ďťż

Wtedy właśnie do środka wszedł Hearn...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Wiesz co? Naprawdę dużo nauczyłem się o życiu od tego tajemniczego małego człowieczka. On miał nawet przy sobie środki halucynogenne. - Bądź cicho - syknął Martindale. - Chcę tego posłuchać. Gawędziarz oczyścił szparaga i zaczął. 12. Opowiadanie gawędziarza Dawno, dawno temu w księstwie Sarabad w dalekich Indiach pewnien mędrzec postanowił wysłać swojego syna ze skarbem na targ, który odbywał się raz do roku w Jaipur - stolicy prowincji. Owym precjozum był stary manuskrypt napisany na pożółkłym papirusie. Rękopis sporządzono w bardzo odległych czasach i nikt nie umiał go rozszyfrować z wyjątkiem samego mędrca, ale także on podobno nie wszystko rozumiał. Sam jednak nigdy się do tego nie przyznał. - Mój synu - rzekł. - Weź tę starą, bezcenną księgę i zanieś ją na targ w Jaipur. To ogromne targowisko pod gołym niebem i nie będziesz miał kłopotów z wyszukaniem dla siebie miejsca. Rozłożysz tam księgę na tej oto skórze antylopy. Gdy zobaczysz przechodzących obok ludzi, krzykniesz: Ludzie, mam tu Księgę Ostatnich Dni. Ktokolwiek ją kupi, będzie błogosławiony przez przyszłe pokolenia. - Co to znaczy? - zapytał syn. - Nie pytaj - odparł mędrzec. - Nigdy nie ujawniamy takich rzeczy zbyt wcześnie. Jest to część opowiadania, której nie powinieneś jeszcze znać. Chcemy zachować właściwy bieg wydarzeń. Należy wiedzieć, że tak naprawdę to gawędziarz wcale tego nie powiedział albo też nie chciał powiedzieć co, w jego przypadku nie robi żadnej różnicy. Niektórzy twierdzą, że duch, inni, że sam szatan w niego wstąpił i dlatego mędrzec wyznał prawdę. A ściślej rzecz ujmując to co uważał za prawdę. Tak czy owak fakt ten przyczynił się do zabawnych rozbieżności, które niespodziewanie zaistnieją na dalszych stronach. - Dobrze - zgodził się chłopak. - Uczynię wszystko, co każesz, bo rzeczywiście jesteśmy bardzo ubodzy, a musimy kupić sari na ślub mojej siostry. - To prawda - przyznał stary ojciec. Nie chciał wspominać swojej córki, ponieważ mówienie o kobietach w czwartek przynosiło pecha, ale skoro syn podjął ten temat, należało go kontynuować. - Diri pójdzie z tobą - oznajmił. - Jest bardzo bystrą dziewczyną i pomoże ci lepiej sprzedać nasz skarb. - Ile jest warta ta książka? - zapytał syn, którego imię było Singar. - A ile mamy gwiazd na niebie? - mędrzec odpowiedział pytaniem na pytanie. - Teraz? Za dnia? Żadnej. - A w nocy? - Niezliczoną ilość. - Dlatego prawdziwą wartość tej księgi znajdziesz między ciemnością a światłem. - Zaraz, poczekaj chwilę - powiedział Singar. - Przecież to bez sensu - Dość tego - uciął mędrzec. - Bierz książkę i rób co każę. - Słyszę i jestem posłuszny - rzekł pokornie Singar. - Chodź Diri, idziemy do Jaipur. Brat z siostrą udali się więc w drogę głównym traktem wiodącym przez Indie. Mijali piękne, bajecznie położone okolice. Pierwszy dzień wędrówki zakończyli nie opodal motelu „Taj Mahal”, ale mieli zbyt mało pieniędzy, aby skorzystać z jego wygód. Noc spędzili zatem na pobliskich moczarach. Singar rozpalił ognisko z zasuszonych odchodów wielbłądzich, a Diri wyjęła skórzane naczynie, które wzięła ze sobą z domu. Napełniła je wodą, z najmniej obrzydliwej części bagna. Dopiero wtedy dzieci uświadomiły sobie niezwykle ważny fakt. - Nie mamy co włożyć do garnka! - krzyknął Singar. - Możemy narwać trochę ziela i ugotować w wodzie - zaproponowała Diri. Tak też zrobili. Rozeszli się w dwie różne strony, aby poszukać najładniejszych roślin. W dużych wiązkach, które ze sobą przynieśli, znajdowało się wiele różnych rodzajów i gatunków flory: niektóre roślinki były krótkie i grube, inne cienkie i kosmate, jeszcze inne czerwone i żółte, a jedna czy dwie - nawet niebieskie. Wszystkie bez wyjątku powędrowały do garnka... Brat z siostrą oczywiście nie wiedzieli, że kilkanaście godzin wcześniej, w tym samym miejscu obozowali ludzie księcia. Nie chcieli zatrzymać się oni w motelu „Taj Mahal”, bo byli zbyt dostojni, a poza tym mieli własne namioty. Świta księcia towarzyszyła w wędrówce samej księżniczce Margo. Gdy wszyscy zajęli się rozbijaniem obozowiska, księżniczka udała się na spacer, zabierając ze sobą grigri, - prezent od swego ojca. - Opiekuj się tym dobrze, kochanie, to bardzo cenna rzecz - powiedział król, wręczając córce precjozum. Księżniczka chciała dobrze pilnować grigri. Z zadowoleniem podrzucała je do góry i łapała. Należy wiedzieć, że robiła to bardzo skromnie, bo też sama była bardzo skromną panną, która nie lubiła sprawiać bólu swojemu ojcu. Zdarzyło się jednak, że obok przechodził efreet. Zobaczył on pannę i grigri wysoko w powietrzu. "Teraz się trochę zabawię!", pomyślał. Skoczył i wyrwał grigri z krystalicznej otoczki, a w zamian za to zostawił zielono-niebieską roślinę zwaną godwort, która rosła na północnych zboczach Himalajów i kwitła tylko przy pełni księżyca. "To powinno wyrównać szkodę", ocenił w myślach. Po chwili, gdy uznał stwierdzenie za właściwe, powtórzył je głośno i uciekł, zabierając ze sobą grigri
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.