ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Skrobał czerpakiem po dnie beczki z
wyrazem wściekłości i krzywdy na twarzy. Sam nie pił, nie wiedzieć
czemu.
Zabawa dogorywała, w miarę jak dopalały się łuczywa i kończyła
gorzałka w baryłce. Jak dotąd nikt więcej nie rozpoczął zwady.
Cumpainz Gilles, wciąż trzeźwy, spod półprzymkniętych powiek
śledził otoczenie.
Jason miał nadzieję, ze już niebawem wszystko się skończy. Ci, co
mają zasnąć, zasną, innych wyciągną za nogi lub sami rozejdą się po
chałupach. Miał dość tego długiego dnia. Gorzałka stępiła
wprawdzie zmysły i doznania, ale wciąż wracały obrazy. Głowy
sypiące się z rozprutego worka, wyjący tłum, który nadziewał je na
pale ostrokołu. Ogryzione, podziobane przez ptaki szczątki,
unurzane w lepkim błocie. Kość, nienależąca do człowieka, zbyt
gruba i masywna, jak te, które spoczywały żałosną kupką na dnie
żelaznej klatki obok bramy. Niewątpliwie były pozostawione tam ku
przestrodze.
Kość Starszego Ludu. Jak niektóre czaszki na ostrokole, te
0 dziwnych kształtach potylicy, podobne do ludzkich, lecz obce.
Oni nie mają duszy, Jason. Przypomniał sobie słowa Gilles'a,
wypowiedziane z ironicznym zmrużeniem oczu. Są plugastwem.
1 jeśli sądzisz inaczej, zmień lepiej zdanie. I to szybko.
Zapamiętał dobrze to ostrzeżenie.
Przymknął oczy, lecz otworzył je zaraz, bo świat zakołysał się i
zawirował. Z trudem zbierał myśli. Pora kończyć, już wszyscy
prawie padli.
Nie docenił Basile'a.
Chłopak uniósł nagle głowę z drewnianego półmiska, w którym
jeszcze dopiero co pochrapywał. Po policzku spływał mu gęsty sos,
na brodzie przylepione miał włókienka mięsa z pieczeni.
Macał po stole jak ślepiec, aż natrafił na przewrócony kubek.
Chwycił go, z trudem skupiając wzrok, zaglądał do środka, jakby
spodziewał się znaleźć tam jeszcze choć odrobinę gorzałki.
Oczywiście nie znalazł.
Cisnął naczyniem w palenisko, aż rozprysnęło się na kamieniach.
Potoczył spojrzeniem dookoła. Przez chwilę wydawało się, że zaraz
usiądzie i osunie znowu w pijacki sen. Jednak nie.
- Suuuchajcie - zabełkotał. Machnął szeroko ręką.
Jeden, może dwóch bardziej niedopitych uniosło głowy. Pozostali
biesiadnicy nie zwrócili na niego uwagi. Basile wykrzywił się z
złości. Złapał stojący przed Jasonem kubek i walnął nim w stół z
całej siły.
- Słuchajcie! - wrzasnął na cały glos i wyraźniej. Gwar przy
cichł. Przytomni jeszcze odwracali głowy, spoglądali mętnym
wzrokiem. Tłuścioch, starszy osady, nie zmienił pozycji, wciąż
T7A
wydawało się, że podrzemuje, odchylony do tyłu, oparty o ścianę.
Jednak w wąskich szparkach pomiędzy powiekami błysnęło uważne
spojrzenie.
Basile uchwycił się krawędzi stołu. Stał z wysiłkiem, chwiejąc się
lekko.
- Wielem bitew stoczył, wielem potworów pokonał - zaczął
donośnie. - Ale powiadam wam, żaden z nich nie był tak wredny,
jak ten to leu... lep...
Język mu się splątał, chłopak rozglądał się bezradnie.
- A, jebał go pies, jak się zwał, tak się zwał. Jeden...
Zachłysnął się nagle, zgiął wpół. Dłonią zakrył usta,
powstrzymując wymioty. Chwilowo mu się udało. Gdy zdołał się
wyprostować, głośno przełknął ślinę
- Jak się zwał, tak się zwał - zaczął już ciszej. - Ale plugawy był,
i mój jeno miecz mógł go pokarać.
Puścił jedną ręką krawędź stołu, zachwiał się i o mało nie klapnął
ciężko na okrytą skórami, skrzypiącą ławę. Udało mu się jednak
utrzymać równowagę. Podniósł zwisające z szyi na rzemieniu kły
potwora.
- O! - wykrzyknął tylko.
To widać wszyscy zrozumieli, bo rozległy się okrzyki i wiwaty.
Basile rozpromienił się, stał przez chwilę z głupawym, pijackim
uśmiechem rozlewającym się na obliczu. Był wyraźnie szczęśliwy.
Jason obserwował go z niepokojem. Może się wygada i wystarczy,
pocieszał się. I tak go nie rozumieją.
- I powiadam wam... ep! - Basile czknął i zatoczył się - Powia
dam, jako do zwycięstwa was powiodłem dziś, tako i jutro powio
dę. Zabijemy wszystkich skurwysynów!
Urwał, potoczył wzrokiem po obecnych. Panowała cisza. Walnął
pięścią w stół, aż podskoczyły stojące jeszcze na nim naczynia.
- Zabijemy! - huknął na cały głos.
Cisza przedłużała się, Basile miał minę skrzywdzonego dziecka.
Usiadł ciężko na ławie, która zaskrzypiała pod jego ciężarem.
Szturchnął Jasona łokciem.
- Oni nie chcą - poskarżył się żałośnie. - Może już mnie nie
lubią?
Ależ lubią, chciał powiedzieć Jason, tylko lepiej połóż się spać. A
jak się wyśpisz, porozmawiamy
|
WÄ
tki
|