ďťż

Toteż Adam zdziwił się nieco, zwłaszcza kiedy dokładniej przyjrzał się Emilowi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Emil jakby postarzał o 20 lat przez tę noc i Adamowi od razu przypomniała się trupia bladość na jego twarzy, jaką zauważył poprzedniego wieczoru na cmentarzu. Nie chcąc wprost wyrażać obaw o jego zdrowie, przypomniał, że jest on na wczasach i od samego rana powinien odpoczywać. Później może uczestniczyć w zbieraniu śliwek. Robota pilna, bo śliwy aż się proszą, by im ująć ciężaru, a tu trzeba jeszcze dokonać przeglądu transportowego samochodu. - To mnie może oderwać na kilka godzin od śliwek, panie Emilu, tak że pańska pomoc się przyda. Nie może się pan jednak przepracowywać od samego rana, bo nie przyjechał pan tu do roboty, a na wypoczynek - zakończył Adam. Na wzmiankę o przeglądzie samochodu Emil ożywił się i po śniadaniu zabrał się do przeglądu. Po skończeniu tej pracy poszedł pomagać w sadzie. Tak się rozpoczęły zajęcia Emila w modrzewiowym dworku. Wkrótce okazało się, że Emil jest nie tylko dobrym pomocnikiem, ale doskonale potrafi pokierować całą robotą. Adam zadowolony był z takiego zastępstwa, ponieważ w ostatnich dniach miał dużo spraw do załatwienia w spółdzielni rolnej, a Wojciech zajęty był suszeniem grzybów i owoców, w które zaopatrywali okoliczne sklepy w okresie zimowym. Tymczasem Emila ogarnęła żądza pracy. Pozwoliło mu to ochłonąć z wrażenia, jakiego doznał wtedy na cmentarzu. Przy tym coraz silniej nabierał przekonania, że pracuje na swoim, dla żony, syna i wnuczki. Stan psychiczny, w jaki popadł tamtego wieczoru, nie tylko nie ustąpił, lecz utrwalał się z każdym dniem. Teraz wszystkie marzenia senne, jego przywidzenia i sam przyjazd do dworku zaczęły się splatać w jedną całość. Wreszcie sam nie wiedział, jak do tego doszło, ale nabrał przekonania, że jest Adamem Jagodowiczem. To znowu rozumiał, że to jest niemożliwe i zaczął podejrzewać się o jakąś chorobę psychiczną. Było to nieprzyjemne uczucie, które zresztą nie znajdowało potwierdzenia w jego postępowaniu. Przecież wszystko, co robił, robił świadomie, w pełni władz umysłowych. Im usilniej szamotał się ze swoimi myślami, tym bardziej gubił się w domysłach. Wreszcie ukuł teorię, że jego dotychczasowe życie było jakimś przerywnikiem w jego dawniejszym, właściwym życiu, do którego teraz powrócił, żeby wykonać coś, czego nie zdążył przed ową straszną bitwą. Wszystko to było nierealne i niezrozumiałe, toteż wszelkie dociekania stały mu się z czasem obojętne. Dotychczasowe jego życie jakby oddaliło się i zasnuło się mgłą. Teraz uważał się za prawdziwego Adama Jagodowicza i z tym czuł się najlepiej. Wszyscy w dworku traktowali go rzeczywiście jak członka rodziny i nieraz nawiedzała go chęć przytulić ich do siebie i powiedzieć, kim jest. Wtedy jednak ogarniało go przerażenie. Jak by to przyjęli? Wreszcie czy mogliby żyć pod jednym dachem z kimś, kto 60 lat leżał w grobie. Przy tym czuł podświadomie, że i jego pobyt na tym świecie nie będzie trwać długo i ogarniał go niewymowny smutek i żal. Targała nim rozpacz. Nie dlatego, że przeczuwał szybkie odejście w zaświaty, on przecież już tam był. Dręczyła go tylko świadomość, że jest samotny wśród najdroższych, którzy okazywali mu tyle serca. Chodził więc w wolnych chwilach po dworku i po całym gospodarstwie i oglądał ślady dawnej, przedgrobowej przeszłości. Pokój, w którym teraz mieszkał, był niewątpliwie kiedyś ich sypialnią. Pejzaż wiszący nad łóżkiem był dziełem jego Ewy. Zegar kurantowy w przedpokoju, kominek, pianino, a nawet żyrandol w salonie był ten sam, co dawniej. Również niektóre stare drzewa wydawały mu się znajome. Najchętniej jednak lubił zachodzić wieczorami w stronę, gdzie rosła owa stara spróchniała grusza, która zrobiła na nim takie dziwne wrażenie pierwszego dnia. Coś mu przypominała, ale nie potrafił niczego wydobyć z mroków przeszłości. Pewnego październikowego wieczoru poszedł jak zwykle w stronę gruszy. Długo się w nią wpatrywał. Wreszcie jakby rozsunęła się zasłona i odsłoniła przed nim rąbka tajemnicy. Teraz zrozumiał, dlaczego tamtego pierwszego dnia ta spróchniała grusza zrobiła na nim takie wrażenie. To przecież była jego grusza. Adam też tak mówił, tylko wtedy do świadomości Emila to nie dotarło. Podszedł bliżej i siadł na ławeczce, na której przesiadywał ze swoją Ewą w ciepłe majowe i czerwcowe wieczory, zanim wyjechali do jej rodziców. Tam przeżyli razem kilka tygodni. Tam Ewa namalowała ich portret, o którym mu opowiadała. Teraz już sobie przypominał. Kiedy Wielicz wysłał mu telegram, musiał pożegnać Ewę i wracać do dworku. Portret zabrał ze sobą, żeby choć w ten sposób nie rozstawać się z Ewą. Co on z nim zrobił? gdzie go ukrył. Na pewno gdzieś go schował przed bitwą. Chronił go przecież jak najdroższą pamiątkę. Ewa miała ich dziecko, a on na czas rozłąki miał cieszyć się portretem. Jak też Ewa przeżyła tę straszną wojnę, kiedy jego ciało leżało spokojnie w grobie, a wolny duch czekał gdzieś na chwilę powrotu. Emil zagłębił się w myślach, jak gdyby zapadł w głęboki sen. Nie wiedział, jak to długo trwało. Ocknął się dopiero, kiedy usłyszał głos Ewuni. - Dziaduniu, jak tak można nie dbać o swoje zdrowie? Pada gęsty deszcz, a ty siedzisz na ławce, jak w pogodny ciepły wieczór majowy. Idziemy do domu. Więcej ci już nic nie powiem, bo na dziadka nie wypada krzyczeć, ale zrobi to za mnie babunia. Emil teraz dopiero poczuł, jak krople deszczu spływają mu po włosach i twarzy, jak toczą się po karku i zimnymi jęzorami liżą go po plecach. Zimno było tym dokuczliwsze, że zerwał się dość silny wiatr, który zacinał deszczem ze wszystkich stron. Mimo ciemności nie błądzili wśród drzew, bo lampa wisząca u wejścia do dworku rzucała w krąg jasne światło. Na tarasie czekała na nich babcia, która zgodnie z przewidywaniem Ewuni nie oszczędziła Emilowi wymówek, czym go nawet uradowała. Jego Ewa była jak dawniej troskliwa i czuła. Począł dziękować za troskliwość i przepraszać za kłopot, ale Ewa mu przerwała. - O tym pomówimy później, teraz trzeba przebrać się czym prędzej, bo czeka herbata lipowa z sokiem malinowym. Wkrótce siedzieli wszyscy troje w małym przytulnym pokoiku obok salonu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.