ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Przybywamy wreszcie do Cheyenne. Cała ludność stacji jest zgorączkowana i
wzburzona.
Jedni przez drugich opowiadają nam, że wczoraj miała miejsca bitwa górników ze
Siouxami,
w której górnicy ponieśli porażkę; stracili ośmiu zabitych i kilkunastu rannych,
a prócz tego
wszystkie konie, woły i zapasy żywności. Prawdopodobnym jest, że nim przez Omaha
i Sioux
City dostawią nowe zapasy, zapanuje między nimi głód i nędza, przez Cheyenne
bowiem zapasy
iść nie mogą, bo jakkolwiek stąd do Czarnych Gór najbliżej, ale droga
niedostępna.
W Cheyenne pociąg zatrzymuje się kwadrans. Przez kilka minut słuchałem opowiadań
o
walce, potem zaś podziwiałem wielkiego szarego niedźwiedzia grizli, który
zaawanturowawszy
się zbyt blisko stacji, został zabity przez jej mieszkańców, a raczej
rozstrzelany ze
wszystkich rifle, jakie tylko się znalazły. Jest to potwór mający przeszło stopę
szerokości we
łbie, tak zaś ogromny, że gdy postawiono go na zadnie łapy, ludzie zwykłego
wzrostu dochodzili
mu do ramion. W ogóle w pobliżu Cheyenne ma się znajdować ich bardzo wiele.
Cheyenne leży już bezpośrednio w systemie Rocky Mountains; wysokość jej wynosi
6041
stóp nad poziom morza, czyli prawie tyleż, ile naszej Łomnicy. Dalej poza stacją
śnieżne domy
ciągną się prawie bez przerwy; śniegi wszędzie ogromne. Małe przystanki: Hazard,
Otto,
Granite Canon i Bufor, leżą coraz wyżej. Na koniec dojeżdżamy do stacji Sherman,
najwyższego
wyniesienia na całej linii, leżącego na 9000 stóp nad poziom morza.
Nic smutniejszego nad widok tej stacji. Na łysej, niewielkiej płaszczyźnie stoi
dom z dachem
grubo pokrytym zaspami; powietrze rzadkie i tak przenikające, że mimo futer
drżymy
od zimna. Śnieg pada tu prawie ciągle, wicher wyje i kręci tumanami śniegowych
płatków; w
niektórych miejscach sterczą nagie, czarne skały, z których dziś wiatr zwiał
śniegi, a jutro
nowych naniesie. Nie rozumiem, jak ludzie mogą żyć i mieszkać stale w tych
miejscach, w
których piersiom po prostu braknie oddechu, w uszach dzwoni, a osobom słabszym
krew pokazuje
się ustami.
Dnia 11 marca poczynamy z wolna spuszczać się na dół, ale i z tej strony gór
spadek nadzwyczaj
jest nieznaczny. Zawsze jeszcze znajdujemy się na kilka tysięcy stóp nad
poziomem
morza. Jest to już, koniec Wyomingu. W południe tegoż dnia przybywamy do Green
River,
która niedaleko stąd w górach bierze początek. Okolica wszędzie skalista, skały
zaś przybierają
tak fantastyczne kształty, że jest to najciekawsza niemal część drogi. Niektóre
podobne są
do obelisków, inne do piramid; tam znów stoi zamek: przysiągłbyś, że wzniesiony
ręką ludzką,
bo nie brak mu ani wież, ani blanków strzelniczych, ani nawet obwodowego muru.
Ale
oto znów zmiana: skały zniżają się i jak okiem dojrzysz, tworzą mury, długie,
proste, a tak
regularne, jak gdyby budowane pod linię i cyrkiel.
W Utah, niedaleko od stacji Echo, znajdują się jednak najosobliwsze formacje.
Jest tu tak
zwana Diabla Brama i Diabla Ścieżka. Obie zresztą podobne do siebie zupełnie, a
różniące się
tylko wielkością. Są to skały idące pod górę dwoma grzbietami, zupełnie
równoległe i tworzące
przez to głębokie korytarze, tak dzikie i demoniczne, że istotnie diabeł nie
mógłby sobie
nigdzie na świecie znaleźć odpowiedniejszego pomieszkania.
Na koniec przejechawszy jeszcze jedno ramię rzeki, a może tylko dopływ Green
River,
przybyliśmy do Ogden, stacji, a zarazem i miasta w Utah. Niedaleko od Ogden, ale
w bok od
wielkiej linii, leży Słone Jezioro i Salt Lakę City, stolica mormonów. Na
nieszczęście, na parę
3 W chwili, w której to piszę (druga połowa lipca), w Czarnych Górach i ich
pobliżu wojna wre już na dobre nie
między górnikami a Indianami, lecz już między rządem Stanów Zjednoczonych i
tymiż. Wedle ostatnich depesz
wojska pod wodzą generała Custer poniosły dotkliwą klęskę.
godzin przed nami przyszedł telegram, że droga jest zasypana śniegiem i że na
drugi dzień
dopiero będzie wolna. Nie zrażony tym, chciałem doczekać się owego drugiego
dnia, aby
koniecznie zwiedzić to osobliwsze miasto, gdy tymczasem nadeszły nowe telegramy,
grożące,
że za parę dni i na wielkiej linii komunikacja może być na długo przecięta,
ponieważ niepamiętne
śniegi spadają ciągle w górach. Nie było więc rady. Śpiesząc się do San
Francisco
musiałem wyrzec się odwiedzin u mormonów, obiecawszy sobie tylko, że z powrotem
zatrzymam
się między nimi choćby kilka dni
|
WÄ
tki
|