ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Z
początku pomyślałem, że nic z tego nie wyjdzie, ale im dłużej się zastanawiałem,
tym bardziej prawdopodobny mój plan mi się wydawał.
Napisałem mu palcem: SPOTKAJMY SIĘ U LALUSIA.
Schowałem okulary do kieszeni i poleciałem do domu. Okrążyłem dom z daleka, bo
się bałem, że mama mnie zauważy i już nie wypuści. Zakradłem się do szopy,
znalazłem długą linę i wyszukałem piłę do metalu. Zataszczyłem to wszystko do
Lalusia. Szopa na maszyny stała za stodołą, tak że nikt z domu nie mógł mnie
widzieć, a zresztą nikogo w pobliżu nie było. Wiedziałem, że tata Lalusia, a
może i sam Laluś, szukają Kudłatego razem ze wszystkimi, unosząc się nad tymi
miejscami, gdzie nikt się nie mógł dostać.
Rzuciłem linę i piłę, włożyłem okulary i przy samych drzwiach szopy zobaczyłem
Kudłatego. Było z nim parę Cieni, nie wyłączając tego, który paradował z moim
telebiowizorem na głowie. A dokoła - tak jak mówił Malec - leżały porozrzucane
kubki, talerzyki, klocki i moc innych rupieci, które tata Lalusia przepuszczał
przez machinę czasu.
Spojrzałem jeszcze raz na Cienie i natychmiast zorientowałem się, jaka w nich
zaszła różnica. W dalszym ciągu miały coś z Andy'ego Cartera, ale już zaczynały
przypominać Kudłatego. Zrozumiałem, dlaczego spłonęła stodoła Carterów. Cienie
tak się włóczyły za Kudłatym, że nie pilnowały dostatecznie interesów Andy'ego.
To zresztą zupełnie naturalne. Więcej miały pożytku z prawdziwej, żywej istoty,
która była wśród nich, niż z kogoś, kogo mogły oglądać tylko przez tę szybę.
Zdjąłem okulary, włożyłem je do kieszeni i zabrałem się do roboty. Przepiłowanie
kłódki nie było sprawą łatwą. Stal była piekielnie twarda, a piłka tępa, więc
bałem się, że mi się damie, zanim skończę. Byłem na siebie wściekły, że nie
wziąłem jednej czy dwóch zapasowych.
Narobiłem straszliwego hałasu, bo zapomniałem oliwy, ale ł tak nikt nie słyszał.
Wreszcie skończyłem. Otworzyłem drzwi i wszedłem do szopy, gdzie stała machina
czasu, dokładnie tak, jak ją zapamiętałem. Położyłem linę i podszedłem do
tablicy rozdzielczej, żeby się zorientować, jak ona działa, ale nie była
specjalnie skomplikowana.
Włączyłem machinę i w gardzieli zabulgotała biała piana. Wziąłem linę i włożyłem
okulary - miałem strasznego pietra. Szopa zbudowana była na łagodnym stoku i
podłoga wznosiła się o jakieś trzy czy cztery stopy ponad ziemią, więc stałem w
powietrzu, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Miałem takie uczucie, nie jakbym padał, ale jakbym powinien upaść czy też jakbym
lada chwila miał zacząć padać. Wiedziałem oczywiście, że nic mi nie grozi -
stałem przecież na przezroczystej wprawdzie, ale pewnej podłodze. Tylko że
niewiele mi przyszło z tego, że wiedziałem. To okropne, podobne do snu uczucie,
że za chwilę upadnę, wcale mnie nie opuszczało.
A co gorsza, pode mną, z głową mniej więcej na poziomie moich stóp, stał
Kudłaty. Był pełen nadziei i pokazywał mi na migi, żebym się brał za linę.
Bardzo ostrożnie, chociaż to wcale nie było potrzebne, wrzuciłem sznur jednym
końcem do leja i zaraz poczułem, jak go szarpie, ciągnie i wsysa biały wir.
Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że lina zwisa aż do miejsca, w którym stoi
Kudłaty. Rzucił się, złapał za jej koniec i zaraz poczułem jego ciężar.
Kudłaty był mniej więcej mojego wzrostu, może troszeczkę niniejszy, i
wiedziałem, że muszę ciągnąć z całej siły, żeby go stamtąd wydobyć. Owinąłem
sobie nawet koniec liny wokół ręki, żeby mieć pewność, że mi się nie wymknie.
Ciągnąłem, jak mogłem najmocniej, ale sznur nawet nie drgnął. Wydawało mi się,
że ciągnę cały dom. Przestałem na chwilę, ukląkłem i przyjrzałem się podstawie
machiny. Śmieszna rzecz: lina opadała aż do końca gardzieli leja, potem była
przerwa na stopę czy dwie i znów zaczynała się lina, która sięgała aż do
Kudłatego.
Wszystko to razem nie miało sensu. Przecież ten sznur powinien biec aż do
tamtego świata jedną nieprzerwaną linią. Ale nie szedł. Bo zanim tam dotarł,
gdzieś zbaczał.
I dlatego, pomyślałem sobie, nie mogę go wyciągnąć
|
WÄ
tki
|