ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Niecałe pięć godzin.
- I przez ten czas odbyłeś siedem romantycznych schadzek?
- Może wyglądam surowo i nieprzystępnie - oświadczył mały elf - ale mam takie
same
potrzeby jak każdy.
- Raczej jak mało kto - mruknął Mallory, na którym słowa elfa zrobiły spore
wrażenie.
- No więc dobrze! - wybuchnął Mürgenstürm. - Nie jestem doskonały! Możesz mnie
potępiać!
Mallory zamrugał.
- Nie wrzeszcz - poprosił. - Miałem ciężki dzień i sporo wypiłem.
- Więc przestań mnie poniżać.
- Ty jeszcze nie wiesz, na co mnie stać - ostrzegł Mallory. - Jeśli będziesz mi
utrudniać życie, przestanę ci pomagać.
- Nie! - wrzasnął elf, aż Mallory wzdrygnął się z bólu. - Proszę - ciągnął
zniżonym
głosem. - Nie gniewaj się, że straciłem panowanie nad sobą. To wina mojego
temperamentu.
To się więcej nie powtórzy.
- Do następnego razu.
- Przyrzekam - oświadczył elf.
Nagle pociąg zwolnił i stanął.
- Wysiadamy? - zapytał Mallory, kiedy drzwi się rozsunęły.
- Na następnej stacji - odparł Mürgenstürm.
Mallory odwrócił się do drzwi i przyglądał się pasażerom wchodzącym do
przedziału.
Były to trzy elfy, jakiś dziarski, nieduży człowieczek z rudym, obwisłym wąsem i
w długim
płaszczu, spod którego wystawał drgający jaszczurczy ogon, oraz elegancka
starsza pani
trzymająca na smyczy małe zwierzątko z grzywą i łuskami. W ostatniej chwili
przed
zamknięciem drzwi do przedziału wpadł jakiś Gnom Metra. Wzgardziwszy skórzanymi
kanapami oparł się o ścianę naprzeciw Malloryego i powoli osunął się na
podłogę, przez cały
czas wpatrując się w detektywa.
- Nie powinno się im pozwalać jeździć pierwszą klasą - powiedział cicho
Mürgenstürm wskazując gnoma ruchem głowy. - Po prostu nie pasują do otoczenia.
- Z drugiej strony - zauważył Mallory - ta starsza pani wygląda zupełnie
normalnie.
- Co w tym dziwnego?
- Wygląda, jakby mieszkała na moim Manhattanie, nie na twoim.
- To jest pani Hayden-Finch - szepnął Mürgenstürm. - Dawniej hodowała
miniaturowe
pudelki. - Westchnął smutno. - Przez dwadzieścia sześć lat nie zdobyła nawet
brązowego
medalu. - Rozpromienił się. - Teraz hoduje miniaturowe chimery i osiąga
znakomite wyniki.
Tej zimy zdobyła pierwszą nagrodę na wystawie w Covent Garden.
- Nie pamiętam, żebym czytał o wystawie chimer w Westminster.
- W Northminster - sprostował elf. - Ta katedra jest znacznie starsza i bardziej
godna
szacunku.
- W związku z czym nasuwa mi się interesujące pytanie - stwierdził Mallory.
- Dotyczące chimer?
- Dotyczące jednorożców. Dlaczego właśnie ten okaz był szczególnie cenny? Czy to
wyjątkowy egzemplarz, reproduktor czy co?
- Następne znakomite-pytanie! Oho, widzę, że wynająłem właściwego człowieka, nie
ma wątpliwości!
- Rozumiem, że to oznacza brak odpowiedzi.
- Obawiam się, że masz rację, Johnie Justinie - przyznał Mürgenstürm. - Gdyby
ten
okaz nie był cenny, nie oddano by go pod moją opiekę... ale poza tym wiem o nim
równie
mało co ty.
- A co w ogóle wiesz o jednorożcach?
- No - zaczął Mürgenstürm z zakłopotaniem - jednorożce najczęściej są białe i
mają
rogi, które podobno są dużo warte. Ponadto każdy jednorożec z oburzającym uporem
regularnie paskudzi w stajni.
- Coś jeszcze?
Mały elf pokręcił głową.
