ďťż

- Nie chan, tylko człowiek, za którego chcesz mnie wydać...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Ale żadna nie żyje - wyjaśnił Hinrik z prostotą. - Arto, one nie żyją. Jak możesz myśleć, że zgodziłbym się, by moja córka poślubiła bigamistę? Każemy mu okazać dokumenty. Żenił się z nimi kolejno, a teraz żadna nie żyje. Żadna. - Nic dziwnego. - Och, na moją duszę, co mam zrobić? - Uczynił ostatni wysiłek, żeby zachować godność. - Arto, taka jest cena za to, że jesteś jedną z Hinriadów, córką suwerena. - Ja się o to nie prosiłam. - To nie ma nic do rzeczy. Historia Galaktyki, Arto, dowodzi, że racja stanu, bezpieczeństwo planet, interesy ludności wymagają czasem, by... - By jakaś biedna dziewczyna sprostytuuowała się dla nich. - Och, to wulgarne! Uważaj, bo kiedyś wyrwie ci się coś takiego publicznie. - Cóż, podjęłam już decyzję. Nie zrobię tego. Wolę umrzeć. Wolę zrobić cokolwiek. I zrobię. Suweren wstał z krzesła i wyciągnął do niej ramiona. Milczał, usta mu drżały. Podbiegła do niego w gwałtownym ataku płaczu przytuliła się mocno. - Nie mogę, tatusiu. Nie mogę. Nie zmuszaj mnie. Pogłaskał ją niezręcznie. - Ale co będzie, jeśli go nie poślubisz? Jeśli Tyrannejczycy poczują się zawiedzeni? Mogą mnie usunąć, uwięzić, może nawet i... - urwał w pół słowa. - Nastały bardzo ciężkie czasy, Arto, bardzo ciężkie. W zeszłym tygodniu aresztowano rządcę Widemos przypuszczam, że został stracony. Pamiętasz go, Arto? Gościł na naszym dworze pół roku temu. Potężnej budowy mężczyzna o okrągłej głowie i głęboko osadzonych oczach. Początkowo bałaś się go. - Pamiętam. - Tak, prawdopodobnie już nie żyje. I kto wie? Może ja jestem następny? Twój biedny, nieszkodliwy, stary ojciec. To złe czasy. Odwiedził nasz dwór i to jest podejrzane. Odsunęła się gwałtownie na odległość ramion. - Dlaczego miałoby to być podejrzane? Nie byłeś z nim związany, prawda? - Ja? Oczywiście, że nie. Ale jeśli otwarcie przeciwstawimy się woli chana odrzucając związek z jednym z jego faworytów, mogą zacząć tak myśleć. Dalszą wypowiedź przerwało mu stłumione buczenie komunikatora. Hinrik drgnął, zaskoczony. - Odbiorę w moim pokoju. Odpocznij. Drzemka dobrze ci zrobi. Zobaczysz. Jesteś w tej chwili trochę rozdrażniona, to wszystko. Artemizja patrzyła, jak odchodzi, i zmarszczyła brwi. Na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego zamyślenia i przez kilka minut tylko nieznaczne falowanie piersi zdradzało, że żyje. Pod drzwiami rozległ się głos zbliżających się kroków. Odwróciła się. - Kto to? -jej głos zabrzmiał nieoczekiwanie ostro. To był Hinrik, twarz miał bladą ze strachu. - Dzwonił major Andros. - Z Policji Zewnętrznej? Hinrik zdołał tylko skinąć głową. - Nie! Na pewno nie...! - krzyknęła i urwała, przerażona myślą, cisnącą się jej do głowy. - Jakiś młody człowiek prosi o audiencje. Nie znam go, dlaczego tu przybył? Przybył z Ziemi. - Hinrik nerwowo łapał oddech i jąkał się, jakby jego myśli wirowały na karuzeli, a on usiłował je pozbierać. Dziewczyna podbiegła do niego i podtrzymała go za łokieć. - Usiądź, ojcze. Powiedz, co się stało. Objęła go i wyraz paniki częściowo ustąpił z jego twarzy. - Dokładnie nie wiem - szepnął. - Przyjechał jakiś młody człowiek, który zna szczegóły zamachu na moje życie. Na moje życie. Powiedzieli