ďťż

Sąsiadki z sali zazdroszczą mi przyjaźni i rozmów z Markiem, ale w mojej obecności nie komentują tej zażyłości...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przekroczyłam niewidzialną granicę, jaka dzieli pacjenta od lekarza. Lekarzy postrzegamy jak półbogów, istoty z innego świata, wyposażone w nadzwyczajną moc. Dzięki tej nadzwyczajnej mocy zmienią nasze życie. Zażyłość pacjentki z taką nadzwyczajną istotą w naszym szpitalu prawie się nie zdarza. A mnie się zdarzyła. Gdy wracam z pogawędek z Markiem i wchodzę do sali, sąsiadki przerywają rozmowę. Milkną. Wiem, że plotkują na mój temat. Mieć w szpitalu zaprzyjaźnione pielęgniarki to wielka sprawa. Mieć zaprzyjaźnionego lekarza - to coś znacznie, znacznie więcej. Człowiek czuje się pewniej, bezpieczniej. Takiemu lekarzowi mogę szczerze wyznać, że nie śpię ze zgryzoty, bo martwię się o efekt zabiegu. O tej zgryzocie mogę jednak także powiedzieć panu dyrektorowi, przed którym wprawdzie czuję respekt, ale wiem, że traktuje mnie wyjątkowo. - Jak się masz, córcia? - pyta serdecznie, ciepło, gdy po południu, po operacjach, niezapowiedziany zagląda do sal. Mówi do mnie tak, jak kiedyś do Helenki. Pan dyrektor ma córkę w moim wieku. A mnie zna od dziecka. Może stąd ta ojcowska czułość i troskliwość? Marek i Jacek zdają u pana dyrektora kolokwia. Kiedy wchodzą pojedynczo do jego gabinetu, siedzę na schodach drugiego piętra i za obu trzymam kciuki. Wprawdzie Jacka nie lubię, ale źle mu nie życzę. Niech zda egzamin. Widziałam, że obaj byli bardzo zdenerwowani przed wejściem do gabinetu. Znam te emocje z własnych sesji egzaminacyjnych. Wczoraj Jacek bardzo mi się naraził. Zgodnie ze szpitalną dyscypliną i obyczajem, który wprowadził pan dyrektor, podczas każdej wizyty lekarsldej pacjent powinien 101 stać przy łóżku, jeśli nie musi leżeć, jeśli wolno mu chodzić. Powinien stać prawie na baczność i czekać na lekarza. Wieczorem wizyta o godzinie dziewiętnastej. Jacek miał dyżur. - To panna Weronika nie wie, że podczas wizyty trzeba być w swojej sali, przy łóżku? Krzyknął na mnie z drugiego końca korytarza, co słyszał cały oddział. Stałam w drzwiach sąsiedniej sali, rozmawiałam z Martą, która jest teraz w centrum zainteresowania i lekarzy, i pacjentów. Poczułam się bardzo dotknięta. Taki Jacek! Nie dość, że go nie lubię, to jeszcze na mnie krzyczy? Marek nigdy by się tak nie zachował. Gdy Jacek wszedł do sali i zapytał zwyczajowo: „Jak się panna Weronika czuje?", wzięłam odwet. - Nie jestem dla pana żadną panną Weroniką! I proszę na mnie nie krzyczeć. Oburza mnie takie zachowanie. Lekarzowi nie wolno drzeć się na pacjenta! Jacek powiedział krótko: - Przepraszam. Byłam zawiedziona. Myślałam, że będzie się jakoś zapierał, bronił, może znów na mnie nakrzyczy i coś się wreszcie będzie działo. Na oddziale lubimy sensacje. Kłótnia z Jackiem mogłaby nią być. Analizowałybyśmy jego zachowanie co najmniej przez dwa wieczory. Krótkim „przepraszam" pozbawił nas przyjemności plotkowania. Szkoda, straciłyśmy taką świetną okazję. 102 Pomysł na patent Jutro ósmy dzień po zabiegu. Czeka mnie bolesny opatrunek biodra. Fragment skóry pobranej do przeszczepu jest duży. Rana po wyciętej łacie obejmuje prawie całe biodro. W czasie zabiegu lekarz z pielęgniarką zakładają na ranę opatrunek. Najpierw gazik, potem bandaż. I chodzi o ten gazik, który uciśnięty bandażem wrasta w świeży naskórek. Czasem na bandażu pojawia się krew i przysycha, tworząc twardą skorupę. . Po siedmiu, ośmiu dniach trzeba zdjąć opatrunek. Żeby oszczędzić pacjentowi bólu, lekarz jednym szarpnięciem zrywa ostatni gazik z prawie zagojonej rany. Bólu mniej, ale krew się leje i raczej prawdopodobne, że w tym miejscu pojawią się brzydkie, gruzłowa-te blizny. A ja nie chcę mieć blizn. Wymyśliłam nową technikę zdejmowania opatrunku. To mój patent. Żeby go zastosować, potrzebny jest kubek wazeliny od siostry Aleksji, zakonnicy, którą znam od dzieciństwa, a która teraz pracuje na sali opatrunkowej, woreczek foliowy, może być najzwyklejszy, nawet po owocach, oraz mnóstwo czasu i cierpliwości. Wieczorem trzy godziny okupuję łazienkę. Odwijam bandaż ostrożnie, powoli, polewając stwardniałą powierzchnię wodą z prysznica. Gazika nie zdejmuję, bo widzę, że mi wrósł w nowy naskórek. Na gazik kładę warstwę wazeliny, na wazelinę następny gazik, a na gazik woreczek foliowy, który akurat został z zakupów. Potem owijam biodro świeżym bandażem, zostawiam na całą noc. I czekam świtu. O świcie znów na dwie godziny idę do łazienki, gdzie powoli, milimetr po milimetrze, odrywam gazik, który zmięld pod wazeliną
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.