ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Był człowiekiem takiego formatu - zaczął znów Castorp - że gdy uczucie zawiodło wobec życia, odczuł to jako kosmiczną katastrofę i bluźnierstwo.
Bo musi pani wiedzieć, że uważał siebie za organ weselny Boga.
To było jego królewskim głupstwem...
Kiedy się jest wzruszonym, ma się odwagę używania wyrazów jaskrawych i jak gdyby pozbawionych pietyzmu, ale w gruncie rzeczy bardziej uroczystych niźli powszechnie przyjęte słowa czci.
- Cest une abdication - rzekła.
(Cest une abdication: francuskie - To abdykacja).
- Czy wiedział o naszej głupocie?
- Nie mogłem jej ukryć przed nim, Kławdio!
Odgadł wszystko w chwili, gdy nie chciałem w jego obecności pocałować pani w czoło.
Obecność jego jest wprawdzie w tej chwili raczej symboliczna aniżeli realna, ale - czy pozwoli pani, że uczynię to teraz?
Pochyliła ku niemu głowę, przymykając oczy, jakby z lekkim skinieniem.
Wargami dotknął jej czoła.
Brązowe, zwierzęce oczy Malajczyka patrzyły na tę scenę obrócone w słup, błyszczące białkami.
Wielkie otępienie.
Raz jeszcze słyszymy głos radcy Behrensa - słuchajmy uważnie!
Może słyszymy go po raz ostatni!
Nawet ta nasza opowieść skończy się kiedyś; trwała i tak już niezmiernie długo, a raczej czas stanowiący jej treść potoczył się tak gwałtownie, że niepodobna go zatrzymać, a teraz kończy się też jej czas muzyczny.
Może nie będziemy już mieli sposobności usłyszeć wesołego głosu i swoistego sposobu wyrażania się Radamantysa.
Mówił on teraz do Hansa Castorpa: - Ej, Castorp, stary wygo, widzę, że się pan nudzi!
Spuszcza pan nos na kwintę, nie ma dnia, żebym tego nie zauważył, na pańskiej twarzy maluje się zniechęcenie, zblazowany z pana smarkacz.
Zepsuły pana sensacje i jeśli nie dzieje się co dzień coś nadzwyczajnego, to skarży się pan na ogórkowy sezon.
Mam rację, czy nie?
Hans Castorp milczał, co świadczyło, że w jego wnętrzu naprawdę panował mrok.
- Mam rację, jak zawsze - odpowiedział sobie samemu Behrens.
- I zanim zarazisz tu innych jadem swego zniechęcenia, niezadowolony obywatelu, przekonasz się, że nie jesteś bynajmniej opuszczony przez Boga i ludzi, ale że władza wyższa ma na ciebie, mój drogii baczne oko i niezmordowanie stara się o twoje rozrywki.
Jest jeszcze na świecie stary Behrens!
A teraz bez żartów, chłopcze!
Wpadło mi coś do głowy w związku z panem, wymyśliłem to dla niego podczas mych bezsennych nocy.
Można by powiedzieć, że miałem natchnienie - i obiecuję sobie wiele po moim pomyśle - chodzi ni mniej, ni więcej, tylko o to, żeby pan pozbył się jadów i mógł w najkrótszym czasie tryumfalnie wrócić do domu.
- Ależ wytrzeszcza pan oczy - odpowiedział sam sobie po artystycznie zainscenizowanej pauzie, choć Hans Castorp oczu bynajmniej nie wytrzeszczał, lecz patrzył nań raczej sennie i z roztargnieniem.
- Nie ma pan nawet pojęcia, o co chodzi staremu Behrensowi.
Chodzi mi mianowicie o to: - Nie uszło pewnie pańskiej szanownej uwagi, że coś z panem jest nie w porządku.
Nie w porządku o tyle, że objawy zatrucia nie pozostają u pana w żadnym stosunku do stanu płuc, który się znacznie poprawił.
Nie od dziś o tym myślę.
Oto pańskie najnowsze zdjęcie...
potrzymajmy no to cudo pod światło.
Patrz pan, nawet największy zrzęda i "czarnowidz", jak mówi nasz cesarz i władca, nie znalazłby tu powodu do obawy.
Parę ognisk zresorbowało się zupełnie, gniazdo zmniejszyło się i jest ostro ograniczone, co, jak pan w swej uczoności wie, jest dowodem wyleczenia.
Człowieku, na tej podstawie trudno wytłumaczyć niesolidność pańskiej gospodarki cieplnej; lekarz musi szukać innych przyczyn.
Hans Castorp wykonał głową ruch, który oznaczał trochę uprzejmej ciekawości.
- Pomyśli pan sobie teraz: Stary Behrens musi przyznać, że źle mnie leczył.
Spudłuje pan myśląc w ten sposób i nie oceni należycie ani rzeczywistego stanu rzeczy, ani starego Behrensa.
Sposób, w jaki pana leczyłem, nie był błędny, był może tylko nieco jednostronny.
Zrozumiałem, że u pana może już dawniej symptomów chorobowych nie należało przypisywać wyłącznie gruźlicy, a tę możliwość wyprowadzam z prawdopodobieństwa, że obecnie ich tak już w ogóle tłumaczyć nie trzeba.
Musi istnieć inne źródło zaburzeń.
Zdaniem moim ma pan streptokoki, paciorkowce.
To jest moje najgłębsze przekonanie - powtórzył radca z naciskiem, zauważywszy ruch głowy Hansa Castorpa.
- Nie ma zresztą powodu do obaw.
(O obawie nie mogło być mowy.
Mina Hansa Castorpa wyrażała raczej ironiczne uznanie czy to dla bystrości lekarza, czy też dla nowego zaszczytu przypisywanego mu hipotetycznie przez radcę).
- Tylko bez paniki!
- zmienił radca swój sposób perswadowania.
- Każdy ma streptokoki.
Może je mieć każdy osioł.
Nie ma pan co być zarozumiały.
Wiemy od niedawna, że można mieć we krwi paciorkowce nie wykazując żadnych objawów infekcji.
Dochodzimy więc do rezultatu nie znanego dotąd większości moich kolegów, że również tuberkuły mogą istnieć we krwi bez dalszych konsekwencji.
Jesteśmy już o krok od poglądu, że tuberkuloza jest właściwie chorobą krwi.
Hans Castorp osądził, że rzecz jest ciekawa.
- Więc kiedy mówię: streptokoki - zaczął znów Behrens - to nie powinien pan sobie zaraz wyobrażać owej ciężkiej choroby.
Dopiero bakteriologiczne badanie krwi ustali, czy te małe stworzonka zagnieździły się w pańskim organizmie.
A czy stan podgorączkowy należy przypisać ich działaniu - przy założeniu, że są one u pana - o tym przekonamy się po wynikach kuracji szczepionką paciorkowcową
|
WÄ
tki
|