ďťż

- Kiedy rozważyłam wszystkie wersje, doszłam do wniosku, że to nie złodziej, ale jakiś inny przestępca...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
I postanowiłam nie wszczynać alarmu zbyt wcześnie, aby schwytać go na gorącym uczynku. Cień zeskoczył na podwórzec, podkradł się do domu i z niewiarygodną prędkością wdrapał się po ścianie prosto do pokoju, w którym mieszka nasza biedna dziewczynka. Powinnam była wezwać pomoc, ale proszę mi wierzyć, stałam jak słup soli i ze strachu nie mogłam wydobyć głosu. Po sekundzie cień znowu pojawił się na balkonie. Miał pod pachą jakiś tłumok, przywiązał linkę do balustrady i zręcznie zsunął się na dół. Jasna sprawa, myślę sobie, to jakiś rabuś, i zaczynam się zastanawiać, co też można było ukraść z pokoju Uli - stary gobelin, futro, dywan... W tej samej chwili cień, przebiegając przez smugę światła, obrócił się do mnie twarzą i poznaję... jak pan myśli, kogo poznaję? - No właśnie, kogo? - Oczy wiście, że jego, RomaMonteki. I olśniło mnie - przecież on niesie naszą Ule! Natychmiast odzyskałam głos i zaczęłam krzyczeć z całych sił. Przybiegli domownicy, brat Uli, Tibor, rzucił się w pościg, ale złodziej zniknął. Ta dramatyczna opowieść tak zafascynowała zebranych, że nawet prze- stali się śmiać z osobliwego sposobu mówienia gospodyni. W sali zapadła martwa cisza. - W jaki sposób, signora Klelia, poznała pani Roma Monteki? Czy widziała go pani uprzednio? - Oczy wiście!-tryumfalnie oznajmiła gosposia, z zadowoleniem spo- glądając na swoją panią. - Widziałam go tak jak pana widzę, kiedy ukoronował naszą Ule po meczu motokręgli. - Jak wygląda? - Wysoki, dobrze zbudowany, czarnowłosy i niebieskooki. W ogóle to przystojny, choć agr - powiedziała Klelia z zachwytem. Dostrzegła jednak gniewne ^spojrzenie signory Kapuleti i umilkła. - Czy ma pani coś przeciwko agrom? - Ależ nie, niech sobie żyją, byleby nie sięgali po cudze. Monteki zachmurzył się. Czyżby Rom istotnie odważył się na taki krok? Sytuacja się komplikowała. Gorączkowo odtwarzał w swej pamięci zeznania Klelii, starając się odnaleźć jakiś punkt zaczepienia. - Można zadawać świadkowi pytania. - Proszę powiedzieć, signora - zapytał jeden z pełnomocników agrów - czy słychać było jakiś hałas, odgłosy walki, gdy człowiek, którego uznała pani za Roma Monteki, wszedł do pokoju? - Nie. - Dlaczego nie stawiała oporu? Wygląda to nader dziwnie. - Cóż w tym dziwnego? Schwycił ją, biedaczkę, śpiącą wsunął do worka i zabrał. W sali rozległy się śmiechy. - Dlaczego potem nie wzywała pomocy? - Skąd mogę wiedzieć, może ją zakneblował? •• Czy mogę zadać świadkowi pytanie? - wtrącił się Monteki. - Oczywiście, to pańskie prawo! - Signora Klelia, powiedziała pani, że mój syn jest czarnowłosy. W jaki sposób mogła pani w kompletnej ciemności określić kolor jego włosów? - Przecież mówiłam, że dobrze mu się przyjrzałam na stadionie. - Ach tak...-westchnął alderman jakby z rozczarowaniem. A potem dodał. - Ale o ile sobie przypominam, na stadionie był on w hełmie. Gosposia zmieszała się i zerknęła na swoją panią, która rozpaczliwie poruszała brwiami. - Po... Po brwiach, przecież brwi też ma czarne-domyśliła się. Monteki siadł, zadowolony. Widząc reakcję obecnych, zorientował się, że zdołał podważyć wiarygodność zeznań Klelii. Ale spryciarz, pomyślał Kapuleti, zdrowy, chłopski rozsądek, a Marta uważała go za ciemniaka. Ponownie zwymyślał się w duchu, że nie przeciwstawił się zorganizowanej przez nią intrydze, która mogła zakończyć się w opłakany sposób. Z drugiej jednak strony przecież nie brał udziału w instruowaniu gosposi. Może się najeść wstydu, ale nie ma powodu do obaw. - Wzywa się profesora agrochemii Yaldeza - oznajmił arbiter. Profesor, nie czekając na pytania, oznajmił: - Mogę jedynie potwierdzić przed szanowną komisją fakt ogólnie już znany - Rom Monteki zaczai się uczyć matematyki! - W części sali zajętej przez matów rozległy się okrzyki pełne oburzenia. Yaldez nie zwracał na nie uwagi i ciągnął dalej. - Udzieliłem mu stosownej nagany i. wyjaśniłem, że dobrobyt naszego społeczeństwa wynika z profesjonalizmu i że obowiązkiem każdego obywa- tela jest święcie respektować tę zasadę. - Uważa pan, że to wystarczyło? - zawołał przywódca gminy matów. - Uznałem również za swój obowiązek powiadomić rektora Uniwersy- tetu o tak nadzwyczajnym wydarzeniu, a także rodziców i wychowawcę studenta Montekiego. Nie mam nic więcej do dodania. Z tymi słowami Yaldez opuścił miejsce dla świadków, na którym z kolei stanął profesor Chase. - Czy wysoki sąd pozwoli? Arbiter skinął głową. - Wiele czasu poświęciliśmy tu na roztrząsanie detektywistycznych problemów, próbując ustalić, czy Rom Monteki porwał Ule Kapuleti, czy też uciekła ona z nim dobrowolnie. Tymczasem sprawy te powinny obcho- dzić li tylko obie zainteresowane rodziny oraz, oczywiście, naszych przyja- ciół jurów, którzy powinni zebrać wszelkie materiały dowodowe i wymie- rzyć Romowi Monteki karę, jeżeli istotnie dopuścił się porwania, lub też pozostawić go w spokoju, jeżeli udowodni się jego niewinność. Nas jednak w o wiele większym stopniu powinny bulwersować społeczne konsekwencje tego nadzwyczajnego wydarzenia, jak to określił mój szanowny kolega. Na marginesie wspomnę, że wstrząsnęło mną jego opanowanie. Wszak chodzi tu o niezwykle groźną dywersję ideologiczną, o próbę, choćby nieświado- mą, podważenia pryncypiów systemu klanowego. Agr nie powinien kochać maty - to przeciwne naturze. Agr nie powinien traktować lekceważąco swej najświętszej pracy i sięgać po matematykę, chemię czy też jurysprudencję - to zbrodnia. Niemniej jednak i jedno, will i drugie stało się faktem wbrew wszelkim prawom i obyczajom. To właśnie w pierwszym rzędzie powinno nas zaniepokoić
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.