- Agawa, agaue, rodzaj z rodziny amarylkowa- tych...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Sukulent - wyrecytowa³ Fil. - Dostarcza napoju zwanego w Meksyku pul±ue - uzupe³ni³a Szaterhandowa, u¶miechaj±c siê do swoich meksykañskich wspomnieñ. - Agawa, moi drodzy, stuletnia agawa, to znaczy jej zdrewnia³y kwiat, eksploduje z potworn± si³±. Na otwartej przestrzeni nie ma to powa¿niejszych kon- sekwencji, ale w zamkniêtym pomieszczeniu... Ta, która sta³a w sali zjazdowej, mia³a w chwili rozpo- czêcia obrad dziewiêædziesi±t dziewiêæ lat, trzysta sze¶ædziesi±t cztery dni, dwadzie¶cia trzy godziny i piêædziesi±t piêæ minut. Nie wiem, jak ten drañ to obliczy³. W ka¿dym razie usadzi³ moich ludzi pod agaw±. Wybuch nast±pi³ podczas zatwierdzania po- rz±dku obrad. Opozycja przesta³a istnieæ. Oczy Soni zbiela³y ze zgrozy. - Zabi³o ich na ¶mieræ? - No, nie wszystkich - rzek³ ³agodnie Kulturalny. - Niektórych dobijali. - Ma³ymi agawkami? Porucznik nie odpowiedzia³: nas³uchiwa³ w napiê- ciu, gotów w ka¿dej chwili wyskoczyæ przez okno. Tym razem alarm by³ jednak fa³szywy. - Musia³em siê teraz mieæ na baczno¶ci. Chroni³a mnie tylko znajomo¶æ jêzyka - wiedzia³em, ¿e dopó- ki Wolff go nie opanuje, dopóty jestem wzglêdnie bezpieczny. W kapitanie nie mia³em sojusznika: po wszystkich przej¶ciach ca³kiem siê rozklei³. Nie po- znaliby¶cie starego. Cieñ cz³owieka. Najbardziej gryz³ siê tym, ¿e pierwszy zszed³ z pok³adu ton±cego „Ta- tuñka", prawda, ¿e nie z w³asnej woli, ale jednak... Prawdziwy wilk morski takich rzeczy sobie nie wy- bacza. Kiedy mi powiedzia³, ¿e drab jaki¶ w jego kapi- tañskiej czapce na g³owie za burtê go wyrzuci³, od razu wiedzia³em, ¿e to musia³ byæ Wolff. Nie mia³em niestety ani ¶wiadków, ani dowodów, tylko poszlaki. A Wolff wypiera³ siê. Twierdzi³, ¿e znalaz³ czapkê w wychodku. Stara³em siê nawet usprawiedliwiæ te- go ³ajdaka, ratowa³ w koñcu w³asn± skórê. Ale kiedy pods³ucha³em, jak opowiada³, ¿e to on mnie w wy- chodku na oceanie zasta³, ¿e to ja kapitana chcia³em ze sto³ka wygry¼æ, bo ambicjê mam chor± jak ka¿dy parweniusz - poprzysi±g³em zemstê. Zauwa¿y³em z przykro¶ci±, ¿e kapitan po tej roz- mowie zacz±³ na mnie patrzyæ spode ³ba i prawie przesta³ siê odzywaæ. Pewnego dnia Wolff namówi³ go na wycieczkê w góry. Pod wieczór wróci³ sam, ni- by to wstrz±¶niêty, i oznajmi³, ¿e kapitan rzuci³ siê w przepa¶æ. Wstyd powiedzieæ, ale przyj±³em tê wia- domo¶æ z ulg±. Skoñczy³y siê jego mêki - pomy¶la- ³em - a i mnie teraz bêdzie l¿ej: niemy wyrzut w ka- pitañskich oczach zabija³ mnie dos³ownie. Dzi¶ jestem pewien, ¿e pomóg³ mu spa¶æ. Za³a- twia³ stare porachunki i jednocze¶nie likwidowa³ stopniowo wszelk± konkurencjê. W nastêpnej kolej- no¶ci zabra³ siê za mnie. Najpierw bezskutecznie proponowa³ mi wycieczkê w góry, pod pretekstem, ¿e poka¿e mi miejsce, gdzie zgin±³ kapitan. Nie da³em siê namówiæ, bo nie mia³em sobie nic do wyrzucenia - z „Tatuñka" zszed³em ostatni. Wtedy wymy¶li³ tê tarantulê. Wiedzia³, ¿e panicz- nie bojê siê paj±ków, wiêc kaza³ na³apaæ tego pasku- dztwa i krzy¿owa³, kombinowa³, klonowa³, a¿ wyho- dowa³ monstrum o rozmiarach ma³ego kota, inteli- gencji Einsteina i z³o¶liwo¶ci orangutana. Tresowa³ bestiê ca³ymi dniami; kiedy¶ podejrza³em, jak dawa³ jej do pow±chania moj± oficersk± czapkê, której nie mog³em nosiæ przez te pawie pióra, a potem roz- w¶ciecza³ pajêczycê na wszelkie sposoby. Wkrótce zacz±³ mnie szczuæ. Prowadza³ tarantulê na smyczy i zawsze na mój widok udawa³o jej siê dziwnym tra- fem zerwaæ. Ju¿ wtedy nauczy³em siê doskonale cho- dziæ po drzewach... - Jak Drzewotaz przepo³owiony - szepnê³a Sonia z przejêciem. - Literatura! - parskn±³ Kulturalny. - W rzeczy- wisto¶ci nie jest to tak zabawne, zapewniam pani±. Dlaczego mnie wtedy nie zabi³, nie wiem. Pewnie uwa¿a³, ¿e to za ma³o. W koñcu uciek³em do d¿un- gli. Kiedy przyst±pi³em do agitacji, zacz±³ organizo- waæ ob³awy, ale jak dot±d nie dosta³ mnie. Nie ma mocnych na Cz³owieka Natury! Siêgn±³ po kolejne, ostatnie ju¿ ciasteczko. £ó¿ko nie zdzier¿y³o; rozleg³ siê g³o¶ny trzask, nogi rozje- cha³y siê na boki i ca³e towarzystwo wyl±dowa³o z hukiem na pod³odze. Kulturalny zerwa³ siê i ¶mig- n±³ przez wybite okno. W drzwiach ukaza³ siê Wolff. S³ania³ siê na no- gach, w³osy mia³ zmierzwione, twarz ziemistoszar±, w przekrwionych z niewyspania oczach czai³ siê ob- ³êd. Zdawa³o siê, ¿e nie zauwa¿y³ po³amanego ³ó¿ka. - Czy pañstwo ju¿ siê zdecydowali? - wymamro- ta³. - Widzê, ¿e zabrak³o ciasteczek. - Podniós³ z po- d³ogi tacê i chwiejnym krokiem ruszy³ ku drzwiom. Tam zatrzyma³ siê, wytar³ starannie nogi i zapuka³, po czym wyszed³, zamykaj±c za sob± drzwi
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.