ďťż

Sprawdziłem jeszcze raz...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
W końcu wyszliśmy na dwór. Trzymając się z daleka latarni oświetlających ścieżki, ruszyliśmy w żółwim tempie w kierunku dużego budynku. Kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się nasłuchując, czy nikt za nami nie idzie. Deszcz chłostał nas strugami wody. Byłem tak mokry, że nie zwracałem na to uwagi. Wreszcie doszliśmy. Trzy nowe zamki. Klucz pasował do wszystkich. Ostatnie spojrzenie za siebie. Pchnąłem stalowe drzwi i wśliznęliśmy się do środka. Otoczyły nas absolutne ciemności. Byliśmy w pozbawionym okien przedpokoju. Bez obawy włączyłem światło. Tak go właśnie zapamiętałem: pustka, białe nieskazitelne kafelki. Sucha podłoga. A więc odkąd zaczęło padać, nikt tu nie wchodził. Wycisnęliśmy wodę z ubrań. Zgasiłem światło i pchnąłem drzwi do głównego pomieszczenia. Zimne metalowe poręcze. Jeszcze zimniejsza dłoń Robin. Łagodna ciemność zoo, rozjaśniona bladoniebieskimi plamami w niektórych terrariach. Przez dwa wybite okna sączyło się mdłe światło księżyca. Szkło popękało, ale druciana siatka pozostała nienaruszona. Przez obydwa otwory wpadała woda, bębniła po parapetach i spływała na betonową podłogę tworząc lśniące kałuże. Lśniło coś jeszcze — odłamki szyby, ostre i nierówne jak kawałki lodu. Czekaliśmy, aż nasze oczy przywykną do ciemności. Znana woń rozkładu. Torf, przejrzałe owoce. Ruszyliśmy środkową nawą. Po obu stronach rzędy stołów, a na końcu, obok najciekawszych okazów, miejsce do pracy. Z niektórych pojemników dochodziły jakieś odgłosy, ale wszystko głuszył wszechpotężny deszcz. Schody na dół. Trzynaście stopni, jak powiedział Moreland. Trzynaście stopni. Powtarzał to dwukrotnie, a potem odliczał je na głos. Czyżby wiedział, że ta noc w końcu nastąpi i będziemy schodzić po ciemku? Wziąłem Robin za rękę. Miała na twarzy wyraz determinacji. Pierwszy stopień. Nawet gdybyśmy go szukali, nie znaleźlibyśmy. Wiedziałem, że Morelan-dowi chodzi o coś innego. Witam w moim małym zoo. 231 Dziewczyna Gustawa Ci teraz pomoże... Małe szklane pojemniki były ciemne i niczym się od siebie nie różniły. W którym mieszkała tarantula...? Z lewej strony, bliżej końca. Próbowałem odnaleźć terrarium i Robin pierwsza tam trafiła. Pojemnik był ciemny, wyściółka z mierzwy nieruchoma. Stół pusty. Może Moreland wyjął tarantulę i zostawił coś w jej domku? Zatrzymałem się i zajrzałem przez szybę. W pierwszej chwili nic nie dostrzegłem. Może źle go zrozumiałem? I wtedy spośród mchu i liści wynurzyła się Emma. Odskoczyłem do tyłu. Osiem kosmatych odnóży waliło wściekle o szkło. Odwłok pająka pulsował. Odwłok długości piętnastu centymetrów. Powolne, pewne siebie ruchy. Jest rozpieszczona... je małe ptaszki, jaszczurki... zaczaja się... unieruchamia... miażdży. — Dobry wieczór, Emmo — powiedziałem. Nie przestawała stukać w szybę, a potem odskoczyła i usadowiła się na podściółce. Światło z sąsiedniego pojemnika odbiło się w jej oczach; wyglądały jak czarne rodzynki. Patrzyła na Robin. Robin przysunęła twarz do szyby. Pozbawiony ust otwór gębowy pająka zacisnął się a potem utworzył owal, z którego wydobył się dźwięk. Robin pogłaskała palcem szybę. Pająk przyglądał się. Robin sięgnęła do pokrywki. Złapałem ją za nadgarstek. Pająk podskoczył. — Wszystko w porządku, Alex. — Nie sądzę. — Moreland powiedział, że nie jest jadowita. — Powiedział, że nie jest wystarczająco jadowita, by zabić ofiarę, dlatego ją miażdży. — Nie boję się — mam co do niej dobre przeczucie. — Kobieca intuicja? — I co w tym złego? — Po prostu nie uważam, żeby to był najlepszy moment na sprawdzanie teorii. — Bili nie narażałby nas na niebezpieczeństwo. — Nie liczyłbym na jego rozsądek. — Nie bój się. — Ale twoja ręka... — Moja ręka jest w porządku. Chociaż zaczynasz mi wykręcać nadgarstek. Puściłem ją i, zanim zdążyłem ją powstrzymać, Robin odsunęła pokrywę o centymetr i wsunęła palce do pojemnika — ta jej cholerna zręczność. 232 Pająk przyglądał się bez ruchu. Przeklinałem w duchu, ale nie interweniowałem. Czułem, jak spływa po mnie pot zmieszany z deszczem. Odwłok pająka pulsował jeszcze szybciej. Robin wsunęła do pojemnika całą dłoń. Pająk potarł otwór gębowy. — Dosyć! Zabieraj rękę! Robin z obojętną twarzą umieściła palce obok tułowia pająka. Dotknęła go ostrożnie, a potem nieco pewniej. Pogłaskała. Tarantula rozłożyła się, akceptując pieszczotę. Ocierała się o palce Robin. Nakryła je sobą. Robin pozwoliła, aby tarantula poleżała tak chwilę, a potem uniosła rękę nad terrarium
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.