ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Dokument mówi jedynie, że mnisi pochodzili z Karpat. W tamtych czasach w Karpatach
musiało istnieć bardzo dużo monasterów. Skąd pewność, iż pochodzili właśnie z monasteru w Snagov? Helen, a co ty o tym myślisz?Ť
Musiałem ją zaskoczyć swym pytaniem, gdyż popatrzyła mi prosto w oczy z wyrazem takiej tęsknoty, jakiej nigdy jeszcze u niej nie widziałem. Wyraz ów znikł natychmiast, ale ja wyobraziłem sobie, że zapewne wspominała matkę i rozmyślała o czekającej nas niebezpiecznej podróży na Węgry. Nad czymkolwiek jednak się zastanawiała, w jednej chwili zebrała rozproszone myśli.
ťTak, w Karpatach istniało wiele klasztorów. Paul ma rację. Bez dokładniejszych informacji nie możemy łączyć obu tych grupŤ.
Odniosłem wrażenie, że Turgut jest rozczarowany słowami Helen. Zaczął coś mówić, lecz przerwało mu charczące sapanie. To dławił się pan Erozan leżący wciąż na podłodze z marynarką profesora pod głową.
ťZemdlał! - zawołał Turgut. - My tu skrzeczymy jak sroki... - Podstawił pod nos przyjaciela główkę czosnku. Mężczyzna zabełkotał coś, pryskając śliną, ale nieco doszedł do siebie. - Szybko, musimy zabrać go do domu. Profesorze, madame, proszę mi pomóc. Wezwiemy taksówkę i pojedziemy z nim do mnie. Moja żona i ja zajmiemy się nim dobrze. A ty, Selim, pozostań w archiwum... za kilka minut musisz je otworzyć^ - Wydał księgarzowi kilka poleceń po turecku.
Dźwignęliśmy bladego jak ściana, półprzytomnego bibliotekarza i prowadząc go między sobą, opuściliśmy tylnymi drzwiami archiwum. Za nami szła Helen, trzymając w ręce marynarkę profesora. Minęliśmy zacienioną alejkę i wyszliśmy na zalewaną słonecznym światłem ulicę. Kiedy jaskrawe promienie padły na twarz Erozana, mężczyzna spazmatycznie się skurczył, przypłaszczył na moim ramieniu i zasłonił gwałtownie dłonią oczy, jakby chciał obronić się przed jakimś ciosem".
26
Noc, którą spędziłam na farmie w Boulois, dzieląc pokój z Barleyem, była jedną z najbardziej czujnych i bezsennych, jakie przytrafiły mi się w życiu. Siedzieliśmy mniej więcej do dwudziestej pierwszej, gdyż poza słuchaniem gdakania kur moszczących się na grzędach i oglądaniem słońca chowającego się za przekrzywione stodoły nie mieliśmy nic więcej
do roboty. A w dodatku, ku naszemu zdumieniu, gospodarstwo nie było zelektryfikowane.
- Nie zauważyłaś braku drutów elektrycznych? - zapytał Barley, kiedy gospodyni przyniosła nam latarnię, dwie świece i życząc dobrej nocy, udała się do siebie.
W migotliwym blasku świec cienie politurowanych, starych mebli jeszcze bardziej się wydłużyły, zawisając nad naszymi głowami, a ścienna makatka, jakby nabierając własnego życia, lekko falowała.
Barley kilkakrotnie ziewnął, po czym runął w ubraniu na swoje łóżko i natychmiast zasnął. Bałam się pójść w jego ślady, lecz nie chciałam też zostawić płonących świec. W końcu wszystkie je pogasiłam, zostawiając tylko zapaloną latarnię, której blask pogłębił spowijający izbę cień, sprawiając, że zalegające na zewnątrz farmy ciemności z jeszcze większą mocą naparły na zamknięte na głucho okno izby. Gałązki dzikiego wina ocierały się z szelestem o szyby, drzewa zdawały się coraz bardziej nachylać nad domem, a dziwaczne, delikatne hałasy, powodowane zapewne przez sowy lub dzikie gołębie, sprawiały, że zmrożona strachem leżałam skulona na łóżku. Barley był całkowicie nieobecny dla świata. Początkowo cieszyłam się, że mamy spać w oddzielnych łóżkach ustawionych w odległych kątach pokoju. Zaoszczędziłoby to nam skrępowania w przygotowaniach do snu, lecz teraz pragnęłam, byśmy spali w jednej pościeli przytuleni do siebie plecami.
