ďťż

— Czekajcie! — zatrzymała nas Iwona...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Gdzie wy jedziecie? Chcecie teraz wracać do domu? Nie rozumiecie, że oni nam wcale nie uwierzyli? Spójrzcie, płyną cały czas wzdłuż brzegu. Wyskoczą i dogonią nas, jak tylko zobaczą, że jedziemy gdzie indziej! Musimy naprawdę pojechać do tego ośrodka i dopiero tam poprosimy kogoś o pomoc. — Chwila, moment — przypomniała sobie Beata. — Nie musimy jechać tak daleko. Dojedziemy do lasu, na chwilę znikniemy im z oczu między drzewami i w tym czasie skręcimy na drogę. Wiem na pewno, że tamtędy idzie jakaś ścieżka do szosy. Tylko czy ją znajdziemy? Znalazłyśmy. Ten leśny odcinek dosłownie przemknęłyśmy jak strzały. Jechałyśmy tak kawał drogi, aż zziajane dotarłyśmy na jakiś pełen ludzi przystanek. Tam Iwona odwróciła się do mnie, chwilę patrzyła, aż w końcu wysapała — z pretensją w głosie: — No i co z tym twoim ratownikiem z windy i z tramwaju? Dlaczego, u licha, nie pojawił się, kiedy był potrzebny? * >:- * 195 Beata wyjechała. Wyjechała na swój wspaniały rajd rowerowy w gronie rodzinnym. Iwona wyjechała. Do babci na wieś, razem z rodzicami i młodszą siostrą Asią. Tylko ja zostałam, sama jak sierotka Marysia. Nie chce mi się samej jeździć nad jezioro, zresztą boję się tych chłopaków. A samotnie leżeć nad wodą i opalać się to żadna frajda. Nic nie jest dobrze robić samemu. Ale w tym roku tata „absolutnie i pod żadnym pozorem" nie może wziąć urlopu. Wziął go już w czasie ferii zimowych; teraz w firmie mają wyjątkowe urwanie głowy, więc nie może, i już. A mama w ogóle ma kłopoty w swoim wydawnictwie, będzie pewnie redukcja etatów. Nie wiem, co to jest, ale na pewno nic dobrego. Chodzi coraz smutniejsza, rozmawiają z tatą po cichu — co mnie doprowadza do pasji, no bo nie po to wyjaśniałam jedną tajemnicę, żeby ją natychmiast zastąpiła następna. Spytałam, czy to z powodu tego tajemniczego brata mama jest taka smutna, ale na samo wspomnienie cała aż się rozjaśniła i oświadczyła, że myśl o bracie „podtrzymuje ją na duchu". A więc o co chodzi? — Paulinko... Wiesz, przykro mi, że w tym roku nigdzie nie będziemy mogli wyjechać... Przysiadła na brzegu naszego wielkiego i trzeszczącego tapczanu, który pamięta jeszcze dobre czasy 196 Domku Babci (gdzie było jego pierwotne miejsce); teraz jego miejsce znajduje się w pokoju rodziców pod ścianą. Nikt tam nie śpi, bo po drugiej stronie pokoju stoi wersalka. Tylko tata lubi na nim „polegiwać", czyli ułożyć się wieczorem przed telewizorem i zasnąć smacznie w połowie jakiegoś kryminału. — Pamiętasz, zawsze gdzieś latem wyjeżdżaliśmy. A przynajmniej ty na kolonie... — Nie chcę na kolonie — burknęłam, zastanawiając się, do czego to wszystko zmierza. Bo jeśli chodzi o wakacyjne wojaże, to nie zauważyłam, żeby mama była ich tak zagorzałą entuzjastką. To znaczy na pewno wolałaby, żebyśmy wyjechali, ale kiedy akurat byliśmy w domu, też była zadowolona. Wtopiona w któryś z maszynopisów, ze szczęściem w oczach i wypiekami na twarzy kreśliła coś tym swoim fajnym kanciastym długopisem. Wyglądała, jakby mogła to robić za darmo, a oni jej jeszcze za to płacili. — Wiem, nie polubiłaś kolonii. Tata jest w tym roku zawalony pracą, a ja... — Nie mogłaś dostać urlopu? — Niezupełnie. Dostałam