ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
W tej chwili Morok odezwał się głośno:
- A cóż to, nie pijesz, Jakubie? A więc już masz dosyć wina? Chcesz wódki?...
Każę podać.
- Nie potrzebuję ani wina, ani wódki... - odparł Jakub opryskliwie i znowu
ponuro zamyślił
się.
- W rzeczy samej, masz słuszność! - rzekł Morok szyderczym tonem - Dobrze
robisz, że
się oszczędzasz... niepotrzebnie wspominałem ci o gorzałce... w obecnym
czasie... bratać się z
butelką gorzałki byłoby równie niebezpieczne jak z nabitym pistoletem.
Słysząc słowa Moroka, podające w wątpliwość jego pijacką odwagę, Leżynago
spojrzał
urażony na pogromcę zwierząt.
- Garson! - zawołał z gniewem - Dwie butelki koniaku... i dwie szklanki.
- Co chcesz zrobić? - spytał Morok, udając troskliwy niepokój. - Na co ci dwie
butelki
koniaku?
- Na pojedynek... - rzekł Jakub zimnym, stanowczym tonem.
- Pojedynek!? - zawołali wszyscy ze zdziwieniem.
- Tak... - odparł Jakub - pojedynek... na koniak... Mówisz, że równie
niebezpiecznie jest
bawić się butelką wódki jak nabitym pistoletem... Weźmy po butelce: zobaczymy,
kto z nas
się cofnie.
Tę dziwną propozycję Leżynaga jedni przyjęli okrzykami radości, drudzy z
niejakim zaniepokojeniem.
- Panowie - rzekł z zapałem Nini-Moulin - czy pozostaniemy obojętni na
szlachetny
przykład, jaki daje nam zacna Cholera (wskazał na Jakuba); on powiedział:
koniak... odpowiedzmy
mu: poncz!...
- Tak! Tak! Poncz!...
- Poncz!!!
- Panie - wtrącił żarliwie garson - właśnie mamy miedziany kocioł, świeżo
pobielony,
jeszcze nie używany; zmieści się w nim co najmniej trzydzieści butelek.
- Przynieś ten kocioł... - rozkazał Nini-Moulin.
- Niech żyje kocioł! - krzyknięto chórem.
- Wlej w niego dwadzieścia butelek araku, włóż sześć głów cukru, kopę cytryn,
funt cynamonu
i... roznieć ogień... ogień zewsząd ogień... - dodał pisarz, krzycząc jak
opętany.
Nagle znad sufitu rozległo się kilka głuchych uderzeń. Wszyscy zamilkli i
spojrzeli w
górę.
KONIEC ROZDZIAŁU
719
Część czwarta
CHOLERA
ROZDZIAŁ I
KONIAK
Po paru minutach łoskot, którym tak się przerazili biesiadnicy, rozległ się
znowu, ale powtarzał
się mocniej i ustawiczniej.
- Garson! - zawołał jeden z biesiadników - co to za łoskot tam na górze?
Garson, spojrzawszy niespokojnie na swych towarzyszy, odpowiedział niewyraźnie:
- Panie... jest to... jest to...
- Dalibóg... pewnie ktoś złośliwy albo lokator-dziwak, wróg wesołej zabawy puka
w podłogę,
dając znać, abyśmy ciszej śpiewali... - rzekł Nini-Moulin.
Podczas tego zamieszania Morok zapytał o coś jednego z garsonów, po czym
krzyknął
przeraźliwym głosem, którym zagłuszył wrzawę:
- Proszę o głos.
- Pozwalamy... - zawołano zewsząd. Tymczasem znowu dało się słyszeć stukanie,
tym razem
gwałtowniejsze.
- Lokator nie jest winien - rzekł Morok z uśmiechem - niezdolny jest sprzeciwiać
się
czemukolwiek.
- A to czego tam puka jak głuchy? - spytał Nini-Moulin, wychyliwszy szklankę.
- To nie lokator stuka - rzekł szorstko Morok - to jego trumnę zabijają...
Nastąpiło nagłe i ponure milczenie,
- Jego trumnę. nie... pomyliłem się! - mówił dalej Morok - chciałem powiedzieć:
ich
trumnę... gdyż, "z pośpiechu dziecko razem z matką włożono do jednej trumny.
- Kobietę... - zawołała Wesołość, odwracając się do garsona... - To kobieta
umarła?
- Tak, pani, dwudziestoletnia mężatka! - smutnie odpowiedział garson - Jej
córeczka, którą
karmiła, zmarła wkrótce po niej... a to wszystko stało się w ciągu niespełna
dwóch godzin...
Pan bardzo się martwił hałasem, który może przeszkadzać państwu w zabawie...
Lecz nie
mógł przewidzieć nieszczęścia, bo rano ta kobieta była zupełnie zdrowa; nawet
śpiewała i
śmiała się.
Nastąpiło głębokie milczenie, tu i ówdzie słychać było westchnienia; uderzenia
młotka
zdawały się boleśnie odbijać we wszystkich sercach, wydawało się, że, odpychane
dotąd bolesne
myśli i uczucia zajmą miejsce dotychczasowej wesołości, tych żartów, raczej
sztucznych
aniżeli z serca płynących.
Nastał krytyczny moment. Należało natychmiast coś zaradzić, podtrzymać wesołe
nastroje
biesiadników, które już zaczynały upadać; wiele zaróżowionych twarzy pobladło,
karmazynowe
uszy zbielały
|
WÄ
tki
|