ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Odwołuję się do prawa dziewicy, to znaczy, że nie mam nic na sumieniu, a więc i
oni też. Jeśli zacznę się mścić, utracę status dziewicy i zostanę wessana z powrotem w sam
środek całego tego gówna. - Potrząsnęłam głową. - Nie, zostawię ich w spokoju, jeśli tylko
oni zostawią w spokoju mnie.
- Jesteś dojrzała ponad swój wiek, księżniczko.
- Mam trzydzieści trzy lata, jak na ludzkie standardy, nie jestem już dzieckiem.
Zachichotał, a ja przypomniałam sobie, jak wyglądał ostatniej nocy ubrany tylko do
połowy. Starałam się, żeby moja mina nie zdradziła, o czym myślę, i chyba się udało, bo jego
wyraz twarzy nie uległ zmianie. - Pamiętam czasy, gdy Rzym był zaledwie dużym placem
przy drodze, księżniczko. Ktoś, kto ma trzydzieści trzy lata, dla mnie jest dzieckiem.
- Nie przypominam sobie, żebyś ostatniej nocy traktował mnie jak dziecko.
Odwrócił wzrok. - To była pomyłka.
- Skoro tak twierdzisz... - Spojrzałam na chmury za oknem. Doyle był zdecydowany
udawać, że ostatnia noc nigdy się nie wydarzyła. Nie zamierzałam podejmować kolejnych
prób porozmawiania o tym, skoro on w tak oczywisty sposób tego nie chciał.
Obok nas znów pojawiła się stewardesa. Tym razem uklękła, spódniczka ciasno
opinała jej uda. Uśmiechnęła się do Doylea, w ręku trzymała czasopisma rozłożone w
wachlarz. - Życzy pan sobie coś do czytania? - Wolną rękę położyła na jego nodze,
przesunęła nią po wewnętrznej części jego uda.
Jej dłoń znajdowała się o cal od krocza, kiedy chwycił ją za nadgarstek i odsunął rękę.
- Pani wybaczy.
Uklękła bliżej niego, z jedną ręką na jego kolanie, czasopisma zasłaniały to, co robiła.
Nachyliła się tak, że jej piersi naciskały na jego nogi. - Proszę - wyszeptała. - Proszę, tak dużo
czasu minęło, od kiedy byłam z jednym z was.
To zwróciło moją uwagę. - Jak dużo? - zapytałam.
Przymknęła oczy, jakby nie mogła się całkiem skoncentrować przy Doyleu
siedzącym tak blisko. - Sześć tygodni.
- Kto to był?
Potrząsnęła głową. - Umiem dochować tajemnicy, teraz też jej dochowam, tylko mi
nie odmawiaj. - Popatrzyła na Doylea.
- Proszę.
Ta kobieta była porażona elfem. Jeśli sidhe uprawia seks z człowiekiem i nie stara się
złagodzić magii, może uczynić z niego kogoś w rodzaju nałogowca. Ludzie porażeni elfem
mogą dosłownie umrzeć z pragnienia dotyku sidhe.
Nachyliłam się do ucha Doylea, tak blisko, że moje wargi otarły się o krawędź jego
kolczyków. Miałam straszną ochotę, żeby polizać jeden z nich, ale nie zrobiłam tego. Było to
jedno z tych figlarnych pragnień, które odczuwasz od czasu do czasu. Wyszeptałam:
- Weź od niej nazwisko i numer telefonu. Będziemy musieli poinformować o niej
Biuro do spraw Ludzi i Istot Magicznych.
Doyle zrobił to, o co go poprosiłam.
Stewardesa miała łzy wdzięczności w oczach, kiedy Doyle brał od niej imię, nazwisko
i adres. Pocałowała go w rękę i z pewnością na tym by się nie skończyło, gdyby nie
interwencja stewarda - mężczyzny.
- Uprawianie z ludźmi seksu bez osłaniania ich umysłów jest zabronione -
powiedziałam.
- Tak, to jest zabronione - potwierdził Doyle.
- Ciekawe, kim był jej kochanek.
- Kochankowie, jak sądzę - sprostował Doyle.
- Ciekawe, czy ona zawsze lata na trasie Los Angeles-St. Louis?
Doyle popatrzył na mnie. - Myślisz, że będzie wiedziała, kto latał na tej trasie tak
często, że mógł założyć swój kościół?
- Jedna sidhe to jeszcze nie kościół - powiedziałam.
- Opowiadałaś mi o kobiecie, która spotkała grupkę ludzi z implantowanymi
chrząstkami uszu, a może i samych sidhe.
- To wciąż jeszcze nie kościół - to jedynie czarownik ze zwolennikami, w najlepszym
razie grupka czcicieli sidhe.
- A w najgorszym kościół. Nie mamy pojęcia, ile osób było w to zamieszanych,
księżniczko, a człowiek, który mógłby odpowiedzieć na to pytanie, nie żyje.
- Dziwne, że policja nie miała nic przeciwko temu, żebym opuściła stan, mimo
toczącego się dochodzenia w sprawie morderstwa.
- Wcale bym nie był zaskoczony, gdyby okazało się, że to dzięki kilku telefonom
twojej cioci, naszej królowej. Potrafi być naprawdę czarująca, kiedy tylko chce.
- A jeśli to zawodzi, staje się straszna jak wszyscy diabli - powiedziałam.
Skinął głową. - Co racja, to racja.
Już do końca lotu opiekował się nami steward. Stewardesa pojawiła się, dopiero gdy
wysiadaliśmy z samolotu. Ujęła dłoń Doylea i powiedziała: - Zadzwonisz do mnie, prawda?
Doyle pocałował ją w rękę. - O tak, zadzwonię, a ty odpowiesz mi uczciwie na
wszystkie pytania, jakie ci zadam, prawda?
Skinęła głową, łzy spływały jej po twarzy. - Co tylko zechcesz.
Musiałam odciągnąć od niej Doylea prawie siłą. - Pamiętaj tylko, żebyś zabrał ze
sobą przyzwoitkę - powiedziałam.
- Nie miałem zamiaru iść do niej sam - odparł
|
WÄ
tki
|