ďťż

I w tym stanie pół snu pół maligny moneta, idea wolności, księżyc i Zoria Połunocznaja połączyły się w jedną całość, tworząc promień srebrnego światła, padający z głębin na...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. Gdzieś z daleka dobiegł go hałas. Było jednak za późno, by się nad nim zastanawiać. Sen objął go już we władanie. Ostatnia myśl: miał nadzieję, że to nie ludzie, którzy przychodzą go obudzić, pobić albo skrzyczeć, a potem zauważył z radością, że na dobre zapadł w sen i przestał odczuwać chłód. *** Gdzieś ktoś wzywał pomocy. Działo się to w snach Cienia, a może poza nimi. Cień przekręcił się na swej piance, odkrywając przy okazji kolejne bolesne miejsca. Ktoś szarpał go za ramię. Pragnął poprosić, by go nie budzili, by pozwolili mu spać, zostawili w spokoju. Jednak z gardła dobiegł tylko ochrypły jęk. - Piesku - powiedziała Laura - Musisz się obudzić. Proszę, obudź się, kochany. Przez moment poczuł ulgę. Miał taki dziwny sen o więzieniach, oszustach, podupadłych bogach, a teraz Laura go budzi, by powiedzieć, że czas iść do pracy. Może wystarczy go, by przełknąć kawę i skraść całusa, czy nawet więcej niż całusa. Wyciągnął rękę, by jej dotknąć. Jej skóra była zimna jak lód i lepka. Otworzył oczy. - Skąd ta krew? - spytał. - Z innych ludzi - odparła. - Nie jest moja. Mnie wypełnia formaldehyd zmieszany z gliceryną i lanoliną. - Jakich innych ludzi? - Strażników. Wszystko w porządku, zabiłam ich. Lepiej się rusz. Wątpię, by ktokolwiek zdążył wszcząć alarm. Weź płaszcz, inaczej zamarzniesz na śmierć. - Zabiłaś ich? Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niepewnie. Jej ręce wyglądały jakby przed chwilą skończyła malować palcami obraz wyłącznie w odcieniach czerwieni. Twarz i ubranie (ten sam niebieski kostium, w którym została pochowana) pokrywały plamy i rozbryzgi, które Cieniowi skojarzyły się z Jacksonem Pollockiem. Wolał myśleć o Pollocku, niż zaakceptować inne wyjaśnienie. - Łatwiej zabijać ludzi, kiedy samemu jest się martwym - wyjaśniła. - W końcu to nic wielkiego. Traci się uprzedzenia. - Dla mnie to nadal duża rzecz - odparł Cień. - Chcesz tu zaczekać na przyjście porannej zmiany? - spytała. - Jeśli tak, proszę bardzo. Sądziłam, że wolałbyś stąd wyjść. - Pomyślą, że ja to zrobiłem - powiedział tępo. - Może - ucięła. - Włóż płaszcz, kochany. Zamarzniesz. Wyszedł na korytarz. Na jego końcu mieściła się wartownia. Leżały tam cztery trupy: trzech strażników i mężczyzna nazywający się Stone. Cień nie dostrzegł jego przyjaciela. Sądząc z krwawych śladów na podłodze, dwóch mężczyzn zostało przy-wleczonych do wartowni i rzuconych w kąt. Na wieszaku dostrzegł własny płaszcz. W wewnętrznej kieszeni wciąż tkwił portfel, nietknięty. Laura otworzyła kilka kartonowych pudeł pełnych batonów. Teraz dopiero mógł porządnie przyjrzeć się strażnikom. Mieli na sobie ciemne mundury maskujące, lecz żadnych oficjalnych naszywek, niczego, co świadczyłoby, dla kogo pracują. Równie dobrze mogli być myśliwymi, polującymi w weekendy na kaczki. Laura wyciągnęła zimną rękę i uścisnęła dłoń Cienia. Na jej szyi na łańcuszku wisiała złota moneta, którą jej oddał. - Ładnie wygląda - rzekł. - Dzięki. - Uśmiechnęła się. - A co z pozostałymi? Wednesdayem, całą resztą? Gdzie są? Laura podała mu garść batoników. Napełnił nimi kieszenie. - Nie było tu nikogo innego. Mnóstwo pustych cel i jedna z tobą w środku. Ach, jeden z tych ludzi poszedł ze świerszczykiem do innej celi, by sobie ulżyć. Czekał go niezły wstrząs. - Zabiłaś go, gdy się onanizował? Wzruszyła ramionami. - Tak - przyznała niechętnie. - Martwiłam się, że robią ci krzywdę. Ktoś musi mieć na ciebie oko. I uprzedzałam, że to będę ja. Weź to
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.