ďťż

Teraz musisz iść, zabrać to, co ci będzie potrzebne...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jedź do rodziny i daj te krzyże swoim bliskim. Musisz ich szybko opuścić i wyruszyć do Tańca Bogów. Będziesz potrzebował wszystkich umiejętności i mojej siły, żeby przejść. Znajdź brata, Hoycie. Pora ruszać. Obudził się obok kominka, ciasno otulony kocem, ale to nie był sen. Na jego dłoni wysychała krew, a na kolanach leżały srebrne krzyże. Jeszcze nie świtało, kiedy spakował księgi i napary, placki z mąki owsianej i miód. I drogocenne krzyże. Osiodłał konia, a potem, na wszelki wypadek, otoczył chatę jeszcze jednym ochronnym zaklęciem. Obiecał sobie, że tu wróci. Odnajdzie brata i tym razem go ocali. Bez względu na to, co będzie musiał zrobić. Pierwsze promienie słońca kładły się na drodze, gdy Hoyt wyruszał do An Clar, do swego rodzinnego domu. 2 Jechał na północ drogami rozmiękłymi od deszczu. Pochylał się w siodle zgięty z powodu bólu żeber, a przez głowę przelatywały mu straszne i zadziwiające obrazy wydarzeń zeszłej nocy. Przysięgał sobie, że jeśli przeżyje, poświęci dużo więcej czasu i uwagi leczniczym zaklęciom. Mijał pola, na których w łagodnych promieniach porannego słońca pracowali ludzie i pasło się bydło, oglądał jeziora koloru późnoletniego nieba. Przejeżdżał przez lasy, gdzie huczały wodospady, a w cieniach i mchach ukrywały się wróżki. Wszyscy go tutaj znali i unosili czapki, gdy przejeżdżał Hoyt Czarnoksiężnik, ale nie przyjął gościny w żadnej chacie, nie szukał schronienia w wielkich domach ani u mnichów w klasztorach. W tej podróży był sam i bez względu na czekające go bitwy i rozkazy bogów najpierw odwiedzi swoją rodzinę. Ofiaruje jej wszystko, co ma, zanim wyruszy, by dokonać tego, do czego został wybrany. Pokonywał milę za miłą i z trudem prostował się w siodle za każdym razem, gdy przejeżdżał przez wioskę. To poczucie godności kosztowało go wiele, aż w końcu musiał odpocząć na brzegu rzeki, gdzie woda bulgotała na kamieniach. Kiedyś, pomyślał, lubił tę drogę do rodzinnego domu, prowadzącą przez pola i wzgórza lub wzdłuż brzegu morza. Samotnie lub w towarzystwie brata jechał po znajomych ścieżkach i drogach, czuł te same promienie słońca na twarzy. Zatrzymywał się na posiłek i odpoczynek w tym samym miejscu. Lecz teraz słońce raziło go w oczy, a zapach ziemi i trawy nie poruszał otępiałych zmysłów. Nie miał apetytu, ale zjadł trochę placka i zażył lekarstwo, jednak pomimo napoju i odpoczynku wciąż gorączkował, a żebra bolały go jak zepsuty ząb. Czy w ogóle przyda się w tej walce?, zastanawiał się. Gdyby dziś musiał unieść miecz, żeby ratować własne życie, umarłby z pustymi rękami. Wampir, pomyślał. To właściwa nazwa, jest erotyczna, egzotyczna i w jakiś sposób straszna. Gdy będzie miał czas i energię, zapisze wszystko, co wie. Nie był przekonany, że to właśnie jemu uda się ocalić ten i inne światy przed atakiem demonów, ale gromadzenie wiedzy jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Zamknął na chwilę oczy, gdyż głowę rozsadzał mu ból. Czarownica. Nie lu-bil mieć do czynienia z wiedźmami, zawsze mieszały dziwaczne kawałki tego i owego w garnkach i mamrotały zaklęcia. Potem uczony. Może przynajmniej on się na coś przyda. Czy wojownikiem jest Cian? Miał taką nadzieję. Cian dzierżący znów miecz i tarczę, wałczący u jego boku. Hoyt mógł niemal uwierzyć, że wypełni powierzone mu zadanie, jeśli będzie miał przy sobie brata. Jeden o wielu kształtach. Dziwne. Może chodziło o wróżkę, a jedynie bogowie wiedzieli, jak mało można było polegać na tych istotach. I to miał być pierwszy szereg w walce o światy? Obejrzał dłoń, którą rano zabandażował. - Lepiej by było dla wszystkich, gdybym śnił. Jestem chory i zmęczony, i nawet w najlepszej formie żaden ze mnie żołnierz. Wracaj. Głos był cichszy niż szept. Hoyt zerwał się na równe nogi, sięgnął po miecz. Wracaj do swoich ksiąg i ziół, Hoycie Czarnoksiężniku. Myślisz, że możesz pokonać Królową Demonów? Wracaj, wracaj i zajmij się swoim żałosnym życiem, a ona cię oszczędzi. Jeśli wyruszysz w drogę, Lilith nakarmi się twoim ciałem i wypije twą krew. - Boi się sama mi to powiedzieć? I słusznie, bo będę ją ścigał przez to życie i wszystkie następne, jeśli będę musiał. Pomszczę mojego brata, a w bitwie, która nadejdzie, wytnę jej serce i spalę. Umrzesz w męczarniach, a ona uczyni cię swoim sługą na wieczność. - Jesteś irytujący. - Hoyt uniósł miecz i gdy kruk uniósł się do góry, przeciął ostrzem powietrze. Nie trafił, ale płomień, który rzucił drugą ręką, do-sięgnął celu. Kruk zaskrzeczał, a na ziemię opadł popiół. Hoyt popatrzył z niesmakiem na ostrze. Był blisko ptaszyska i na pewno by trafił, gdyby nie rany. Przynajmniej tyle nauczył go Cian. Wziął garść soli z torby przy siodle i posypał nią popioły, po czym schował miecz i z zaciśniętymi zębami wspiął się na konia. - Sługa na wieczność - wymamrotał. - Jeszcze zobaczymy. Ruszył powoli dalej, wiedząc, że ból rozsadzi mu klatkę piersiową, jeśli zmusi konia do galopu. Drzemał i śnił, że znowu walczy z Cianem na urwisku, ale tym razem to on spadł i rozbił się na bezlitosnych skałach. Obudził się nagle, gdy przeszył go przeraźliwy ból. Koń stanął i zaczął skubać trawę na poboczu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.