ďťż

Taki właśnie był Dobe Hyde - inteligentny, ale zarazem zimny i twardy jak głaz...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Tam, gdzie się urodził, stałby się może bogatym człowiekiem, mieszkałby w białym domu na najwykwintniejszym wzgórzu. Co ranka jechałby swoim powozem zaprzężonym w czwórkę koni do własnej fabryki mężczyzna o cienkich wargach, energiczny, bez serca i z głową do interesów, jednym słowem osobistość godna szacunku. Prawda o nim była inna, brał on świat takim, jakim go widział. Nie dbał o żadne przywileje i chodził zawsze swoimi drogami. * * * Jett ściągnął konia przed domem Sultana i zawołał: - Mój szef chce z panem pomówić. Powiedział, żeby pan wysłał kogoś do Ketchuma i... na Boga, ależ jestem głodny! Buff wskazał kciukiem na kuchnię i Jett udał się tam natychmiast. Sultan wyszedł na werandę, zawołał Sama Veena i polecił mu udać się do Ketchumów. Po kilku minutach Jett odjechał i Buff pozostał w domu sam. Zdawał sobie sprawę, że Dobe zamierza uderzyć na Barrów i w zasadzie nie miał nic przeciwko temu. Niepokoiła go tylko ta nagła żądza walki - tym bardziej zaskakująca, że Dobe trzymał się do tej pory z dala od zatargu. Buff krążył długo po pokoju, pogrążony w myślach. Nie znalazł jednak powodu, dla którego miałby odmówić swego udziału. Miał rozwinięte poczucie dumy i nie zapomniał jeszcze krzywd wyrządzonych jego rodzinie przez Barrów w ciągu tych wszystkich lat. Przypuszczał, że inni ranczerzy ze wschodniej doliny również przyłączą się do Dobe'a, a on musi w takim razie wziąć ich stronę. Przed odjazdem napisał krótki list, w którym powiadamiał Edith, że niedługo wróci. W tym czasie Sam Veen przekazywał Ketchumowi wiadomość, a po chwili wspólnie z synem Ketchuma i Hallemem byli już w drodze. Jett natomiast jechał na przełaj przez pogrążoną w ciemnościach dolinę do Oldroydów. Z podwórza wywołał głośno gospodarza, i czekał, patrząc jak światło w domu gaśnie. Oldroyd był starym pionierem, zahartowanym w bojach i pamiętającym doskonale nagłe napady z przeszłości. Kiedy otworzył drzwi, nie był widoczny, ale Jett wiedział, że tam jest i że trzyma w ręku broń wycelowaną prosto w niego. - Dobe Hyde chciał z panem pomówić - oświadczył. - Sultan i Ketchum są już w drodze do niego. Zawrócił konia i odjechał, a żona Oldroyda natychmiast zapaliła lampę. Matt odszedł od narożnego okna, a stary Oldroyd powoli odwrócił się do nich. Miał sześć stóp wzrostu, bujną brodę i małe, przenikliwe oczy. Miał zwyczaj głaskać brodę wierzchem dłoni i gest ten powtarzał teraz machinalnie. - Dobe? - parsknęła pani Oldroyd. - On nie pomógł nam jeszcze nigdy. Zostaniesz w domu, mężu. - Nie rozumiem, dlaczego Buff i Ketchum dołączyli teraz do niego - zastanawiał się Oldroyd. - Zostaniesz w domu - powtórzyła. - Tam gdzie jest Dobe Hyde, nie można spodziewać się niczego dobrego. - Domyślam się, o co mu chodzi: o mały wypad przeciw Barrom, nic więcej. Pani Oldroyd potrząsnęła głową. Była cichą kobietą o silnie rozwiniętym instynkcie macierzyńskim, która widziała w swoim życiu wiele aktów przemocy i miała własny pogląd na groźne błędy mężczyzn. Unikała jednak tego tematu w rozmowach z mężem, gdyż był on człowiekiem upartym. - Nie zadawaj się z Dobem. - Tu nie chodzi tylko o niego - sprostował Oldroyd. - Razem z nim są też Buff i Ketchum. Uważam, że powinienem przyłączyć się do nich. Matt... Dopiero teraz zauważyli, że syna nie ma w pokoju. Musiał wymknąć się cicho. Po chwili usłyszeli, jak odjeżdża sprzed domu pełnym galopem. Oldroyd zmarszczył brwi, ruszył ku drzwiom, ale zatrzymał się w progu. - Pojechał do Reservation! - zawołał i zaklął soczyście. - Na Boga, on ucieka! - Nie wiadomo - pokiwała głową pani Oldroyd. - Tak, tak, jeszcze go broń - obruszył się. - Matt żyje nad wschodnią odnogą Ute i musi trzymać z sąsiadami. Jeżeli tego nie zrobi, nie chcę go znać, Allie. Podobno Matt rozmawiał z Tony. - Tak - kiwnęła głową. - Wygoniłem ją z domu i tak ma już zostać. Jest niewiele warta
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.