ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Tam jego układy na nic by się zdały. Miały
znaczenie tylko w Paryżu.
- To bardzo ważne. Idzie o pańskie życie. Mamy powody sądzić, że Niemcy
pana podejrzewają.
Armand skinął głową, nie okazując lęku.
- Skąd to przypuszczenie?
- Wpadły nam w ręce pewne niemieckie papiery... Tydzień wcześniej zabito
dwóch kurierów służących przy najwyższym dowództwie. Mieli przy sobie
teczkę oficera, którą przejął Ruch Oporu. Von Speidel gotował się z
wściekłości.
- Czy ta zeszłotygodniowa robota to wy? - zapytał cicho Armand.
- Tak. Przejęliśmy dokumenty, z których wynika... nie mamy pewności...
ale nie chcemy czekać, aż będzie za późno. Powinien pan wyjechać już teraz.
- Kiedy?
- Dziś. Ze mną.
- Ależ nie mogę... - zaoponował Armand. Miał do zakończenia pół tuzina
ważnych przedsięwzięć: chciał wywieźć do Prowansji rzeźbę Rodina, pomóc
Żydówce ukrywającej się w piwnicy z synem, wydobyć bezcenny obraz Renoira
zakopany pod jednym z domów. - Za wcześnie. Potrzebuję jeszcze czasu.
- Być może inni zadbają, żeby go pan nie miał.
- Czy to pewne?
Moulin pokręcił głową.
- Na razie nie wiem. Nie ustaliliśmy nic konkretnego. Ale pańskie
nazwisko zostało wspomniane w dwóch meldunkach. Obserwują Pana.
- Ale to pan przejął te raporty, nie Speidel.
- Nie wiemy, kto widział je wcześniej. I tutaj właśnie kryje się
niebezpieczeństwo.
Armand skinął głową, spokojnie patrząc na Moulina.
- A jeśli zostanę?
- Warto?
- Tak.
- Może pan szybko pozakańczać bieżące sprawy?
- Mogę spróbować.
- To proszę się postarać. Wracam za dwa tygodnie. Czy wtedy pan wyjedzie?
Armand skinął głową, na jego twarzy pojawiło się jednak wahanie, które
Moulin rozpoznał natychmiast. Widywał wielu takich ludzi, którzy nie
potrafili zrezygnować z walki, tracąc w swoim zaangażowaniu wszelki umiar.
- Niech pan nie będzie durniem, de Villiers. Lepiej przysłuży się pan
Francji pozostając przy życiu. Z Londynu też może pan niejednego dokonać.
- Ale chcę zostać we Francji.
- Może pan wrócić. Damy panu nowe dokumenty i znajdziemy zajęcie w
górach.
- To by mi odpowiadało.
- Doskonale. - Moulin wstał, uścisnął Armandowi dłoń i wyszedł drogą,
którą przybył Armand.
Chwilę później miejsce spotkania opuścił również Armand. Wiedział, że
kiedy dotrze na ulicę, nie znajdzie śladu Moulina. Ten człowiek zawsze
znikał jak kamfora. Ale tym razem było inaczej. Idąc do swojego samochodu,
Armand usłyszał jakieś odgłosy, a potem nagle z kryjówek wyskoczyli
uzbrojeni żołnierze, śląc serie z karabinów maszynowych. Nie zauważyli
widać Armanda, celowali bowiem do trzech mężczyzn uciekających w oddali.
Armand przywarł do ściany i żołnierze minęli go, nie zwróciwszy nań uwagi.
Ciszę nocną rozerwały następne strzały, Armand zaś skrył się w jakimś
ogrodzie. Po chwili poczuł w nodze tępy pulsujący ból. Sięgnął dłonią - był
ranny.
Poczekał, aż wszystko ucichnie, i wówczas wydostał się z ogrodu, modląc
się, aby i tym razem Moulin zdołał umknąć. Wrócił do domu, w którym odbyło
się spotkanie - tam go opatrzono. O północy ruszył do siebie, ale cały
drżał z wyczerpania. Marzył, aby gdzieś w kredensie znalazło się choć kilka
kropel koniaku. Kiedy usiadł, patrząc na prowizoryczny opatrunek na nodze,
uświadomił sobie, że ma poważny kłopot. Nie mógł nazajutrz przykuśtykać do
biura. Było zbyt ciepło, aby ktokolwiek uwierzył, że znowu dokucza mu
reumatyzm. Zaczął więc ćwiczyć chodzenie bez utykania. Przy każdym kroku
jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Nie udawało mu się pokonać oporu ciała.
Ćwiczył i ćwiczył, aż twarz spłynęła mu potem. Ale w końcu zwyciężył. Z
okropnym jękiem wczołgał się później na łóżko, lecz był zbyt wyczerpany,
aby zasnąć. Zapalił więc lampkę i wyjął notes.
Nie pisał do Liane od ponad tygodnia, a dziś potrzebował żony. Nagle
boleśnie zatęsknił za jej czułością, za jej ciepłem, i pisząc teraz,
uczynił to, czego nie robił nigdy dotąd: otworzył serce i wylał przed Liane
całą swą rozpacz nad Francją, otwarcie przedstawiając tragizm sytuacji. Pod
koniec listu zaś poinformował ją, że jest ranny. "To nic poważnego, moja
maleńka. Niewielka cena za udział w tej okropnej wojnie. Inni doświadczyli
większych cierpień niż ja. Nie daje mi spokoju myśl, iż daję z siebie tak
niewiele. Nawet ta niewielka rana to drobiazg..."
Podzielił się z Liane sugestią Moulina, że powinien udać się do Londynu,
dodając, że prawdopodobnie niedługo się tam wybierze, aczkolwiek wnet wróci
do Francji z nowymi dokumentami. "Moulin wspomniał dzisiaj o przerzuceniu
mnie w góry. Może wtedy naprawdę mógłbym wziąć udział w walce. Dokonują tam
niesamowitych rzeczy, dają Niemcom w kość na każdym kroku... Byłaby to
cudowna odmiana po przesiadywaniu w wilgotnych ścianach mojego gabinetu."
Poskładał list w kilkoro i umieścił pod wkładką w bucie, na wypadek gdyby
coś miało mu się przytrafić w nocy, nazajutrz zaś podrzucił go do donicy
przy rue du Bac. Był to punkt kontaktowy, z którego korzystał wielokrotnie,
chociaż wolał osobiście wręczać listy Moulinowi. Wiedział jednak, iż listy
pozostawiane tutaj także docierają do Liane. Ten również trafił do
adresatki
|
WÄ
tki
|