ďťż

- Ale słyszałem o nim tyle, że nadłożyłbym pięć mil, byle tylko ominąć kino, w którym go wyświetlano...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Był okropny, po prostu okropny. Nie mam pojęcia, dlaczego dali mi jeszcze jedną szansę. - Jest pani bardzo piękną dziewczyną - odparłem. - Piękne dziewczyny nić muszą umieć grać, dobra gra zaćmiewa urodę. A może jest pani wspaniałą aktorką. Skąd mam to wiedzieć? Ale wracając do Lonniego... - A tak. Lonnie był w naszej ekipie. I pan Gerran, i pan Heissman. - Nie odezwałem się, więc ciągnęła dalej: - To trzeci film, który robimy razem. Trzeci od czasu, kiedy pan Heissman... od kiedy pan Heissman... - Wiem. Pan Heissman był dość długo nieobecny. - Lonnie to taki miły człowiek. Zawsze służy pomocą, ma dobre serce i według mnie jest bardzo mądry. Ale bywa dziwny. Wie pan, że Lonnie lubi sobie pociągnąć. Pewnego razu wróciliśmy do hotelu po dwunastu godzinach pracy na planie. Wszyscy byli zupełnie wykończeni, ja też, więc zamówiłam sobie podwójny dżin. I wtedy Lonnie okropnie się na mnie zdenerwował. Niech pan powie, dlaczego? - Bo bywa dziwny. Wynika z tego, że go pani lubi? - A jakże go można nie lubić? On lubi wszystkich, więc wszyscy odpłacają mu tym samym. Nawet pan Gerran go lubi... są bardzo zaprzyjaźnieni. Ale w końcu znają się od niepamiętnych czasów. - Nie wiedziałem. Czy Lonnie ma jakąś rodzinę? Jest żonaty? - Nie wiem. Chyba był. Może się rozwiódł. Dlaczego pan o niego wypytuje? - Bo jestem typowym wścibskim łapiduchem, który lubi jak najwięcej wiedzieć o swoich obecnych i potencjalnych pacjentach. Teraz na przykład wiem już, że gdyby kiedyś trzeba było postawić Lonniego na nogi, to na pewno nie dam mu koniaku, gdyż nie odniosłoby to najmniejszego skutku. Uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Rozmowa zakończona. Wyjąłem z kanapy drugi pled, szczelnie się nim owinąłem - temperatura w jadalni wyraźnie spadała - i znów wziąłem teczkę od Goina. Otworzyłem ją na pierwszej stronie i zabrałem się do lektury. Poza tytułem: "Wyspa Niedźwiedzia" nie było żadnego wstępu. "Wedle szerzonych z uporem godnym lepszej sprawy pogłosek Olympus Productions przystępuje do realizacji swego najnowszego filmu w atmosferze zagadkowości graniczącej ze ścisłą tajemnicą. W następstwie tych plotek podobne zarzuty pojawiły się w pismach codziennych i fachowych i w braku oficjalnego dementi ze strony wytwórni te nie znajdujące pokrycia twierdzenia zyskały sobie znaczny posłuch i wiarę, co w zaistniałych okolicznościach należy chyba uznać za psychologiczną nieuchronność". Przeczytałem jeszcze raz ten bełkot, trawestację angielszczyzny mów tronowych królowej, nadający się jedynie na kolumny co bardziej snobistycznych niedzielnych magazynów, i wreszcie pojąłem: trzymają ten film pod korcem i nic ich nie obchodzi, co kto na ten temat mówi. Pomyślałem, że to znakomity sposób na reklamę, ale nie, posądzenie to okazało się dla naszych chłopców krzywdzące. A przynajmniej tak twierdzili. Czytałem dalej. "Zdarzały się już produkcje kinematograficzne" - wywnioskowałem, że chodzi o filmy - "organizowane, a czasami i realizowane w warunkach podobnej tajemnicy, jedynym jednak celem tych rzekomo utajonych przedsięwzięć było - niestety! - wyrachowanie i chęć zdobycia bezpłatnej reklamy. Twierdzimy otóż stanowczo i nie bez dumy, że nam cel taki jest zupełnie obcy". - Poczciwy stary Olympus, tego nie mogłem nie zrozumieć. Wytwórnia filmowa, która nie życzyła sobie darmowej reklamy. Tylko patrzeć, jak Bank Anglii zacznie kręcić nosem na dźwięk słowa "pieniądze". - "Nasze autentyczne pragnienie zachowania przy produkcji tego filmu jak najdalej idącej dyskrecji, które wzbudziło takie zaciekawienie i dało początek tak wielu, najczęściej błędnym spekulacjom, narzuciły nam względy najwyższej wagi. Obchodzenie się ze scenariuszem, który w niepowołanych rękach mógłby z dużą dozą prawdopodobieństwa wywołać groźne w skutkach reperkusje międzynarodowe, wymaga ogromnej delikatności i finezji, przymiotów niezbędnych do stworzenia kinematograficznego arcydzieła, jakim bez wątpienia, w naszym przekonaniu, okrzyknięty zostanie ten film. Uważamy jednak - nie, jesteśmy pewni - że nawet największa delikatność i finezja nie byłyby w stanie - i o tym także jesteśmy przekonani - zapobiec fatalnym szkodom wyrządzonym przez światową furorę, jaką natychmiast i automatycznie zrobiłaby fabuła naszego filmu, gdyby treść scenariusza przeciekła przedwcześnie do publicznej wiadomości
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.