- Wierz sobie w co chcesz...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mam pilnowaæ domu i nie zabronisz mi tego, choæby nie wiem co, ch³optasiu! 196 - Ch³optasiu?... To ju¿ drugi raz w ci±gu piêciu minut! - Ty zawsze ¶miesznie gadasz, Sammy. - Córo, czy ju¿ kiedy¶ powiedzia³em, ¿e ciê kocham? - Kilka razy, kiedy by³e¶ ubzdryngolony jak królik w Wielkanoc. Dobra, zabieraj tê d³ugonog± pannicê i swoj± matulkê, i zwijajcie siê st±d... Niech protestancki Pan Bóg ma w opiece tych, którzy bêd± chcieli siê tu dostaæ! Tak na wszelki wypadek zadzwoniê jednak na policjê. Niech i oni zapracuj± na swoje pensje! ¯ó³ty jaguar, z Jennifer podtrzymuj±c± na tylnym siedzeniu pó³przytomn± Eleanorê Devereaux, wystrzeli³ z podjazdu i ruszy³ w kierunku autostrady prowadz±cej do Bostonu. Za drugim rogiem min±³ d³ug± czarn± limuzynê wygl±daj±c± jak dok³adna kopia policyjnego wozu patrolowego z lat trzydziestych; kopia by³a tak dok³adna, ¿e za jedn± z szyb widnia³a nawet lekko rozp³aszczona twarz, przypominaj±ca nieco fizjonomie, jakie zdarza siê uwieczniaæ na kliszy fotografom wykonuj±cym reporta¿e ze ¶wiata zwierz±t. Pomimo drêcz±cych obaw Devereaux nie zawróci³, wierz±c mocno w to, ¿e Córa oka¿e siê wiêcej ni¿ godn± przeciwniczk± dla dwóch rewolwerowców do tego stopnia g³upich, by je¼dziæ w bia³y dzieñ ogromn± czarn± limuzyn± i rozgl±daæ siê w poszukiwaniu w³a¶ciwego adresu. Jego daleka kuzynka bez udzia³u policji powinna ³atwo rozprawiæ siê z nimi z pomoc± swoich dwóch magnum... A gdzie ona w³a¶ciwie je zdoby³a? - Sam, twoja matka musi i¶æ do ³azienki - oznajmi³a Jennifer dwana¶cie minii; pó¼niej, tul±c do piersi g³owê Eleanory Devereaux. - Moja matka nie robi takich rzeczy. To dobre dla innych ludzi, ale nie dla niej Ona nie chodzi do ³azienki. - S±dz±c po twoich spodniach, odziedziczy³e¶ przyzwyczajenia mamusi. - To by³a kawa! - Ty tak twierdzisz. | - Za kilka minut bêdziemy u Nanny. Powiedz jej, ¿eby jeszcze trochê wytrzyma³a. | - „Wstrêciuszki Nanny"?! - wykrzyknê³a córa plemienia Wopo-tami. - To my tam jedziemy? - Znasz to miejsce? - Podczas zajêæ z prawa konstytucyjnego czêsto wybucha³a dyskusja na temat konieczno¶ci wprowadzenia moralnej cenzury 197 pañstwa. Najczê¶ciej wymienianym przyk³adem by³ w³a¶nie ten lokal... Nie mo¿esz jej tam zabraæ! „Nanny" jest czynna dwadzie¶cia cztery godziny na dobê. - Nie mam wyboru, pani mecenas. To tylko dwie albo trzy minuty drogi st±d. - Ona nie wytrzyma tak d³ugo! - Wtedy bêdzie mog³a opowiedzieæ o dziedziczonej z pokolenia na pokolenie rodzinnej przypad³o¶ci. - Jeste¶ okrutnym ch³opcem nosz±cym w sobie diabelskie nasienie z³ych duchów kryj±cych siê pod ziemi±! - Co to ma znaczyæ, do ku... do cholery? " - To znaczy, ¿e dobrzy bogowie nie pogodzili siê z faktem twoich narodzin, w zwi±zku z czym czeka ciê ¶mieræ w mêczarniach, a nastêpnie twoje zw³oki zostan± po¿arte przez sêpy. - W moim gabinecie mówi³a¶ zupe³nie co innego. - Tylko dlatego, ¿e da³am siê ponie¶æ emocjom. Us³ysza³am s³owa, których nie s³ysza³am od bardzo dawna - zbyt dawna. Uprawianie