ďťż

– Tylko się bałaś? – zapytał z leciutkim uśmiechem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Spojrzała na niego. – Nie. Byłam też podekscytowana i rozbawiona. – Wcale się nie dziwię. Wspaniale odegrałaś swoją rolę. Zwiodłaś ich wszystkich: Deirusa, Palllna, Werrrenta. – Mam nadzieję, że było warto. – Wiesz, że tak. Zneutralizowaliśmy podstępnego intryganta, Bronnna Palllna, i groźnego wroga, Olnnna Rydddlina, który, jak wielu Bashkirów, i boi się mnie, i nienawidzi za moje zainteresowanie Korrushem. – Popatrzył na nią. – Opowiedz mi o swoim strachu. Marethyn pomyślała o chwili, kiedy to przesunęła palcem po zakurzonych półkach w składzie, a Sornnn tak szarmancko zadbał o to, by tego więcej nie zrobiła. Bo to nie był skład SaTrrynów, a on nie chciał, żeby ktokolwiek – zanim pułapka się zatrzaśnie – wiedział, że tu byli. – A ty mi powiedz, jak ci się udało wnieść tę broń do składu Bronnna Palllna. Zastanawiał się przez chwilę. – To nie było trudne. Bronnn Pallln nie płaci zbyt dobrze wielu swoim pracownikom, w tym i nadzorcy załadunku w składzie. Toteż z przyjemnością przyjął on hojną zapłatę zaoferowaną mu przez mojego człowieka za godzinę nieobecności. – Sornnn przechylił głowę. – A teraz o twoim strachu. – O co chodzi, Sornnnie? – Chcę wiedzieć, czy nie będziesz się zbytnio bała, ponownie odgrywając podobną rolę. – O ile to będzie w słusznej sprawie. – Bo masz silny instynkt samozachowawczy. – Pochylił się bardziej. – Twój strach będzie cię chronił. Sprawi, że będziesz jasno myślała w każdej sytuacji. Marethyn uważnie przyglądała się tancerzom w ekstazie, bo nagle się wystraszyła, że tak nie będzie. W stroboskopowych światłach i pulsującym rytmie było coś pierwotnego i potężnego, zsynchronizowanego z płynącą w jej żyłach krwią, odciągało ją to od wszystkiego, od sekretu, który teraz nosiła w sercach. Jego sekretu. Bo wiedziała, że chodzi tu o coś więcej niż tylko o Bronnna Palllna i Kurgana Stogggula, o coś więcej niż życie Sornnna, tak przecież dla niej ważne. Lecz teraz nic mu o tym nie powie. Bo to on musi zacząć mówić. Sornnn zdobył skądś drinki i przeszli na galeryjkę nad ogromną salą. Uderzył w nich żar setek roztańczonych ciał. Perliło się kadzidło, powietrze było aż gęste. Owalna plama światła, towarzysząca stalowoszarej prędze, zmieniła kolor na jasny brąz. Stali oparci o balustradę i patrzyli w dół na obszerną salę i kłębiący się tłum, aż Marethyn trochę się zakręciło w głowie. Może był to skutek tego konwulsyjnego rytmu lub ekscytacji pobytem tutaj, w sekretnym klubie tanecznym, w którym V’ornnowie i Kundalanie bawili się razem, bez śladu wrogości. Nie chciała się bać, więc przytuliła głowę do ramienia Sornnna. – Jednego tylko żałuję – powiedziała – że wykorzystałam moją przyjaźń z Kirlllem Qanddą. Jest taki dobry dla Terrettta, on jeden w Błogosławiącym Duchu. Tak, byłam podekscytowana i rozbawiona, ale też się wstydzę. Młodzi na dole wyglądali jak lśniąca wielonoga bestia lub jak jednokomórkowa istota, amorficzna i anonimowa. Marethyn wyczuwała płynący przez klub strumień energii, była świadoma, że ona i Sornnn są obserwatorami, stojącymi z boku, osamotnionymi. Obudziła się w niej dziwna tęsknota, niczym ból. – Z Kirllla Qanddy i tak chcieli coś wydusić. Spójrz na to z tej strony. Może informacje od ciebie uratowały mu życie. Kiedy tak na nich patrzyła – tańczących ekstatycznie, zapamiętale, zahipnotyzowanych rytmem – pojęła nagle, ile ryzykują, zbierając się tutaj. V’ornnów i Kundalan złączyło wspólne działanie – wspólny bunt. Tak jak to przepowiadał Eleusis Ashera, kiedy proponował odbudowę Za Hara–at, miasta w Korrushu, w którym V’ornnowie i Kundalanie mogliby żyć jak równi sobie. I dlatego go zamordowali, do czego podżegał jej własny ojciec. – Ale jeżeli się o niego martwisz, to porozmawiaj z nim – doradził Sornnn. – I co mu powiem? Przez galeryjkę przeszedł młody V’ornn w czerni i srebrze, jego miedzianoskóra czaszka lśniła od potu; niczym we śnie wtopił się w cienie przy ścianie. Marethyn oderwała wzrok od tancerzy. Młodziak oparł się ramieniem o ścianę i zapalił laaga. Głęboko się zaciągnął gryzącym dymem. – Pamiętaj, że nie możesz się z niczym zdradzić. Potaknęła. – Twoje czyny przyniosły wspaniałe rezultaty. – Sornnn wziął ją za rękę. – To się nazywa wyzwolenie. Światła przygasły, muzyka stała się kojąca, kołysała łagodnie, stała się wytchnieniem, ciszą przed kolejną muzyczną burzą, która wstrząśnie klubem. Sornnn się rozglądał, jakby się spodziewał kogoś wypatrzyć w tym kontrolowanym szaleństwie. – Jest coś, co chciałbym ci powiedzieć – szepnął Marethyn na ucho. Nadal się rozglądał. – O moim ojcu. Od śmierci Tettsie nie rozmawiali o ojcu Sornnna
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.