ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Pytałaś o torbę? - odzywa się Thomas. - Tam są narkotyki.
Następnego dnia w samochodzie przed opuszczonym domem Thomas zsuwa Lindzie bluzkę i całuje kościsty wzgórek ramienia.
- To kocham w tobie najbardziej - oznajmia.
- Naprawdę? Dlaczego? - Wobec pozostałych części jej ciała, które ostatnio poznał, ramię wydaje się jakoś mało istotne.
- To ty - odpowiada. - Cała ty.
- Czy to nie tytuł piosenki? - pyta Linda.
Włożyli okulary przeciwsłoneczne. Przed nimi świat mieni się tysiącem świateł. Po drodze na plażę minęli kościół Świętej Anny i bar, wszystko jednakowo skute lodem. Słońce odbija się od ścian, zbytjasnych dla nieosłoniętego oka, i nadaje gałęziom rajski wygląd.
- To inne niebo niż to, które sobie wyobrażaliśmy - mówi Linda.
- Jakie?
- To kraina czarów - mówi z podziwem Linda.
Thomas odzyskał swój samochód. Podobnie jak większość pozostałych właścicieli pojazdów w mieście, wreszcie założył łańcuchy na koła. Pozostał jeszcze luty, potem marzec; kto wie, jakie burze wówczas nadejdą?
- Kosztowały mnie dwadzieścia dolców - wyznał wcześniej. - Ale war to było. Inaczej nie mógłbym cię wozić.
Całuje ją. Znowu zaparkowali prowokująco przed chatą, w swoim zwykłym miejscu. Ale jest dopiero trzecia, argumentuje Thomas, i policjant tak wcześnie nie zaczyna obchodu.
- Dlaczego to robisz? - pyta Linda.
Chłopak dobrze wie, o co jej chodzi.
- Donny T. mnie prosił - tłumaczy.
- To mało przekonujące wytłumaczenie - kwituje Linda, wychylając się do przodu, i włącza radio.
Tego dnia odwołano lekcje, ale odholowanie samochodu zabrało Tho-masowi cały ranek. Po południu kupował łańcuchy. Linda bierze głęboki wdech. Nigdy nie ma dość woni grzanek, która stanowi dla niej esencję ludzkiego ciepła.
- Wczorajsza wizyta u ciebie była katastrofą - mówi.
- Wcale nie - odpowiada Thomas.
- Właśnie, że tak - upiera się Linda. - Nie spodobałam się twojej matce.
- Jest nadopiekuńcza.
- Nie mogę uwierzyć, że włożyłam ten sweter bez stanika. - Dziew czyna chowa twarz w dłoniach.
- Mnie się to podobało - odpowiada Thomas. Dotyka jej piersi, po czym cofa rękę jak zwierzę czekające na znak.
- W porządku - szepcze Linda.
- Cokolwiek to jest, powinnaś komuś powiedzieć.
- Powiedziałabym ci, gdybym mogła - tłumaczy się i waha przez chwi lę. - Powiedziałabym Bogu, gdybym mogła.
- Czy on i tak o wszystkim nie wie?
- To część umowy. Musisz zdobyć się na wyznanie tego, co zrobiłeś.
- To nielogiczne.
- No jasne.
- Nie chcę być niegrzeczny - odzywa się Thomas - ale czy naprawdę uważasz, że* Boga to obchodzi?
Pytanie nie szokuje ani nawet nie zaskakuje Lindy. Jest to inaczej wyrażone słowami zagadnienie, które dręczy ją od pewnego czasu: nielogiczność dbania o to, czy Billy sypia z Donną przed ślubem, w obliczu holocaustu. Logika wymaga zdrowego rozsądku: wobec takiego okropieństwa Bóg nie może przecież zajmować się seksem przedmałżeńskim. Mimo to myśl, że Go nie obchodzi, budzi w niej rozpacz.
Thomas zdejmuje Lindzie okulary przeciwsłoneczne; dziewczyna mruży oczy.
- Ty też zdejmij - mówi. Siadają zwróceni ku sobie twarzami.
- Muszę cię o to zapytać - mówi Thomas.
- Dobrze - zgadza się Linda, gotowa na wszystko, nawet pewna siebie.
- Proszę, opowiedz mi, co się stało.
Jej pewność siebie drży w posadach. Otwiera usta, ale nie wydobywa z nich żadnego dźwięku.
Thomas z powrotem opiera głowę o siedzenie i zamyka oczy. Linda wodzi palcem po jego piersi. Słońce zachodzi na wprost nich. Poświata na wydmach gaśnie; temperatura spada.
- Gdzie przedtem mieszkałaś? To znaczy, przed Domem Magdaleny? - pyta Thomas.
- W Marshfield.
- Aha.
- Co? Coś nie tak?
- Nie, nic. Jest chyba sporo rzeczy, których o tobie nie wiem.
Linda milczy.
- Dokąd jeździłaś latem?
- Thomas!
- Po prostu odpowiedz na moje pytanie. - Nieznana dotąd nuta roz drażnienia w jego głosie przejmuje ją dreszczem.
- O co ci chodzi?
- Czy kiedy chodzisz do spowiedzi - ciągnie Thomas - spowiadasz się z tego, że pozwalałaś mi dotykać swoich piersi?
Linda zapina sobie bluzkę.
- Opowiesz księdzu o ostatnim wieczorze? O tym, jak podciągną łem ci spódnicę? - Zaciska usta, patrząc przed siebie. - Opowiesz? - po wtarza.
Linda wkłada okulary.
- Do jakiego stopnia wdajesz się w szczegóły?
- Thomas, przestań.
Iskierki na przedniej szybie znikają, Linda ciasno otula się płaszczem.
- Odwieź mnie do domu.
- Po prostu chcę zrozumieć, co tobą kieruje - mówi chłopak.
Wiatr od oceanu klekocze luźnymi elementami skylarka i ociera się o szyby. Linda uświadamia sobie, że wewnątrz samochodu również panuje mróz. Z ust obojga wydobywają się obłoczki pary.
- Chyba jestem zły - oznajmia Thomas.
- Na kogo? Na mnie? - pyta dziewczyna.
- Chyba jestem zły na ciebie.
- No i dobrze - odpowiada, wciśnięta w drzwi. Zaczyna zapinać guzi ki przy bluzce.
- Nie jestem na ciebie zły - wycofuje się Thomas.
- A powinieneś.
- Dlaczego?
- Coś zepsułam, prawda?
- Nieprawda.
- Prawda. Sam wiesz.
- Linda, spójrz na mnie.
Nie patrzy.
- Skoro mowa o tym, czego o sobie nie wiemy, może mi tak powiesz, po co przechowujesz Donnyemu T. narkotyki?
- Jeśli nawet, to co?
- To co? Możesz iść, kurwa, do więzienia, tylko to!
- Linda, spójrz na mnie, proszę.
Ustępuje i odwraca się ku niemu.
- Jesteś dla mnie wszystkim - mówi Thomas. - To wiem na pewno.
Linda milczy.
- Jesteś moją rodziną, na miłość boską. Moją kochanką, przyjaciółką i rodziną. - Urywa. - Zakładam, że ja dla ciebie też.
Może to i prawda, myśli Linda. Całkiem możliwe. I co za ulga. Inny sposób widzenia świata: Thomas jako jej rodzina
|
WÄ
tki
|