urlop — spojrzała na mnie i wtedy zdałam sobie sprawę, że mama się boi. Boi się powiedzieć mi o czymś. Co, u licha, mogło się jeszcze wydarzyć, inwencja losu jest wprawdzie wielka 197 i niepokojąco nieprzewidywalna, ale i ona powinna mieć chyba swoje granice. Czekałam. Czekałam na to, co mi powie, i też się bałam. — Dostałam urlop. Ale nie mogę go przeznaczyć na wakacyjny wyjazd. — A na co go przeznaczysz? — już wiedziałam, co powie. Jakimś cudem wiedziałam, nie musiałabym nawet pytać. — Na poszukiwanie pracy. Nic nie odpowiedziałam. Chciałam się odezwać, ale zwyczajnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Co miałabym mówić? Do głowy przychodziły mi jedynie teksty, co do których miałam pewność, że nie powinnam ich wypowiadać: „Ojej, to straszne. Nie masz już swojej ulubionej pracy?" albo: „A co będzie, jak nie znajdziesz? Będziesz bezrobotna?". Chciałam powiedzieć coś takiego, żeby się nie martwiła, ale wiadomo było, że i tak będzie się martwić. Więc nic nie mówiłam, i mama nic nie mówiła, i im dłużej nic nie mówiłyśmy, tym bardziej nie wiedziałam, co powiedzieć. — Wiesz, na razie będę jeszcze tam pracować przez trzy miesiące, a potem sobie coś znajdę. Więc nie martw się. 198 — Wiem. Była bardzo smutna. I nagle wiedziałam już, co powiedzieć. — Cieszę się, że nie wyjedziemy. Tak się martwiłam, że nie będzie miał kto zająć się Trampem. 199 XIII. Spotkania Znowu się spóźniłam. Ale który normalny człowiek potrafi wstać codziennie o siódmej godzinie? To niemożliwe, zupełnie niemożliwe, zwłaszcza w pierwszym tygodniu nauki. Gdyby nie mama, zapewne skończyłabym swoją edukację na drugiej klasie podstawówki, bo w trzeciej już trzeba było przychodzić na ósmą rano. Dzisiaj mama musiała wcześniej wyjść na jakieś spotkanie w sprawie pracy, więc ja oczywiście zaspałam. Co prawda pierwszy jest polak, a ja mam zdolności literackie, jak mi ostatnio uświadomiła pani Raczek, więc chyba nic się nie stanie, jeżeli odrobinę się spóźnię. Wyleciałam z szatni parę minut po dzwonku. — Aa, Kozińska! — zatrzymał mnie nagle na korytarzu czyjś głos. — Poczekaj, Paulinko. Swierczewska. Dyrektorka. Ale trafiłam. — Dziecko, masz tu parę złotych, poleć po dziesięć ciastek... Najlepiej pączki, no i drożdżówki, jago-dzianki, wiesz jakie... Wiem. Takie, jakich nie lubię. Uwielbiam szarlotki i serniki, pączków, i w ogóle wszelkich „bułowatych", 200 nie cierpię. Pewnie dlatego mnie posyła — żebym czasem nie zjadła. — No, to leć, a ja muszę... Boże, zaraz przyjeżdżają, na pewno nie zdążę... Pofrunęła po schodach, nim zdążyłam coś powiedzieć. Nim zdążyłam zapytać, co mam kupić, jeśli nie będzie pączków ani drożdżówek. Nie lubię załatwiać takich spraw. Zawsze boję się, że coś źle kupię i będą mieli do mnie pretensje. Boże, reforma w szkole, wszystko postawione na głowie, ciągle mają jakieś delegacje, oszaleć można... Hmm, ładnie pachnie w tej ciastkarni. Bardzo ładnie. A ja nie jadłam śniadania, bo zaspałam. Więc zjem teraz. Szarlotkę z bitą śmietaną. I drugą, tę lekko zapiekaną, z budyniem i polewą czekoladową... Miałyśmy się co prawda odchudzać, Iwona już drugi dzień nie je lodów, a Beata mówiła, że wczoraj na kolację zjadła tylko dwa jabłka
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.