ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Milczeli przez długą chwilę w ciasnym uścisku, szczęśliwi,
a równocześnie zagrożeni świadomością zbyt szybkiego
przemijania czasu, którego - dla siebie - mieli tak mało.
Trudno mi będzie stąd wyjeżdżać, myślał Wołodia. Trudniej
niż z jakiegokolwiek innego miejsca. Podczas wojny nie
powinno być w ogóle miejsc tak dobrych, żeby nie chciało się
ich opuszczać. A równocześnie jakiż to był dar losu, że
jednak istniały...
Anetka prawdopodobnie myślała o tym samym. O wiele
od niego mniejsza, trzymała go wpół dawnym swoim
uściskiem, który go zawsze tak rozczulał. Przypomniał mu
się miałki piasek nadbałtyckiej plaży, na którym kiedyś tak
stali, dawno, dawno temu...
- Zrobię ci kąpiel - powiedziała, zatrwożona tym
milczeniem.
- Och, nie! - zaprotestował gwałtownie. - Na razie
mam dosyć wody, nawet w wannie. Marzy mi się wysuszona
słońcem pustynia i krzepiąca na niej pewność, że nigdzie nie
można się utopić.
Była pewna, że żartuje. Uśmiechnęła się do niego jak do
dziecka.
- Biedaku! Napuszczę ci bardzo mało wody.
- Tyciusieńko! Żebym tylko mógł się obmyć.
Roześmiali się, ale nie starczyło im tej wesołości na długo.
Razem poszli do łazienki i całowali się tam znów w rozpacz-
liwym milczeniu, było to powitanie i pożegnanie zarazem,
obydwoje to czuli.
Po ciasnocie okrętowych sanitariatów łazienka wydała się
Wołodi ogromna, poprosił Anetkę, żeby w niej została,
kiedy się będzie golił i mył.
Potrząsnęła głową prawie przerażona.
- Całowałaś się już w bramie w Greenock z jakimś
marynarzem, możesz teraz zostać w łazience z zupełnie
obcym mężczyzną.
- Pani Shielfield... - zaczęła.
- Myśli, że jesteśmy małżeństwem.
- No i właśnie dlatego...
- Anetko! - mruknął Wołodia. - Ta mieszanina
francuskiej swobody z angielską pruderią zaczyna być
podniecająca! Bardzo lubię, kiedy się boisz, co ktoś o tobie
pomyśli.
Wycofała się jednak z łazienki tak śmiała zawsze pani
Briffaut, teraz zniewolona myślą, że mógłby ktoś zganić jej
francuskie obyczaje. Wolodia zaczął gwizdać z wściekłości,
ale umilkł zaraz, przerażony, że jego zachowanie może się
wydać pani Shielfield zbyt swobodne.
Ale była nim zachwycona. Powiedziała mu to przy kolacji:
- Nareszcie jakiś mężczyzna gwiżdże w tym domu!
12 - Tak trzymać t. III
Przepraszam pana, panie Burham - zwróciła się do emery-
ta, który utraciwszy swoje mieszkanie w Londynie podczas
niemieckiego nalotu, na stałe zamieszkał w jej pensjonacie
- przepraszam, pan po tylu przejściach... trudno oczeki-
wać, żeby rozweselał pan mój dom... Coraz częściej są tu
same kobiety.
Panny Cantiveller, które również utraciły mieszkanie
w Płymouth, zakaszlały cichutko i wytarły swoje nosy, choć
były zupełnie suche. Pani Ladlelove, farmerka z okolicy,
przybyła do matki przebywającej w miejskim szpitalu,
dumna a równocześnie bolejąca z powodu powołania do
wojska męża i dwóch synów, pokiwała głową.
- Ja wciąż mówię Tomowi... bo jednego syna mi jednak
zostawili - wyjaśniła - ja wciąż mówię Tomowi, że musi
' teraz w domu hałasować za tamtych trzech. I jeść za tamtych
trzech, i brudzić... Zupełnie nie mam co sprzątać, popielnicz-
ki puste, a jedzenie z obiadu zostaje mi zawsze na kolację.
Nie umiem gotować takich małych porcji. Ale najgorsza jest
cisza. Więc niech pan gwiżdże w łazience, bardzo prosimy,
kapitanie.
Panny Cantiveller, wciąż przestraszone, jakby nalot na
Płymouth jeszcze trwał, przyłączyły się nieśmiałym uśmie-
chem do tej prośby. Wpatrywały się w Wołodięjak w Robin
Hooda, który na koniu ukazał się wśród leśnego gąszczu.
