedza je g�szcz w�skich, dusznych i brudnych uliczek szczelnie zape�nionych �ebrakami, kt�rzy poszturchuj�c natarczywie pielgrzym�w, jednocze�nie podnosz� lament tak straszny, tak przejmuj�cy, �e cierpnie sk�ra. Wreszcie, mijaj�c r�ne przej�cia i arkady, wychodzi si� na szczyt owych opadaj�cych a� do rzeki schod�w. Mimo �e blask ledwie si� zaznacza, schody zape�niaj� ju� tysi�ce wiernych. Jedni, ruchliwi, przepychaj� si� nie wiadomo gdzie i po co. Inni siedz� w pozycji kwiatu lotosu, wyci�gaj�c r�ce ku niebu. Sam d� zajmuj� ci, kt�rzy odprawiaj� rytua� oczyszczania - brodz� w rzece, a czasem, na moment, zanurzaj� si� z g�ow�. Widz�, jak jaka� rodzina poddaje obrz�dkowi oczyszczenia t�g�, pulchn� babci�. Babcia nie umie p�ywa� i tu� po wej�ciu do wody od razu idzie na dno. Rodzina rzuca si�, �eby wydoby� j� na powierzchni�. Babcia �apie ile si� da powietrza, ale puszczona znowu idzie na dno. Widz� jej wyba�uszone oczy, przera�on� twarz. Ponownie tonie, zn�w szukaj� jej w rzece, wyci�gaj� ledwie �yw�
|
Wątki
|