ďťż

Tylko ta ciągła obserwacja...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Powoli zaczynała działać mu na nerwy, ale starał się zwalczać irytację. Życie jest zdecydowanie za krótkie, by taki drobiazg zepsuł jego ostatnie godziny. Doszedł do wniosku, że przeznaczone mu jest umrzeć młodo. Gdyby było inaczej, dlaczego odrzucano by wszystkie jego apelacje tak szybko, skoro inni siedzą w celi śmierci o wiele dłużej? Ba, jeden siedzi tu, odkąd John Otis skończył osiem lat. Przeznaczenie sprawiło, że jego proces potoczył się także niespodziewanie szybko, więc uznał, że to wola Boga, słuszna kara za grzech ojcobójstwa. Słuszna czy nie, jednak żałował, że już nie zobaczy tylu rzeczy, tylu uczuć nie doświadczy, tylu wierszy nie napisze. Kochał życie, choć w jego życiu niewiele było powodów do miłości. A teraz, proszę, doszło do tego, że wizyta kobiety, która pomogła wsadzić go do celi śmierci, jest wydarzeniem oczekiwanym jak gwiazdkowy prezent. Posprzątał celę, aż lśniła czystością. Dawno już nie miał gości. Chyba nawet adwokat zapomniał o jego istnieniu. A Carissa Stover nie. Pamiętał ją z sali sądowej. Była wówczas młodą poważną kobietą w schludnym granatowym kostiumie, o miękkich brązowych włosach i dużych piwnych oczach. Spoglądała na niego co chwila, jakby chciała o coś zapytać. Zawsze go zastanawiało, czego chciała. Może oczekiwała, że wyrosną mu rogi i kopyta? Może się go bała? Nie, to nie to. Dzisiaj ją zapyta. Pozostali prawnicy właściwie na niego nie patrzyli. Przysięgli także nie. Czasami podczas procesu miał wrażenie, że jest niewidzialny i dostrzega go tylko Carissa Stover. W zależności od tego, co dzisiaj powie, jak się zachowa, może nawet pokaże jej wiersze. Na razie ukrył zeszyt pod materacem. Jeśli przyjdzie tylko po jakąś sensację do swego programu, nie da jej wierszy, to pewne. Są zbyt osobiste. Po śmierci nie zdoła ich ukryć, ale póki żyje, do niego należy decyzja, przed kim obnaża duszę. Śniadanie, jajecznica i tosty, ciążyło mu w żołądku. To nerwy, wywnioskował. Od dawna nie był tak zdenerwowany. Niedługo po raz pierwszy od procesu stanie oko w oko z kimś, kto pomógł wysłać go za kratki. Pewnie uważa go za potwora, bo tylko potwór morduje jedynych ludzi na świecie, którzy go naprawdę kochali. Więc po co do niego przyjeżdża? Czekał na odpowiedź cierpliwie, tak jak się tego nauczył w brutalnych okolicznościach. Strażnicy są dosyć mili, pomyślała Carey. Przeszukali ją dokładnie, ale pozwolili zabrać do celi Otisa dyktafon z kasetą. Pewnie po jej wyjściu przewrócą jego celę do góry nogami, szukając przedmiotów, które mógł od niej dostać wbrew przepisom. Zastanowiło ją, czy przywykł do takiego traktowania. Czy ktokolwiek może do tego przywyknąć. Seamus prawie nie odzywał się do niej, odkąd przyjechał po nią wczoraj. Jego milczenie tylko potęgowało jej niepokój. Zastanawiała się, czy potępia jąza tę wizytę, i zaraz zadawała sobie pytanie, dlaczego to ją w ogóle obchodzi. Przecież jego zdanie nie ma już znaczenia. To stara sztuczka. Nie zapomniała jeszcze nagłych cichych dni, gdy chodził ponury i milczący. Prawdopodobnie nie miało to nic wspólnego z nią, tylko z tragicznymi wspomnieniami, o których mówił w piątek. Takich wspomnień lepiej nie wyciągać na światło dzienne. Miała na sobie granatowe spodnie i przewiewną bawełnianą bluzkę. Starała się nie patrzeć na cele, które mijała. Nie było tak jak w filmach, nikt nie krzyczał, gdy szła korytarzem w towarzystwie strażnika. Wszędzie panowała cisza. Budynek pełen wyrzutków społeczeństwa był cichy jak grobowiec. Miała wrażenie, że obserwują ją duchy. John Otis wyglądał tak, jak go zapamiętała. Był szczupły, niewiele od niej wyższy, o przedwcześnie postarzałej twarzy. Ciemnoblond włosy przycięto bardzo krótko. Więzienny strój był na niego za luźny albo ostatnio bardzo schudł, albo nie mieli niczego w jego rozmiarze. Krótkie rękawy odsłaniały ramiona naznaczone bliznami z dzieciństwa. Z tego, co słyszała, takie ślady po skaleczeniach i poparzeniach pokrywały całe jego ciało. Niebieskie oczy patrzyły ciepło, dziecinnie. Uśmiechnął się. – Nie spodziewałem się, że jeszcze panią zobaczę – powiedział. Nie podchodził bliżej, jakby myślał, że się go obawia. Pokonała niewielką odległość i podała mu rękę. Spojrzał na jej dłoń, jakby zapomniał, co oznacza ten gest, i powoli, z wahaniem, uścisnął ją. – Żadnego kontaktu fizycznego! – zawołał strażnik
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.