Spoczywałam tak bez ruchu, czując, że drętwieje mi ciało. Nagle ujrzałam żółtawą poświatę sączącą się przez okno i przesuwającą się skrycie po deskach podłogi. To wschodził księżyc. Ukoił wszystkie moje lęki. Zupełnie jakby przybywał mój dawny, dobry przyjaciel, by dotrzymać mi towarzystwa. Ze wszystkich sił starałam się nie myśleć o ojcu. Podczas każdej innej podróży to on leżałby na sąsiednim łóżku przybrany w elegancką pidżamę, obok niego spoczywałaby książka. On pierwszy wypatrzyłby starą farmę, wiedziałby, że jej główny zrąb pochodzi jeszcze z czasów akwitańskich, kupiłby trzy butelki wina od sympatycznej gospodyni i porozmawiałby z nią o jej winnicy.
Leżąc tak, całkiem mimowolnie pomyślałam, co zrobię, jeśli okaże się, że mój ojciec nie przeżył podróży do Saint-Matthieu. Z całą pewnością nie wróciłabym do Amsterdamu - pomyślałam. Przebywanie sam na sam z panią Clay w naszym domu pogłębiłoby jeszcze moją żałość i osamotnienie. Wedle przepisów obowiązujących w Europie na jakąkolwiek
uczelnię wyższą mogłam wstąpić najwcześniej za dwa lata. Ale kto by się mną do tego czasu zajął? Barley wróci do dawnego życia, bo nie sądzę, by interesował go mój dalszy los. Przed oczyma stanęła mi twarz zwierzchnika Jamesa z głębokim, smutnym uśmiechem i sympatycznymi zmarszczkami wokół oczu. I wtedy pomyślałam o Giulii i Massimo w ich villa w Umbrii. Przypomniałam sobie, jak Massimo nalewał mi wino -Co ty studiujesz, śliczna córko?" - a Giulia oświadczyła, że dostanę własny, bardzo wygodny pokój. Nie mieli dzieci, uwielbiali mego ojca. Jeśli mój świat rozpadnie się w kawałki, pojadę do nich.
Pokrzepiona na duchu sięgnęłam po latarnię, na palcach podeszłam do drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Dostrzegłam połówkę księżyca i płynące po niebie postrzępione chmury. Pośród nich unosił się aż za dobrze znajomy mi kształt... ale nie, trwało to tylko ułamek sekundy i była to jedynie chmura. Rozpostarte skrzydła, falisty ogon? Obraz w mgnieniu oka rozpłynął się w powietrzu, aleja po powrocie do pokoju położyłam się na łóżku Barleya i aż do świtu leżałam drżąca obok jego nieruchomych pleców.
Transport Erozana i umieszczenie go w orientalnym salonie Turguta zajęło nam większość ranka. Nieszczęsny bibliotekarz, biały jak kreda, ale panujący już w pełni nad sobą, leżał na jednej z długich otoman. Byliśmy jeszcze w domu, kiedy w południe wróciła z przedszkola pani Bora. Weszła do mieszkania energicznie, w okrytych rękawiczkami dłoniach niosła siatki pełne jakichś produktów. Miała na sobie żółtą sukienkę, a na głowie kwiecisty kapelusz, tak że natychmiast skojarzyła mi się z żonkilem. Wyglądała świeżo i niezwykle powabnie
|
WÄ
tki
|