ďťż

Starali się przytrzymać Tigerę i nie zwracali uwagi na nic innego...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Palec Kirka zacisnął siana spuście. Magazynek wcisnął mu się w policzek. Wiedział, że już pierwsza kula musi trafić w cel. Powinien zabić drugiego tropi- ciela, zanim ten otrząśnie się z szoku i sam wystrzeli. - Madden! – Głos Pata sprawił, że Kirk zastygł z palcem na spuście. – Rzuć broń! Pat, Erin i Mel podeszli bardzo ostrożnie. Strzały Jonasa ostrzegły ich o kło- potach i byli przygotowani na wszystko. Przyczołgali się do miejsca, gdzie stał Kirk, w chwili, gdy już miał strzelić do Jacoba. Pomyśleli też, że zdążył zabić Tigerę. Pat słyszał głos Briar mówiącej: „Tak mi wstyd!”. Jego ręka zadrżała na strzelbie. - Wstań! – rozkazał Erin. Dźwięk głosu Erina wprowadził Kirka w amok. Chciał zabijać. Tropiciele młodego Gifforda zabrali mu jego własność, Tigerę, więc teraz on zabije ostat- niego syna Pata. Jacob i Jonas odwrócili się i stali ze strzelbami wycelowanymi w Kirka. Kirk powoli się wyprostował, a potem jak bąk obrócił się i w tej samej chwi- li strzelił. Pat usłyszał, jak Erin jęczy. Bez chwili namysłu pociągnął za spust. Kirk stał i patrzył na nich. - Giffordowie, niech was piekło pochłonie! – szepnął. – Słowa wyszły mu z ust razem z bąbelkami krwi. Po chwili załamały się pod nim kolana. Jacob i Jonas podbiegli, by uniemożliwić mu jakikolwiek ruch, ale Pat do- brze wycelował. Kirk Madden patrzył w słońce martwymi, żółtymi oczami. Jego ludzie widzieli, jak pada. Zaczęli wycofywać się z kryjówki, pełznąc przy ziemi jak węże. Gruchając monotonnie na podobieństwo leśnych gołębi, starających się nie stracić kontaktu, oddalali się od miejsca śmierci Kirka. Gdy zapadnie noc, rozproszą się i nikt się nie dowie, że kiedykolwiek byli z nim związani. Głosy gołębi umilkły w oddali. Okropną ciszę przerywały tylko jęki Tigery. Pat nie zwrócił na nie najmniejszej uwagi i podszedł do syna. Na jego koszuli rozlewała się czerwona plama, a twarz miał niemal białą. - Boże, nie odbieraj mi syna! – szepnął Pat, gestem przywołując tropicieli. Jacob nożem myśliwskim rozciął koszulę Erina i wytarł nią krew. Potem Pat zwi- nął ją w kulkę i paskiem umocował na zranionym ramieniu. - To nie wygląda na ciężką ranę, synu. Kula przeszła przez ramię na wylot. Madden nie zdążył dobrze wycelować. Kość jest chyba nienaruszona. Wyczyści- my ranę w samochodzie, a potem oddamy cię pod opiekę Tary. Erin zdobył się na lekki uśmiech. - To będzie prawdziwa przyjemność, tato. Tigera znów jęknął. Pat i Mel podbiegli do niego. 261 - Gdzie Madden go postrzelił? – spytał Pat i wtedy zobaczył grube, zakrwa- wione ciało żmii, leżące przy ramieniu Tigery. Przenieśli go na brzeg. Pat nie musiał pytać, w które miejsce żmija go ukąsi- ła. Noga Tigery spuchła jak bania. Pat przewrócił go na brzuch. Razem z Jacobem zobaczyli trzy podwójne śla- dy. Z dwóch wyciekała krew, ale gdy zobaczyli głębokie rany pod kolanem, tyl- ko potrząsnęli głowami. - Niedługo umrze – powiedział Jacob, a Jonas skinął głową. - Nie możemy nic dla niego zrobić? – martwił się Mel. Nie lubił Tigery, ale współczuł cierpiącemu człowiekowi. - Moglibyśmy spróbować założyć opaskę uciskową Erina – zaproponował Pat. Erin potrząsnął głową. - Jest w samochodzie, za kamizelką Tigery. Jonas uśmiechnął się. Erin zapomniał zabrać bandaż, który leczy ukąszenia węży. Przodkowie im dziś sprzyjali. - Zresztą i tak, gdy jad dostanie się do krwi, nic nie może pomóc, a już z pewnością nie opaska. Ona może tylko spowolnić rozprzestrzenianie się jadu i czasami jest jeszcze czas, by zastosować surowicę. Tigera nadal był przytomny, ale jego jęki ścichły Toksyna atakowała komór- ki mózgu. Jacob pochylił się, jakby chciał go pocieszyć. - Pamiętasz rzeź, jaką zarządziłeś w Ganyani? Pamiętasz, ty bere, jak po- słałeś ludzi, by torturowali moją żonę Rudo? Ja, Jacob, zemściłem się. Umieraj powoli! Tigera spojrzał w czarne oczy Jacoba, niemal dotykające jego twarzy. Pró- bował coś powiedzieć, ale opadł z powrotem, mocno uderzając głową o ka- mienie. - Nie żyje – powiedział Jacob, wstając. Pat popatrzył w milczeniu na Jaco- ba, a potem posadził Erina w cieniu drzewa. - Jacob i Jonas przyprowadzą samochód najbliżej jak się da – oznajmił. - Ale, tato, ja mogę chodzić. Sam mówiłeś, że to nie jest ciężka rana. - Może nawet doszedłbyś do samochodu, ale musimy również zabrać ze sobą ciała – odparł Pat wskazując Tigerę i Maddena. Jacob i Jonas popatrzyli na siebie. W ich oczach krył się uśmiech, chociaż twarze pozostały poważne. Mel podszedł bliżej i zamknął powieki nad żółtymi oczami Kirka. - Tak jest lepiej – powiedział. Jednak grymas wściekłości i nienawiści nie zniknął z twarzy zmarłego
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.