ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
(Celina zrozumiała, że
zwierzenia, czynione córkom,
powinny mieć rozsądne granice).
Wynikowa jesteś - ciągnęła
Julka. Słowo "wynikowa"
usłyszały od architekta, który
tłumaczył, że ich mieszkanie
wyniknęło z kombinacji zsypów,
rur i wind i nie miało prawa być
inne. - Wyniknęłaś z cudzych
decyzji: Pauli, Janusza, jakiejś
tkaczki, jakiejś dziennikarki z
"Polityki"... (z dziennikarką z
"Polityki" Julia przesadziła
stanowczo, jej wpływ na życie
Celiny doprawdy był minimalny) i
ja to mam po tobie. Takie rzeczy
dziedziczy się - nie wiedziałaś?
Po tobie to mam! Tę
niechcianość! Po tobie!
Rozumiesz teraz?
Celina rozumiała.
Było jej przykro, że
wyposażyła córkę w tak fatalny
gen - niechcianość - bycia
niechcianą - niebycia chcianą -
próbowała dość bezsensownie
skorygować nieudany neologizm.
- To jak wreszcie rozumiesz -
Julka przestała krzyczeć i
odwróciła się od drzwi - jak
rozumiesz wszystko, weź aparat i
zrób zdjęcie. No, rób. To będzie
twoje zdjęcie na dzisiaj.
Celina wyjęła aparat i zrobiła
Julce zdjęcie. Podpisała:
"Niechcianość dziedziczy się po
matce, jak ujemne Rh albo jak
hemofilię".
Celinie przypomina się pytanie
o dwa lata na Tam. Sprawdza, czy
leży idealnie prostopadle do
słońca i czy należycie odgarnęła
włosy.
Po obu jej stronach kładą się
od pewnego czasu dwie
bliźniaczki. Mają płaskie
piersi, kanciaste biodra,
przedziałki pośrodku i koszyczki
z warkoczy, upięte wielką
ilością kwiatków, żuczków i
biedronek. Obie jednocześnie
opalają plecy i Celina widzi je
wtedy nad sobą, jak na nią
patrzą uważnie, symetrycznie, z
dwóch stron, z dziwnie wyraźnymi
żuczkami we włosach.
Któregoś dnia spytały, czy
Celina może się zamienić
miejscem z jedną z nich.
- To jest od dwudziestu pięciu
lat moje miejsce - powiedziała
Celina i bliźniaczki przyjęły
jej odmowę z szacunkiem i
przerażeniem.
Celina patrzy na nie bez
sympatii i bez zazdrości. Jak na
tamte dwie, które przyrzekały
sobie, że "z nimi nie stanie się
to nigdy", których od dawna
tutaj, ani nigdzie indziej, już
nie ma. Które kiedyś leżały na
lekkiej pochyłości betonowej
płyty, pod murkiem, niedaleko
prysznica.
Ciekawe, czy w takiej
betonowej płycie zostaje ślad po
nich...
Ciekawe, czy już sobie
przyrzekły, że z nimi nie stanie
się to nigdy - tym razem myśli o
bliźniaczkach.
Z kolei myśli, że jeszcze nie
przeżyła swoich dwóch lat na Tam i że
się jej dopiero zdarzą.
"Hej, jesteś?
Zauważyłam, że pani, która
pisze o mnie książkę...
Czy wspominałam o książce? Tu,
u nas, ma dopiero sześćdziesiąt
parę stron, ale w twoim czasie
jest od dawna skończona.
Ciekawam: wrzucili do kotła i
stopili, czy pocięli ją? A jeśli
pocięli to wszerz czy po
przekątnej? A może w twoim
czasie, u ciebie, szaleje
wolność i książek się nie
niszczy?
Zauważyłam więc, że autorka
owej książki nadużywa od
jakiegoś czasu paru słów. Na
przykład słowa metafizyka.
Pojawiła się przynajmniej
czterokrotnie: metafizyka
cięcia, niszczenia, przemijnia
i solarium. Za często ich używa
i za łatwo, co dzisiaj
powszechne. Wszystko tak się
zdemokratyzowało, że każdy chce
mieć prawo mówienia o
najważniejszym: o Bogu, czasie,
śmierci, samotności, strachu...
Czytałam niedawno "Bunt mas"
więc mogłam jej zacytować
zdanie, że "masy zdecydowały się
skorzystać z przyjemności, które
dotąd rezerwowane były dla
nielicznych". Pomyślałam, że do
przyjemności, które masy
postanowiły rewindykować, należy
swobodne obcowanie z rzeczami
ostatecznymi. Niestety, obcują z
nimi bez onieśmielenia,
bezceremonialnie wręcz,
pozbawiając je wzniosłości i
tajemnicy. W literaturze
podobnie: Vonnegut, Kundera,
Ajar. Trzeba przyznać, że czynią
to bardzo pomysłowo, kunsztownie
wręcz, budząc tym większą
irytację i urazę. Profesor A.,
któremu to powiedziałam, mówi,
że tak jest zawsze podczas
kryzysu. Gdy świat ma się
dobrze, lud pozostawia sprawy
ostatecznie swoim kapłanom. Gdy
następuje wielki kryzys i
wszystkie wartości stają się
niepewne, lud decyduje się sam
sięgnąć po tajemnice. Czy już
wspomniałam ci o profesorze
A..
|
WÄ
tki
|