ďťż

ykł oczarowywać ludzi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- zawszy w lustrach restauracji swój obraz w granatowym, ale skrojonym garniturze, krawat o dyskretnym deseniu, białą iną koszulę, a zwłaszcza nieskazitelną chustkę w kieszeni arki, z trudem rozpoznał siebie. Podziwiał swą elegancję, lecz ześnie zrobiło mu się żal utraconego dzieciństwa. Miał wygląd ka dorosłego, bardzo młodego, z pewnością, ale który przel już próg młodości. Uświadomił sobie upływ czasu. Przed uem O'Neilla byłby przerażony, gdyż klienci jego woleli h, bardzo młodych chłopaczków. Im najwięcej płacono. Po eniu dwudziestu lat ceny spadały gwałtownie. Kiedy młodzi kończyli trzydziestkę, zaczepiali ich tylko na pół przytomni t'eraz nie bał się już przyszłości. . . Przyszłości. . . Znowu się Qił. . . Starał się odsunąć te myśli. . . - słyszawszy głos O'Neilla, który ze swego apanamentu wołał, t się pospieszył, odpowiedział, że jest gotów i pobiegł do niego. przyjrzał mu się bacznie, poprawił węzeł jego krawata. - Doskonale! Doskonale! Wyglądasz jak książę, który wyszedł Zito, żeby poznać nocne życie Nowego Jorku. idy weszli do restauracji, doświadczone oko O'Neilla spostrzegło, Uojrzenia wszystkich zwracały się na jego towarzysza. Łatwo było Ntać zazdrość na twarzach samców. Kobiety kokieteryjnie trzeporzęsami. To były nieomylne znaki. Zrobił dobry nabytek. 4r Peter przywołał szefa sali i poprosił go o szofera, który poprowadziłby cadillaka pana Robena Flynna. Młody człowiek zadawał sobie pytanie, czy jego protektor nie wystawia go na nową próbę. Rozstali się w holu. - Baw się dobrze, Bob! Wsunął mu do kieszeni paczkę zielonych banknotów. Groom podszedł do młodego człowieka. - Samochód czeka, mister Flynn - powiedział z ugrzecznie, niem. Bob lekko oszołomiony dotknął dłonią czoła. Czuł, że wciąga ga błyszczący wir i ogarnął go lęk. - Źle się pan czuje, mister Flynn? - troskliwie zapytał groon'n - Dać panu aspirynę? - Dzięki! To nic. Przejściowa niedyspozycja. Wygalonowany portier skwapliwie otworzył mu podwójne krys tałowe drzwi. Kierowca w liberii z czapką w ręku uchylił tyl%i drzwiczki wozu i siadł za kierownic. - Metropolitain Opera House! - rozkazał Bob nieswoim gła sem. Rozkazywać! Było to zachowanie jeszcze dla niego obce. - Odnowiłem zapas trunków, mister Flynn. Szef sali powie mi, że pan lubi Courvoisier. Pozwoliłem sobie dołączyć butelkę Napoleon, szkockiej i szampana. - Dziękuję. . . - Fryderyk, do usług. W Metropolitain House wskazano mu fotel na parterze. Po program. Sąsiedni fotel pozostał wolny. Bob rozglądał się zachwycony. Podziwiał gobeliny stworzone Chagalla, czerwony dywan wyściełający wielkie schody, kryszte kandelabry, sufit zdobny w złocone liście. Z zaciekawieniem og elegancką, na ogól starszawą publiczność, wsłuchiwał się w s rozmów, wdychał zapach perfum; nawet wygodny fotel, w kt% siedział, wydawał mu się wan obejrzenia. Ludzie oczarowani urodą nie lustrowali go z prowokacyjną natarczywością, jak jego d klienci, lecz spoglądali nań niby przypadkiem. Prędko przywykł obracać się wśród ludzi bogatych. Peter z p: mnością spostrzegł, że chłopak łatwo się przystosowuje. - Peter!. . . Peter O'Neill! 42 miał przed oczami jego kanciastą, pociągłą twarz, wprawdzie oną wiekiem, lecz mimo to tak drogą. Ten człowiek b ł dla giem. Ani przez chwilę nie usiłował wsunąć się do łóżka oba, iek drzwi między ich sypialniami pozostały otwane. Po raz r ktoś wydawał na niego pieniądze nie po to, by wykorzystać i nacieszyć się nim do woli. Niepojęte! Cenił O'Neilla za jego stawiał go na piedestale. Peter uważał go za człowieka, nie za iło go widowisko baletowe, lecz nie mógł usiedzieć spokojnie nie śledzić ruchów tancerzy. Ich pełne wdzięku ewolucje kontrastowały z brutalnymi, ordynarnymi występami jego . kolegów robiących striptease jedynie po to, by podniecić ę, zwiększyć spożycie alkoholu i napełnić kieszenie właśczas pierwszej przerwy opuścił teatr. er mówił mu o przyszłości, o jego karierze. Bob nie chciał eć, co go czeka. Wystarczało mu życie chwilą. Zszedł po urowych schodach. Cadillac podjechał po niego. Kierowca znów rZył tylne drzwiczki. Cóż za wspaniałe uczucie! Przed wejściem Iiuta Bob objął spojrzeniem skrawek gwieździstego nieba między tczami climur w Lincoln Center. Chciałby wiedzieć, co jest tam ko, w niewidzialnej przestrzeni. Do tej pory niebo wydawało mu ogromną czaszą z otworami na żarówki, podobną do sufitu lbrzymim barze
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.