X


� Prze�wietlamy pancerz promieniami Roentgena� w poszukiwaniu uszkodze� wewn�trznych� � rzek� in�ynier...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ch�opcy szli wzd�u� pocisku, niekt�rzy z p�otwartymi ustami, wlepiaj�c we� oczy, tak �e jeden zderzy� si� ze spiesz�cym robotnikiem, a drugi omal nie wpad� pod ko�a w�zka elektrycznego. Kosmokrator sta� nieznacznie nachylony. Po�r�d wielkich prz�se� kratowych, aluminiowych rusztowa�, zwisaj�cych lin, otoczone gwarem pojazd�w i t�umem ludzi, srebrne, g�adkie wrzeciono spoczywa�o jak dziwny go��. Jego kad�ub, zw�aj�c si� ku ty�owi, przechodzi� w ostre p�etwy, roz�o�one w cztery strony. Najni�sza, wielko�ci� dor�wnuj�ca �cianie kilkupi�trowego domu, niemal dotyka�a ziemi. Ch�opcy zadzierali g�owy i mimo woli mru��c powieki wpatrywali si� w dysze silnik�w, kt�re si� otwiera�y pomi�dzy matowosrebrnymi p�etwami. Zdawa�o si�, �e lada chwila z mrocznych wylot�w runie straszny p�omie� atomowy i pocisk jednym pchni�ciem wystrzeli przez cienki szklany dach. Niekt�rzy cofali si� lub wspinali na palce usi�uj�c zajrze� do wn�trza bezw�adnych czelu�ci, otoczonych wa�ami niepokalanie g�adkiego metalu. Tylko w kilku miejscach masywne obrze�a nosi�y �lady dzia�ania okrutnej temperatury w postaci delikatnych r�wnoleg�ych smug. In�ynier, wci�� z r�kami w kieszeniach kombinezonu, milcza�. Pracowa�o tu kilkunastu ludzi, a m�ody ch�opak siedz�c w kabinie na k�kach, od kt�rej bieg�y w r�ne strony grube kable, kierowa� ruchem rusztowania podnoszonego ku g�rnym p�etwom. Ch�opcy nie mogli si� oderwa� od tego miejsca i z coraz innej strony ogl�dali roz�o�one gigantyczne p�etwy, jak gdyby ogon srebrnego lewiatana. Jeden, najm�odszy, z p�on�cymi oczami i twarz�, zdradza� ch�� wdrapania si� na rusztowanie i zrobi�by to niechybnie, gdyby nie obecno�� in�yniera. � Chod�cie, ch�opcy. Musimy si� spieszy�. T�ocz�c si� ruszyli za So�tykiem. Po kilkudziesi�ciu krokach znale�li si� przy luce towarowej. Brzuch pocisku otwiera� si� ziej�c szeroko pomi�dzy dwiema p�kolistymi pokrywami, kt�re zwisa�y w d� jak drzwi bombowca. Na wiod�cy do wn�trza statku pomost wtacza�y si� d�ugim szeregiem wy�adowane elektrowozy. Kilku ludzi baczy�o na o�ywiony ruch. Min�wszy luk� towarow� podeszli do bia�ych aluminiowych schodk�w na k�kach, przystawionych do widniej�cego wysoko otworu. Trzeba by�o wej�� na wysoko�� trzech prawie pi�ter. Pierwszy z id�cych znalaz� si� na ma�ej platformie szczytowej, spojrza� za siebie i zastyg�. Za plecami mia� srebrnomatowy bok pocisku, a pod sob� � g��bi� hali, kt�ra jeszcze bardziej wzros�a. Po jej nieprzemierzonych p�aszczyznach toczy�y si� dziesi�tki ma�ych pojazd�w, dalej biela�y wypuk�e kad�uby maszyn z krocz�cymi na galeryjkach i mostkach lud�mi. Z setek b��kitnych p�omyk�w wznosi�y si� nitki pary ��cz�c si� w lekki, przejrzysty ob�ok. Powietrze pe�ne by�o ostrej woni ozonu. Metaliczny smak osiada� na ustach. Nad g�ow� sun�y powoli kratownice d�wigu. Ch�opiec ockn�� si�, bo tu� nad nim w powietrzu pojawi� si� cz�owiek. Zje�d�a� na bloku przewieszonym przez trawers, w sk�rzanym fartuchu, z mask� azbestow� na twarzy, trzymaj�c jak pistolet kr�tki, metalowy palnik. � No, c�e� si� tak zapatrzy�! � zacz�to wo�a� z do�u. Ch�opak obr�ciwszy si� skoczy� w rozwarty w �cianie pocisku otw�r. Znalaz� si� we wn�trzu korytarza o okr�g�ych �cianach pokrytych lucytem, kt�ry wydawa� spokojne, b��kitnawe �wiat�o. � To jest �luza wej�ciowa � rzek� in�ynier. Pojawi� si� jako ostatni. � Z obu stron s� hermetyczne klapy, �eby mo�na by�o wychodzi� i wchodzi� nawet w pustej przestrzeni. A teraz mo�emy p�j�� albo od razu do Centrali, albo do silnik�w, jak wolicie? � zwr�ci� si� do ch�opc�w. Stali ciasno st�oczeni w niewielkim korytarzu i milczeli, onie�mieleni. � Do Centrali � na chybi� trafi� odezwa� si� najmniejszy. Zdawa�o mu si�, �e in�ynier traktuje ich niech�tnie, jak intruz�w. So�tyk podszed� do zapory w �cianie i obur�cz odwr�ci� �elazne ko�o szprychowe. Zapora schowa�a si�, gruba jak drzwi skarbca. Weszli do drugiego tak�e okr�g�ego korytarza, kt�ry wi�d� poziomo do wn�trza pocisku. Ko�czy� si� otwart� szeroko klap�. By�a tam ma�a cela o �cianach r�wnie� pokrytych lucytem. Pod niskim stropem skr�ca�y p�kami rury. Schodzi�y od nich korby i pokr�t�a. � Jeste�my w stacji obs�ugi �luz � rzek� in�ynier
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.

Drogi użytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.