ďťż

Lecz on drwił sobie ze wszystkiego, ogłoszenia obiecy- wały przebaczenie — to wystarczy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Chcę pracować... Ubierajmy się i nie róbmy hałasu. Ubrali się w ciemnościach, zachowując mnóstwo ostrożności. Katarzyna po kryjomu przygotowała po- przedniego dnia swoje górnicze ubranie, Stefan wy- jął z szafy spodnie i marynarkę; nie myli się, aby przypadkiem nie stuknąć miską. Wszyscy spali, lecz trzeba było przejść przez wąski korytarzyk, w któ- rym stało łóżko matki. Nieszczęście chciało, że wy- chodząc potrącili o krzesło. Maheudka obudziła się i zapytała wpółprzytomnie: — A to co takiego? Katarzyna zatrzymała się drżąca, kurczowo ściska- jąc rękę Stefana. — Nic, nic, to ja — odparł młody człowiek. — Duszno mi, więc wychodzę się trochę przewietrzyć. — Dobrze, dobrze. I Maheudka usnęła z powrotem. Katarzyna nie śmiała się ruszyć. Wreszcie jednak zeszła na dół i podzieliła kromkę chleba, jaką odłożyła z całego bochenka ofiarowanego przez pewną panią z Mont- sou. Potem cicho zamknęli drzwi i poszli. Suwarin stał na zakręcie drogi, opodal „Tu naj- taniej". Od pół godziny przyglądał się górnikom idą- cym do pracy, niewyraźnym w mroku i tupoczącym jak stado bydła. Liczył ich, jak rzeźnicy liczą zwie- rzęta u wejścia do rzeźni, i zdziwiony był ich ilością; mimo swego pesymizmu nie przypuszczał jednak, że liczba tchórzów będzie aż tak duża. Nadciągali co- raz to nowi, a on stał sztywno, zimny, z zaciśniętymi ustami i jasnymi oczyma. Lecz nagle zadrżał. Pomiędzy tymi ludźmi, któ- rych twarzy nie rozróżniał, dostrzegł jednego, któ- rego poznał po chodzie. Postąpił parę kroków w jego stronę i zatrzymał go. — Dokąd idziesz? Stefan, wstrząśnięty, jąkał coś zamiast odpowiedzi: — Jak to, jeszcze tu jesteś? A później wyznał, że wraca do kopalni. To praw- da, przysięgał; ale to nie życie czekać z założonymi rękami na rzeczy, które nadejdą może za sto lat. A poza tym ma swoje powody, dla których podejmie pracę. Suwarin wysłuchał go, drżący. Pochwycił go za ramię i odepchnął w stronę osiedla. — Wracaj do domu, ja tak chcę, słyszysz? Zbliżyła się Katarzyna; Suwarin poznał ją, a ona jego. Stefan protestował, oświadczył, że nikt nie ma prawa sądzić jego postępków. Oczy maszynisty prze- niosły się z dziewczyny na towarzysza; cofnął się i opuścił ręce. Kiedy w sercu mężczyzny pojawi się kobieta, jest on przekreślony, może umrzeć. W nagłej wizji ujrzał może przed sobą kochankę powieszoną w Moskwie, tę ostatnią więź, po zerwaniu której mógł już dysponować życiem własnym i cudzym. — Idź — rzekł po prostu. Stefan, zmieszany, nie śpieszył się z odejściem, szukał jakiegoś przyjaznego słowa na pożegnanie. — Więc odchodzisz stąd? — Tak. — No, to daj rękę, stary. Szczęśliwej drogi. I nie miej do mnie urazy. ' . . Tamten wyciągnął do niego lodowatą dłoń. Ani przyjaciela, ani dziewczyny. — Po raz ostatni: bądź zdrów. — Bądź zdrów. Znieruchomiały w ciemnościach Suwarin odpro- wadził wzrokiem Stefana i Katarzynę wchodzących do le Voreux. m Zjazd rozpoczął się o czwartej. W lampowni sie- dział sam Dansaert; zapisywał każdego robotnika stawiającego się do pracy i polecał wydać mu lampę. Przyjmował wszystkich, jak to obiecywały ogłosze- nia, nie robiąc żadnych uwag. Kiedy jednak zoba- czył przy okienku Stefana i Katarzynę, zaczerwienił się mocno i poderwał, otwierając już usta, aby od- mówić wpisania ich na listę przyjętych; zadowolił się jednak drwiącym: „Ho! Ho!", pełnym triumfu. Więc najbardziej nieugięty z nieugiętych też został pokonany! Widocznie Towarzystwo nie jest jeszcze takie najgorsze, skoro straszliwy wichrzyciel z Mont- sou przychodzi z powrotem prosić o pracę! Stefan odebrał lampę i bez słowa skierował się do nad- szybia razem z ładowaczką. Katarzyna lękała się jednak, że właśnie tu czeka go złe przyjęcie ze strony kolegów. Gdy wchodzili do hali, zobaczyła Chavala stojącego pośród kilku- nastu górników w oczekiwaniu na wolną klatkę. Na widok dziewczyny ruszył ku niej z wściekłością, lecz zatrzymał się spostrzegłszy Stefana. Roześmiał się wymuszonym śmiechem i obraźliwie wzruszył ramionami. Doskonale! Nic go już teraz ta historia nie wzrusza, Jeżeli tamten zgodził się zająć ciepłe jeszcze miejsce, bardzo mu to nawet na rękę! To już rzecz tego pana, czy lubi resztki po kimś. Ta ostentacyjna pogarda ukryć miała nowy przypływ zazdrości, od której drżał cały i oczy mu płonęły. Pozostali koledzy nie drgnęli nawet, stali w milcze- niu z opuszczonymi oczami. Spojrzeli tylko z ukosa na nowo przybyłych, a później, zbyt przybici, aby mieć siłę na gniew, z powrotem zapatrzyli się w otwór szybu. Przeciągi panujące w hali przejmo- wały ich chłodem i dygotali w swych cienkich płóciennych ubraniach. Wreszcie nadjechała klatka i zawołano na nich, aby wsiadali. Katarzyna i Stefan wcisnęli się do wozu, w którym siedział już Pierron i dwóch ręba- czy. W drugim wozie, obok, Chaval odezwał się bardzo głośno do starego Mouque'a, że dyrekcja źle robi nie korzystając z okazji pozbycia się z kopalni nicponiów, którzy tylko psują innych robotników. Lecz stajenny, z powrotem zrezygnowany jak daw- niej i pogodzony ze swym ciężkim losem, nie żywił już urazy o śmierć dzieci i na słowa Chavala odpo- wiedział pojednawczym gestem. Klatka ruszyła, pomknęli w ciemności. Nikt się nie odzywał. Nagle, gdy przebyli już dwie trzecie drogi, winda zaczęła ocierać się straszliwie o ściany szybu. Żelazne okucia trzeszczały, wstrząs rzucił ludzi jednych na drugich. — Psiakrew! — zaklął Stefan. — Cóż, oni chcą nas tu zmiażdżyć? Jeszcze nas wszystkich diabli wezmą przez tę pierońską obudowę. I to mówią, że naprawili! Klatka pokonała jednak przeszkodę. Zjeżdżała da- lej, a z góry lały się na nią tak ulewne strumienie deszczu, że górnicy zaniepokoili się na nowo. Więc aż tyle szpar powstało w obudowie? Pracujący już od paru dni Pierron, do którego zwrócili się z, zapytaniem, nie chciał okazać lęku, aby nie potraktowano tego jako wystąpienia prze- ciwko dyrekcji, i odparł: — Och, nic się nie bójcie. To tak zawsze
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.