ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Dalej na północ, poza zdjęciem, jest ich więcej. Nigdzie
jednak, poza tym miejscem, nie ma mastodontów. Po wschodniej stronie gór wiele
hord podobnych do tej, ale po tej stronie - tylko ta jedna.
- Dobrze. Zanieś zdjęcia Stallan, by mogła zaplanować poranny atak.
Fargi, do których to należało, przyniosły Vainte wieczorny posiłek, lecz była
ona tak skoncentrowana na swych planach, że jadła go niemal bezwiednie. Tkwiła
myślami przy długotrwałych i wielostronnych działaniach, które doprowadziły ją i
uzbrojone fargi do tego miejsca. Jeszcze raz przeanalizowała wszystkie ogniwa
operacji, by upewnić się, że żadne nie zostało opuszczone, żadna praca nie
została nie dokończona, żadnego szczegółu nie przeoczono. Wszystko jest tak jak
należy. Zaatakują rano. Przed zachodem słońca Kerrick będzie martwy - lub w jej
rękach. Marzyła, by go pojmać, ta myśl nie opuszczała jej przez chwilę.
Próbowała podchodzić do tego bez emocji, logicznie, lecz teraz pozwoliła dojść
do głosu nienawiści. Ileż to zdjęć przeglądała? Niezliczoną ilość. Wszystkie
hordy ustuzou były do siebie podobne, trudno było odróżnić te stwory. Wiedziała
na pewno, że szukanej przez nią postaci nie ma na żadnym ze zdjęć robionych
wcześniej bandom na wschód od gór. Dopiero gdy spojrzała na zdjęcie ukazujące
mastodonty, jedyne mastodonty na zachód od gór, poczuła, że nareszcie go
znalazła. Jutro się o tym upewni.
Zasnęła po zapadnięciu zmroku - jak wszystkie Yilane, chronione przez starannie
rozkładane środki obronne. Tej nocy nic nie zakłóciło ich snu, obeszło się bez
alarmów. Bladym świtem rozruszały się fargi, rozpoczęto przygotowania do
dalekiego marszu i dzisiejszej walki. Słońce jeszcze grzało słabo i Vainte
otulała się wielkim płaszczem nocnym, gdy wraz ze Stallan obserwowała załadunek.
Wszystko przebiegało gładko, z właściwą Yilane precyzją, grupy i ich
przywódczynie sprawnie wykonywały przydzielone im zadania. Wodę, żywność i inne
zapasy ładowano na specjalnie wyhodowane ogromne uruktopy. Zadowolenie z
przebiegu przygotowań opuściło Vainte, gdy spostrzegła proszącą o uwagę Peleine.
- Vainte, chcę z tobą porozmawiać.
- Wieczorem, po pracy. Teraz jestem zajęta.
- Wieczorem może być za późno, bo może praca, której pragniesz, nie zostanie
wykonana.
Vainte nie poruszyła się ani nie odezwała, lecz zmierzyła Peleine jednym okiem
od stóp do głów. Tej jednak nie przejęło jej niezadowolenie.
- Choć staram się do tego nie dopuścić, Córy mają wątpliwości, wiele jest
zmartwionych. Zaczynają podejrzewać, że popełniono omyłkę.
- Omyłkę? Zapewniałaś mnie, że nie należy już nazywać was Córami Śmierci, że we
wszystkim jesteście teraz Córami Życia. Szczerymi obywatelkami Alpeasaku, które
wyrzekły się wszelkich błędów, pragną pomagać we wszystkim. Dlatego
dopilnowałam, by przywrócono wszystkie prawa i zaszczyty tym, które poszły za
tobą, a ciebie wyniosłam do służby przy mym boku. Teraz za późno, by mówić o
omyłce.
- Wysłuchaj mnie, potężna Vainte - Peleine skręciła kciuk w nieświadomej
rozpaczy, wnętrze jej dłoni grało barwami zmartwienia. - Planować coś i
podejmować decyzje to jedna sprawa, wykonywać zaś je to zupełnie coś innego.
Poszłyśmy za tobą z własnej woli, przebyłyśmy z tobą morze, ląd i rzeki, bo
ustaliłyśmy, że postępujesz słusznie. Ustaliłyśmy, że ustuzou to drapieżniki,
które należy wyrżnąć tak, jak zarzyna się zwierzęta na mięso.
- Tak ustaliłyście.
- Ustaliłyśmy to, nim ujrzałyśmy te zwierzęta. Dwie Córy były w oddziale, który
wczoraj znalazł hordę ustuzou.
- Wiem. Sama je wysłałam. - "By je przyzwyczaić do krwi" - pomyślała - tak
określiła to Stallan. Przyzwyczaić do krwi. Stallan zawsze to robi z fargi,
które wybiera na przyszłe łowczynie. Wiele z nich nie potrafiło łatwo zabijać,
bo zbyt długo mieszkały w miastach, zbyt dawno wyszły z morza, zbyt się oddaliły
od własnych początków. Zabójca nie zastanawia się, zabójca działa. Te Córy
Śmierci za dużo myślą, myślą bez przerwy, niewiele poza tym robią.
Przyzwyczajenie do krwi dobrze im zrobi.
Peleine z trudem szukała słów. Vainte traciła już cierpliwość.
- Nie powinny były iść - stwierdziła wreszcie Peleine, zaciemniając znaczenie
tego zdania niepotrzebnymi ruchami ciała.
- Zamierzasz kwestionować me rozkazy? Vainte wyprostowała grzebień, drżała z
wściekłości.
- Nie żyją, Vainte. Obie nie żyją.
- To niemożliwe! Opór był słaby, nikt nie odniósł ran
|
WÄ
tki
|