- Zazwyczaj pilnuję wyłącznie klejnotów, amuletów i tym podobnych rzeczy.
Uczciwie mówiąc nie wiem nawet, co jedzą jednorożce.
- Wobec tego czy nie przyszło ci do głowy, że Larkspur mógł po prostu oddalić
się na
własną rękę, żeby poszukać czegoś na ząb? - zagadnął Mallory.
- Rzeczywiście, nie pomyślałem o tym - przyznał Mürgenstürm. - W takim razie o
wiele łatwiej będzie go znaleźć, nie uważasz? To znaczy jak już się dowiemy, co
jadają
jednorożce.
Mallory kiwnął głową.
- Tak, całkiem możliwe. - Przerwał. - Nie jesteś za dobry w swoim fachu, co?
- Nie gorszy od ciebie, ośmielę się zauważyć - obruszył się elf. - Gdybym to ja
był
detektywem, przestępcy, których złapałem, nie chodziliby na wolności.
- Chyba nie miałeś zbyt wielu doświadczeń z nowojorskim systemem wymiaru
sprawiedliwości - zauważył Mallory.
- Co ma jedno do drugiego? - zdziwił się elf.
- Zupełnie nic - odparł Mallory z lekkim niesmakiem.
Pociąg znowu zaczął zwalniać. Mürgenstürm podniósł się i podszedł do drzwi.
- Wysiadamy - poinformował detektywa.
Mallory wstał, obszedł z daleka miniaturową chimerę, która pohukiwała na niego
dziwnie krzywiąc pyszczek, po czym dołączył do elfa akurat w chwili, kiedy
pociąg stanął i
drzwi się rozsunęły.
- Gdzie teraz jesteśmy? - zapytał rozglądając się po nic oznakowanym peronie.
- Na placu Jednorożca.
- W Nowym Jorku nie ma placu Jednorożca.
- Wiem - odpowiedział elf. - Sam wymyśliłem tę nazwę, żeby się nie zgubić. -
Nagle
zachichotał. - Niezły dowcip: za to zgubiłem jednorożca!
- Bardzo zabawne - mruknął Mallory szukając wzrokiem wyjścia. - Jak się stąd
wydostaniemy?
- Po ruchomych schodach.
- Tu nie ma żadnych ruchomych schodów.
- Za chwilę będą - zapewnił elf. - Spróbuj zapalić papierosa. Aha, i przesuń się
trzy
kroki w lewo.
- Dlaczego?
- Bo stoisz na drodze.
Mallory odsunął się.
- Na drodze czego?
- Ruchomych schodów - wyjaśnił elf.
Zaledwie przebrzmiały te słowa, kiedy z góry opuściła się lśniąca, srebrzysta
rampa i
spoczęła dokładnie w miejscu, w którym przedtem stał Mallory. Zaszumiał
mechanizm i
schody ruszyły do góry.
- Dokąd jedziemy? - zapytał Mallory wchodząc na stopień tuż za Mürgenstürmem.
- Na górę, oczywiście.
Jechali w milczeniu przez kilka minut.
- Jak wysoko? - odezwał się wreszcie Mallory.
- Na powierzchnię.
- Jedziemy już trzy albo cztery minuty - zauważył Mallory. - Jak głęboko
byliśmy?
- Na poziomie metra.
- Dziękuję.
Po następnej minucie wynurzyli się na otwartą przestrzeń. Było zimno i padał
drobny
deszcz. Mallory postawił kołnierz marynarki.
- Wszędzie pusto - stwierdził. - Gdzie jesteśmy?
- Na rogu Piątej Alei i Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy.
Mallory rozejrzał się. Budynki wydawały mu się jakby znajome, ale nie wiadomo
dlaczego wszystkie miały trochę zwichrowane krawędzie. Przechylił głowę na prawe
ramię.
Nie pomagało.
- Gdzie są samochody? - zapytał.
- Kto by wyjeżdżał w taką pogodę? - odparł Mürgenstürm wzdrygając się
dostrzegalnie.
- A taksówki?
- Właśnie jedzie jedna - oznajmił elf pokazując w kierunku południowym. Piątą
Aleją
zbliżał się ku nim wielki słoń, obwieszony błyszczącymi ozdóbkami
|
WÄ
tki
|