ďťż

Lecz w tym domu Matylda Pitman była gospodynią dostatecznie długo i jest nią nadal...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Bądź łaskaw, Robercie, wyjść stąd i pozwolić się ubrać tej panience. A ty, Amelio, zejdź na dół i przygotuj dla niej śniadanie. Nigdy w życiu Rilla nie widziała takiego posłuszeństwa, z jakim tych dwoje dorosłych ludzi odniosło się do siwowłosej pani. Wyszli bez słowa protestu. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, pani Matylda Pitman zaśmiała się cicho, kiwając znowu głową. — Czyż to nie jest zabawne? — zapytała. — Zawsze mogę sobie z nimi poradzić. Słuchają mnie, bo się boją, że im nie zostawię nic po sobie. Właściwie mają słuszność. Mam zamiar zapisać im tylko część tego, co posiadam. Nie mam jeszcze żadnych planów, co zrobię z majątkiem, a właściwie należałoby załatwić to wkrótce, bo przecież w osiemdziesiątym roku życia trzeba myśleć raczej o śmierci. Teraz niech się pani ubierze, kochanie, a ja zejdę na dół i zrobię porządek z tymi nicponiami. Śliczne jest to dzieciątko. Czy to pani braciszek? — Nie, jest to wojenne dziecko, którym się zaopiekowałam, bo matka jego umarła, a ojciec był na froncie — odparła Rilla. — Wojenne dziecko! Hm! Pójdę sobie lepiej, nim się obudzi, bo gotów jeszcze zacząć płakać. Nie wiem, dlaczego dzieci mnie nie lubią, nigdy mnie nie lubiły. Zwątpiłam już, żeby któreś dziecko do mnie się zbliżyło. Nigdy nie miałam własnych dzieci. Amelia jest moją pasierbicą. Lepiej, bo oszczędziłam sobie wielu zmartwień. Ja także niespecjalnie przepadam za dziećmi, ale to dziecko jest wyjątkowo ładne. W tej samej chwili Jaś się obudził. Otworzył swe wielkie, ciemne oczy i spojrzał jasnym wzrokiem na panią Matyldę Pitman. Potem usiadł, przeciągnął się rozkosznie i wskazując staruszkę rzekł uroczyście do Rilli: — Ładna pani, Lilla, ładna pani. Pani Matylda Pitman uśmiechnęła się. Nawet w osiemdziesiątym roku życia jest się czasem próżną. — Słyszałam kiedyś, że dzieci i wariaci zawsze mówią szczerze — rzekła. — Przyzwyczajona byłam do komplementów za czasów młodości, ale w moim wieku rzadko kiedy się z tym spotykam. Bardzo to miłe dla ucha. A teraz, mała małpeczko, przypuszczam, że mnie nie zechcesz pocałować. Jaś uczynił coś całkiem nieoczekiwanego. Nie był on wylewnym dzieckiem i rzadko kiedy darzył pocałunkami nawet mieszkańców Złotego Brzegu. Teraz jednak bez słowa stanął na łóżku w koszulce, wyskoczył, zarzucił ramionka na szyję pani Matyldy Pitman i złożył na jej policzku trzy gorące pocałunki. — Jasiu! — zgromiła go Rilla, przerażona tą jego samowolą. — Niech mu pani da spokój — rozkazała pani Matylda Pitman, poprawiając sobie przekrzywiony czepek na głowie. — Lubię taką szczerość. Przeważnie ludzie kryją się ze swymi uczuciami. Czy zamierza pani nadal opiekować się tym dzieckiem? — Lękam się, że nie. Ojciec jego wkrótce wróci. — Czy to porządny człowiek? — Bardzo porządny, ale biedny i nigdy się chyba nie wzbogaci — odparła Rilla. — Teraz zaczęłam się dopiero nad tym zastanawiać. Zobaczymy, zobaczymy! Mam pewien pomysł. Dobry pomysł, bo Robert i Amelia będą wściekli. Wolałabym oddać wszystko temu dziecku, bo ono jedyne było ze mną szczere. Zasłużyło na to. Teraz niech się pani ubiera i zejdzie na dół. Rilla była jeszcze zmęczona po wczorajszym spacerze, lecz stosunkowo dość szybko ubrała Jasia, a potem zajęła się swoją garderobą. Gdy zeszła do kuchni, zastała gorące śniadanie na stole. Pana Chapleya w kuchni nie było, a pani Chapley krajała chleb z ponurą miną. Pani Matylda Pitman siedziała w fotelu, zajęta wykańczaniem szarej skarpetki. Miała jeszcze wciąż na głowie czepek, a na twarzy uśmiech pełen triumfu. — Siadajcie, moi drodzy, i jedzcie śniadanie — rzekła. — Nie jestem głodna — wyszeptała Rilla prawie błagalnie. — Wątpię, czy będę mogła przełknąć cośkolwiek. Najwyższy zresztą czas, żebyśmy wyruszyli na stację. Ranny pociąg wkrótce będzie przejeżdżał. Bardzo przepraszamy, ale musimy już iść. Pozwolę sobie tylko zabrać kawałek chleba z masłem dla Jasia. Pani Matylda Pitman potrząsnęła długimi drutami. — Siadaj i jedz śniadanie — rzekła. — Matylda Pitman ci rozkazuje. Wszyscy słuchają Matyldy Pitman, nawet Robert i Amelia. Ty musisz słuchać jej także. Rilla usłuchała. Usiadła mimo woli — taki dziwny był wpływ przenikliwych oczu pani Matyldy Pitman — i zajadała dość obfite śniadanie. Amelia przez cały czas nie odezwała się ani słowem. Pani Matylda również nic nie mówiła, ale poruszała zawzięcie drutami i chichotała. Gdy Rilla wypiła kawę, pani Matylda Pitman zwinęła skarpetkę. — Teraz możecie iść, jeśli chcecie — rzekła — ale właściwie to jest zupełnie zbyteczne. Moglibyście zostać tutaj, jak długo wam się podoba, a Amelia gotowałaby wam posiłki. — Dziękuję pani — rzekła słabym głosem Rilla — musimy jednak naprawdę pójść. — Niech i tak będzie — zgodziła się pani Matylda Pitman otwierając drzwi. — Wszystko już macie przygotowane
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.