mi, że powinienem go wysłuchać. Uśmiechnął się bezradnie. - Ludzie mnie kochają. Dlaczego ktoś chciałby mnie zabić? Dlaczego? Błagalnie wpatrywał się w jej twarz i uspokoił się, dopiero gdy powiedziała: - Oczywiście, że nikt nie chce cię zabić. - Czy myślisz, że to mogą być oni? - w jego głosie znów zabrzmiało napięcie. - Kto? Zniżył głos do cichego szeptu: - Tyrannejczycy. Rządca Widemos był tutaj wczoraj i zabili go. - Jego głos nabrał mocy. - A teraz przysłali kogoś, żeby i mnie zamordował. Artemizja zacisnęła palce na jego ramieniu z taką siłą, że ból przywrócił go do rzeczywistości. - Ojcze! Uspokój się! Nic nie mów! Posłuchaj mnie. Nikt cię nie zabije. Słyszysz mnie? Nikt cię nie zabije. Rządca Widemos był tutaj sześć miesięcy temu. Pamiętasz? Minęło już sześć miesięcy! Pomyśl! - Tak dawno? - westchnął suweren. - Tak, tak, to musiało być dawno. - Teraz zostań tutaj i odpocznij. Jesteś przemęczony. Sama spotkam się z tym człowiekiem i jeśli okaże się, że to ci niczym nie grozi, przyprowadzę go tutaj. - Zrobisz to, Arto? Naprawdę? Nie skrzywdzi kobiety. Z pewnością nie będzie chciał skrzywdzić kobiety. Pochyliła się nagle i ucałowała go w policzek. - Bądź ostrożna - mruknął i zmęczony zamknął oczy. 6. CIĘŻKA NA NIEJ KORONA W jednym z oddalonych budynków wchodzących w skład zespołu pałacowego Biron Farrill czekał w nerwowym napięciu. Po raz pierwszy w życiu doświadczał przygnębiającego uczucia, że jest prowincjuszem. Dwór Widemos, w którym dorastał, wydawał mu się wspaniały, ale teraz widział, jak prostacki był jego dom rodzinny. Te łuki, dziwaczne detale misternej roboty, delikatne wieżyczki, przesadnie zdobione "fałszywe okna"... Skrzywił się na to wspomnienie. A tutaj... Tutaj było inaczej. Zespół pałacowy Rhodii nie został zbudowany na pokaz przez książątka rolniczych planet, nie był też wyskokiem ginącego, umierającego świata. Stanowił kamienny pomnik dynastii Hinriadów. Budynki były majestatyczne i spokojne. Proste, strzeliste linie ścian wydłużały się ku centrum każdej budowli. W ich kształtach, którym obca była wszelka zniewieściałość, zaznaczała się pewna surowość. A jednak ostateczny efekt dziwnie poruszał serce obserwatora, choć pozornie architektura budynków miała pełnić czysto użyteczną, nie estetyczną funkcję. Z pałacu emanowały pewność, wyniosłość i duma. Każdy budynek tworzył wraz z innymi harmonijną całość, a wielki pałac właściwy stanowił ukoronowanie całego zespołu, pozbawionego nawet tych nielicznych ozdób, które dopuszczał surowy styl architektury Rhodii. Przy budowie zrezygnowano nawet z tak zwanych fałszywych okien, tak cenionych wśród architektów, choć w sztucznie oświetlanych gmachach zupełnie bezużytecznych. Brak tego znajomego elementu wywoływał wrażenie dziwnego dostojeństwa. Królowały proste linie i płaskie powierzchnie, prowadzące wzrok prosto ku niebu. Gdy Biron wchodził do komnaty, towarzyszący mu Tyrannejczyk, major, zatrzymał się przy nim na chwilę. - Teraz zostanie pan przyjęty - powiedział. Biron skinął głową, a po chwili wysoki mężczyzna w czerwono-brązowym mundurze stuknął przed nim obcasami. Birona uderzyła myśl, że ten, kto ma prawdziwą władzę, nie potrzebuje żadnych demonstracji i zadowala się stalowoniebieskimi mundurami
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.