ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Dawniej, w
towarzystwie
kobiet produkujących przedmioty z piór, gdy był jeszcze chłopcem pozbawionym
duszy, patrzył
przed siebie i nic nie widział. Teraz dostrzegał lasy pełne wspaniałych,
aromatycznych cedrów,
jaskinię Al-Iari i ziemię swoich przodków oraz rzekę tak znajomą, że padł na
kolana i szlochał
w pełnej skruchy radości.
Niebo było szare, padał drobny zimowy deszcz, gdy karawana pojawiła się w
Osadzie
Wiecznego Źródła. Na wzgórzu witał ją tłum mniejszy niż kiedyś, a Awram
zastanawiał się, czy
to dlatego też nie ma wież obserwacyjnych i nikt nie zawiadomił mieszkańców o
przybyciu
gości. Kiedy jednak podszedł bliżej, ciągnąc obładowanego osła, ujrzał, że sama
osada jest sporo
mniejsza niż wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Nie było już lepianek ani
nawet domu,
w którym dorastał. W człowieku, który wybiegł na powitanie rozpoznał Namira,
łowcę kóz,
starszego teraz i posiwiałego, w dodatku mocno utykającego. Za nim szli ludzie
nieznani
Awramowi. Czyżby przez te dziesięć lat w osadzie nie pozostał nikt ze starych
mieszkańców?
Namir nagle przystanął, zamrugał kilkakrotnie i wykrzyknął: To duch! I
odbiegł ku osadzie,
zanim Awram zdołał otworzyć usta. Na pewno pomyślał, że stoi przed nim
zmartwychwstały
Yubal.
Inni też stawali jak wryci i gapili się na przybysza z twarzami pobladłymi ze
strachu. Tylko
młodsi przyglądali się podejrzliwie Psu i obładowanym osłom nigdy nie widzieli
takich
stworzeń.
Awram dał znak karawanie, że tu się zatrzymają. Zmęczeni mężczyźni zdjęli
ciężary, głośno
przy tym narzekając, rozpalono ogniska choć zawilgotniałe w lekkiej mżawce
gałązki i nawóz
dawały więcej dymu niż płomieni i rozbito namioty. Awram pomyślał, że gdzie im
tam do
karawany, która przybywała do osady w dniach chwały Hadadezera. Humor mu jednak
dopisywał. Niecierpliwie wypatrywał w rosnącym tłumie znajomych twarzy. Czy
rozpozna
swoich braci? Babka pewnie umarła. A Marit, wciąż dziewczęca w jego wyobraźni,
czy tu była?
Wreszcie, krocząc dumnie jak kogut, przed tłum wyszedł niewysoki mężczyzna
z imponującą laską w dłoni. Awram rozpoznał Moloka, abbę Marit.
Witaj, witaj! wykrzyknął Molok z entuzjazmem, ale na jego obliczu malowało
się
zdumienie. Starzec wpatrywał się w Awrama ze zmarszczonymi brwiami, jakby
usiłował coś
sobie przypomnieć.
Robiło się coraz gwarniej, wieść o przybyciu karawany rozeszła się po osadzie.
Przybiegło trzech mężczyzn z motykami w dłoniach. Awram ledwie ich rozpoznał.
Przez
wszystkie lata wędrówki wciąż myślał o braciach jak o chłopcach, nie wyobrażał
ich sobie jako
dorosłych mężczyzn. Byli jednak dojrzałymi ludźmi, krzepkimi i przystojnymi. Ku
zdumieniu
Awrama Kaleb padł na kolana i objął jego nogi.
Błogosławiony niech będzie dzień, w którym nasz brat wrócił do domu!
Myśleliśmy, że nie
żyjesz!
Wstań, bracie. Awram podniósł Kaleba. To ja powinienem paść do twoich
stóp.
Uścisnęli się, roniąc łzy, a dwaj młodsi bracia powitali go, otwarcie płacząc z
radości.
Czy ja cię znam, człowieku? Molok zmrużył zasnute kataraktą oczy.
Wyglądasz
znajomo.
Abbo Moloku powiedział z szacunkiem. Jestem Awram, syn Chany z rodu
Talithy.
Co? Awram? Mówili, że nie żyjesz. Na ducha jesteś zbyt krzepki!
Molok z powagą uniósł ręce i obwieścił początek święta, całkiem niepotrzebnie,
bo już
pojawiły się kadzie z piwem, świeżo zarżnięte kozy i owce, płaski jęczmienny
chleb, miód,
solona ryba i mnóstwo owoców. Powietrze wypełniły dźwięki fletów i grzechotek,
zanim jeszcze
wzniesiono wszystkie namioty. Ludzie z karawany wmieszali się w tłum z osady,
zabrzmiały
radosne okrzyki i śmiech.
I, mimo wszystko, było tak jak za dawnych czasów.
Do zachodu słońca dotarła tu chyba cała osada. Przy ogniskach częstowano się
jedzeniem,
wymieniano plotki i nowiny. Nie pojawiły się jednak dwie osoby, których Awram
z niecierpliwością wypatrywał. Bał się spytać braci, co się stało z Marit i
kapłanką Reiną.
Choć w osadzie był jego dom, pozostał w obozowisku, wciąż niepewny, jak przyjmą
go
dawni ziomkowie. Nie czuł się już winny śmierci Yubala, pozostawała kwestia
plamy na
honorze. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Bracia przynosili kaczki, by
piec je przy
ogniu, kosze pełne chleba i bukłaki z winem. Mieli mnóstwo do powiedzenia, ale
też bardzo
chcieli poznać dzieje Awrama
|
WÄ
tki
|