Emeryt dotknął nerwowymi palcami strzyżonego wąsa.
- Gdybym był wiedział, że panie to lubią...
- Och - pewne sprostowanie wydało się pani Shielfieid
konieczne - oczywiście nie w godzinach, kiedy wszystkie
jeszcze śpimy.
- Istotnie - zmieszał się starszy pan - wstaję dość
wcześnie. Ale właśnie ze względu na to, żeby móc swobodnie
korzystać z łazienki.
Wołodi dywagacje na ten temat wydały się nieco przydłu-
gie. Wzniósł do góry kieliszek. Whisky "Old Smuggier",
którą ostatnio pijał najchętniej i którą przywiózł ze sobą,
mieniła się w szkle delikatną barwą szlachetnego trunku.
- Za powrót wszystkich mężczyzn! Za hałasy w domach,
gwizdania w łazienkach, za nieporządki i pełne popielniczki!
- Będę je teraz sprzątać bez szemrania!- szepnęła pani
Ladlelove ze łzami w oczach.
Po skromnej kolacji gospodyni wniosła uroczyście plum-
-pudding. Korzenny aromat napełnił pokój.
- Wszystkie przyprawy imperium brytyjskiego - szep-
nął Wołodia do Anetki. - Nawet w tym cieście jest
angielska pycha.
- Nie wyczuwam jej - powiedziała Anetka sztywno.
- Musisz przyznać, że są dla nas wyjątkowo serdeczni.
- Na razie płacimy wszystkie rachunki.
- Ten pokój nie jest wcale taki drogi.
- Nie to miałem na myśli.
Zawstydziła się, a on od razu poczuł przypływ zwykłej
wobec jej wszystkich błędów czułości, chciał wreszcie być
z nią sam pośród czterech ścian, użyczonych im za schronie-
nie, ale kolacja wlokła się w nieskończoność, a po niej
- ledwie zostały sprzątnięte naczynia - pan Burham
rozłożył na stole ogromną mapę.
- Popatrzymy sobie, jak wyglądamy - powiedział.
- Jak wyglądamy na wszystkich frontach...
- Nie ma ich znów tak dużo - zauważył Wołodia,
Pan Burham podniósł na niego pytające oczy.
- Wciąż czekamy na ten, którego nie ma - wyjaśnił
kapitan Jazowiecki. - Na drugi front w Europie.
- Och, na razie... - zaczął Anglik - Tobruk...
- Wiem - przerwał mu Wołodia. - Na razie drugi
front jest w Afryce. Polska dla sprzymierzonych jest o wiele
odleglejsza.
- Mój drogi - odezwała się z perswazją Anetka.
Niepotrzebnie, bo i tak zamierzał zamilknąć. Czuł się
śmieszny ze swoimi pretensjami. Polacy dali początek tej
wojnie, ale nie liczyli się w niej tak bardzo, jak przypuszczali.
Zawsze będziemy jak ogon przyczepieni do nadziei na cudze
zwycięstwo, myślał z goryczą, zawsze będziemy musieli bić
się za kogoś w odwiecznym polskim złudzeniu, że bijemy się
za siebie. Teraz bili się za Anglię, w powietrzu i na morzu,
a front w Afryce, gdzie były angielskie posiadłości, liczył się
bardziej niż polska niecierpliwość...
Powiedział to Anetce, gdy wreszcie zostali sami, do
angielskich posiadłości w Afryce dodał francuskie, był zły
i rozżalony - patrzyła na niego tak boleśnie zdumiona, że
zaczął ją wreszcie przepraszać, czule, coraz czulej...
A w nocy obudził się z krzykiem. Usiadł na łóżku, nie
mogąc złapać tchu, i - tak jak na okręcie - najpierw
spojrzał na drzwi, czy nie są zablokowane, na ich część nad
podłogą, którą w razie czego można było wybić jednym
kopnięciem i uciekać tym otworem na korytarz, na pokład...
Nie pamiętał, co mu się śniło i dlaczego krzyczał; niepokój,
który nigdy nie opuszczał podświadomości, nie musiał już
mieć żadnego uzasadnienia, nawet we śnie. Obiecywał sobie,
że podczas urlopu będzie spał po dwanaście godzin na dobę,
a oto siedział na łóżku, zupełnie trzeźwy i gotowy do
działania. Spojrzał na zegarek - tak, nie mylił się - była
północ, godzina zmiany wachty na okręcie
|
WÄ
tki
|