zawodu prawnika najczê¶ciej nie ma nic wspólnego z umi³owaniem prawa. Przez chwilê utraci³am zdolno¶æ spogl±dania na ¶wiat z odpowiedniej perspektywy, a bardzo tego nie lubiê. - Piêkne dziêki. Podnieca ciê ka¿da g³êbsza analiza stanu duszy, bez wzglêdu na to, kto jej dokona³? - My¶lê, ¿e w naszym zawodzie ka¿demu przyda³oby siê od czasu do czasu takie do¶wiadczenie. - A wiêc ty naprawdê jeste¶ prawnikiem... - Owszem. - W jakiej firmie pracujesz? - Springtree, Basl i Karpas w San Francisco. - Bo¿e, to prawdziwe rekiny! - Cieszê siê, ¿e o tym wiesz... Daleko jeszcze? Twoja matka z trudem szepcze, ale widzê, ¿e bardzo cierpi. - Za minutê bêdziemy na miejscu... A mo¿e powinni¶my zawie¼æ j± do szpitala? Je¶li ona naprawdê... - Daj spokój, mecenasie. To by j± za³atwi³o jeszcze gorzej ni¿ „Wstrêciuszki Nanny". Dzbanek na herbatê by³ pusty. - Czy to kolejna ga³±zka m±dro¶ci z plemiennego drzewa wiedzy? Nie, chyba nie. Córa wspomina³a co¶ o dzbankach na herbatê'.,. Ty zreszt± te¿. 198 - Niektóre doznania, panie Devereaux, jak na przyk³ad rodzenie dzieci, s± znane wy³±cznie kobietom. - Jeszcze raz piêknie dziêkuje. Tym razem za tego pana - odpar³ Sam, wje¿d¿aj±c na parking przed „Wstreciuszkami Nan-ny". - Nikomu nie ¿yczê, ¿eby musia³ prze¿yæ taki dzieñ albo tak± noc, jak ja. Szalony Mac i jego dwaj kretyñscy „adiutanci", którzy wci±¿ mnie wi±¿± albo powalaj± na pod³ogê, brodaci Grecy, którym musia³em oddaæ ubranie, Aaron Pinkus zwracaj±cy siê do mnie: Samuelu, pozew, który powinien zostaæ odes³any do jakiego¶ prawniczego piek³a, pijana matka, najpiêkniejsza kobieta, jak± spotka³em w ¿yciu, zakochuj±ca siê we mnie i odkochuj±ca w ci±gu dwudziestu minut, a teraz, jakby tego wszystkiego by³o jeszcze ma³o, p³atny morderca z Brooklynu poluj±cy na moj± g³owê! Nie wiem, czy nie powinienem sam siebie odwie¼æ do szpitala? - Na pewno powiniene¶ zatrzymaæ samochód! - wykrzyknê³a Jennifer, kiedy rozgadany Devereaux min±³ ocienione markiz± wej¶cie do przybytku Nanny. - A teraz cofnij o jakie¶ trzydzie¶ci metrów. - S³ysza³em, ¿e zakopujecie swoich jeñców w mrowiskach! - wymamrota³ Sam - Zastanowiê siê nad tym - odpar³a Redwing, otwieraj±c drzwi i delikatnie pomagaj±c wysi±¶æ Eleanorze Devereaux. - Je¿eli zaraz nie ruszysz ty³ka, ¿eby mi pomóc, p³atny morderca z Brooklynu stanie siê najmniej istotnym z twoich zmartwieñ! - Ju¿ dobrze, dobrze... - Sam zrobi³, co mu kazano, i wraz z Jennifer poprowadzi³ s³aniaj±c± siê na nogach matkê w kierunku imponuj±cego budynku Stiukowe ¶ciany by³y zawieszone fotografiami nagich mê¿czyzn i kobiet. - Mo¿e powinienem zostaæ w samochodzie?,.. - zaproponowa³ nie¶mia³o. - Dobry pomys³, mecenasie - zgodzi³a siê Redwing z ledwo uchwytn± nut± sarkazmu w g³osie. - Za dwie minuty mog³oby ju¿ go nie byæ. Ja zajmê siê Eleanor±, a ty zaczekaj na tego Paddy'ego, czy jak on siê nazywa. - Eleanor±? - My, kobiety, o wiele ³atwiej ni¿ mê¿czy¼ni wyczuwamy pokrewne dusze. Jeste¶my znacznie bardziej bystre... Chod¼, Ellie. Wszystko bêdzie dobrze
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.