ďťż

Przyciągnął ją do siebie, pocałował...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zareagowała zrazu wahaniem i Mingolla zadał sobie pytanie, czy może Debora toczy walkę ze złym wspomnieniem. Niebawem jednak zatraciła się bez reszty w grze wstępnej, ale kiedy w nią wszedł - znieruchomiała. Zaczął się wycofywać. - Chcę, żebyś skończył - powiedziała. - Za bardzo chce ci się spać. - Nie, jest dobrze. Czasem, kiedy się nie ruszam, czuję cię lepiej. Bardzo to lubię. Czuł się irracjonalnie niezaangażowany, daleki od Debory i to obudziło w nim jakąś nienazwaną obawę, która jednak zniknęła, kiedy w ciszy swego umysłu usłyszał jej głos. Zasnęła, on zaś ułożył się wygodnie, nasłuchując pomruku silników. Coś go gryzło i uświadomił sobie, że wciąż doświadcza tego uczucia oddalenia od Debory. Uczucie to na pewno by zniknęło, gdyby ją teraz objął, ustąpiło miejsca spokojowi, rozmarzeniu. Ale ta świadomość niczego nie zmieniała. Przyszło mu do głowy, że jego postrzeganie Debory jest w jakiś sposób błędne - tak samo jak postrzeganie jego przez Deborę. Miał wrażenie, iż stali się dla siebie zwodniczymi postaciami, że uprawiana przez nich szczerość - te nagłe erupcje wyznań, rewelacji - jest tylko zasłoną dymną. Nie w tym rzecz, iż serwują sobie kłamstwa; po prostu dramatyczna oprawa ich wyznań czyni je niezupełnie prawdziwymi, instrumentem zamazania prawdy, której być może sami nie rozumieją. O to zapewne chodzi, uznał. Że nie rozumieli siebie dostatecznie dobrze, aby się zdobyć na całkowitą szczerość... czy też bali się odkrycia prawdy o sobie. Odkrywanie prawdy o sobie to nieprzyjemna fucha. Wystarczyło spojrzeć wstecz na tych kilka ostatnich tygodni, żeby się przekonać, jakim był idiotą. Na przykład w Szmaragdowej. Ta jego rola tępego szmondaka, to sztubackie zakochanie. Rola źle napisana i źle zagrana. I Bóg jeden wie, jakim idiotą jest w tej chwili. Przewrócił się na bok, plecami do Debory. Ich problemy zapewne mają związek z początkami znajomości; na ogół udawało mu się nie brać ich pod uwagę, ale zawsze były podskórnie obecne, zawsze gotowe stać się źródłem wątpliwości. Westchnął i to westchnienie nastąpiło dokładnie w tym samym momencie, gdy jakaś ogromna fala uniosła „Ensorcelitę” wyżej niż zwykle. Mingolla przez moment odniósł wrażenie, iż sprzymierzone ze sobą fala i oddech teleportują ich aż za Panamę, do mrocznego kraju, gdzie ich przybycia wyczekują milczące zakapturzone postaci o płonących oczach. Znów się przewrócił na wznak, sprawiając, że Debora drgnęła i wymamrotała coś przez sen. Usiłował wskrzesić wątek swoich myśli, co zresztą nie wydawało się już ważne. Wszystko było mało istotne, pozbawione rzeczywistego ciężaru gatunkowego. Długo leżał bezsennie, usiłując przywołać na pamięć coś, co by go miało. Silniki nawaliły następnej nocy, kiedy Ruy usiłował zaimponować Deborze swoją rewolucyjną żarliwością i zakulisowymi informacjami o tajnych sprawach. Księżyc, już niemal w pełni, wisiał nisko nad brzegiem, od którego byli już na tyle blisko, że Mingolla rozróżniał rozsrebrzone korony palm. Ruy wspierał się o drzwi sterówki, a przez jego matowe odbicie w szybie było widać zajętą sterowaniem Corazon. Gdy się odwróciła do Mingolli, jej lewe oko zajarzyło się czerwono. Próbował wyczytać cokolwiek z wyrazu jej twarzy, a ona - nie było w tym śladu wyzwania - wytrzymała jego spojrzenie, jak gdyby zachęcając, żeby się dowiedział, ile tylko może. - Taa - mówił Ruy. - Mnie to zwisa, jeśli nawet rewolucja umarła. Jeśli będę musiał, zacznę ją od nowa, kapujecie? A poza tym - pogroził Deborze palcem - dlaczego mi ciągle chrzanisz, że umarła? Czemu jedziesz do Panamy, skoro tak myślisz? Uciekasz? Nie, nie o to biega! Pojawiacie się z tym jankesem na pokładzie, zachowując się tak, jakbyście mieli zamiar zabić tego czarnego faceta, a minutę później jesteście z nim zbratani jak starzy kumple. Czegoś tu nie kumam. Macie jakiś plan, każdy by to zobaczył. A ostatnimi czasy do Panamy wybierało się aż za wielu rozmaitych pojebańców. Bez dwóch zdań, coś się tam dzieje. - Skąd ten wniosek? - zapytał Mingolla. - Mówiłem, że ciągnie tam wielu dziwacznych fiutów. - Ruy wyłowił papierosa z kieszonki koszuli. - Zastanawiam się, co jest grane. - Gadasz od rzeczy - stwierdziła Debora. - Ludzie uciekali do Panamy od wybuchu wojny. - Nie tacy ludzie. - Ruy przypalił papierosa zapałką skrytą w stulonej dłoni. Odrzucił głowę i wypuścił dym, demonstrując Deborze swój ostry profil. Każdym swoim gestem, pomyślał Mingolla, budował wizerunek Romantycznego Przemytnika zaangażowanego w słuszną sprawę niczym Zorro. Ta autokreacja była śmiechu warta, ale Mingolla zaczynał dochodzić do wniosku, iż Ruy o tym wie, że skrywa pod tym wizerunkiem swoje prawdziwe uwikłania. Zbyt długo żeglował z sukcesem po niebezpiecznych wodach, żeby istotnie być takim bufonem, za jakiego pragnął uchodzić. Poza tym Mingolla miał w związku z nim, z tą całą jego grą, złe przeczucia. - Taa - powiedział Ruy, stukając palcami w bok nosa. - Już jakiś czas czuję dziwny smrodek. No i słyszałem to i owo. - Komu ty próbujesz wciskać ciemnotę, mon? - Tully przysiadł na relingu, a kiedy odwrócił głowę, blask księżyca wyłowił z mroku jego półprofil. - Trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby cokolwiek powiedzieć takiemu aparatowi jak ty. Ruy go zignorował. - Jeden facet, którego wiozłem na południe, też uważał mnie za gnojka. I dobrze, bo jak ktoś człowieka lekceważy, to zapomina o ostrożności. - Wydmuchnął dym w stronę Tully’ego
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.