ďťż

Siostra Dulcinia podniosła w końcu przenikliwe niebieskie oczy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Wciąż twierdzę, że nie miała racji. Valdora przysięgła dozgonną zemstę. Przysięgła, że zniszczy Pałac Proroków. Plunęła Ksieni w twarz i obiecała, że pewnego dnia ją zabije. Verna zmarszczyła brwi. - Zawsze się zastanawiałam, Dulcinio, dlaczego wybrano cię do trybunału. Siostra Dulcinia przełknęła ślinę. - Wybrano mnie, ponieważ byłam jej nauczycielką. - Ach tak. Jej nauczycielką. - Verna mlasnęła językiem. - A gdzież, według ciebie, owa młoda kobieta nauczyła się rzucać czar urzeczenia? Krew gwałtownie napłynęła do twarzy Siostrze Dulcinii. - - Nigdy dokładnie nie udało się nam tego ustalić. Prawdopodobnie od matki. Matki często uczą młode czarodziejki takich rzeczy. - - Tak, słyszałam o tym, ale tego nie doświadczyłam. Moja matka nie miała daru, ominęło ją to dziedzictwo. Za to twoja matka miała dar, jeśli dobrze sobie przypominam... - - Tak, miała. - Siostra Dulcinia ucałowała swój serdeczny palec, szepcząc przy tym modlitwę do Stwórcy, która była osobistym aktem prośby i oddania, dokonywanym często, chociaż raczej nie w obecności innych. - Robi się późno, Ksieni. Nie chciałybyśmy cię dłużej zatrzymywać. - A więc dobranoc - uśmiechnęła się Verna. Siostra Dulcinia skłoniła się oficjalnie. - - Jutro, wedle twojego życzenia, Ksieni, po omówieniu tego z Siostrą Leomą zajmę się sprawą ciężarnej kobiety i młodego czarodzieja. - - Och? - Verna znacząco uniosła brew. - To teraz Siostra Leoma stoi ponad Ksienią? - - Nie, Ksieni - zająknęła się Siostra Dulcinia. - Po prostu Siostra Leoma chce, żebym... Sądziłam po prostu, że pragniesz, żebym informowała twoją doradczynię o twoich posunięciach... żeby jej nie... zaskoczyły. - - Siostra Leoma jest moją doradczynią, Siostro, i poinformuję ją o moich działaniach, jeśli uznam to za konieczne. Krągła twarz Siostry Phoebe zwracała się to ku jednej, to ku drugiej kobiecie, gdy w milczeniu przysłuchiwała się tej wymianie zdań. - Zrobię, jak sobie życzysz, Ksieni - powiedziała Siostra Dulcinia. - Wybacz, proszę, mój... zapał w pomaganiu Ksieni. Verna wzruszyła ramionami na tyle, na ile pozwolił jej ciężki stos dokumentów. - Oczywiście, Siostro. Dobranoc. Na szczęście wyszły bez dalszych sporów. Verna, mrucząc pod nosem, zaniosła stertę raportów do swojego gabinetu i rzuciła na biurko obok tych, których czekały wciąż na przejrzenie. Przyglądała się Millie ścierającej w kącie jakąś plamę, której i tak nikt by nie dostrzegał przez kolejne sto lat. W słabo oświetlonym gabinecie słychać było jedynie, jak Millie szura szmatą i mamrocze coś do siebie pod nosem. Verna podeszła z wolna do półek z książkami, w pobliżu których pracowała na kolanach ta kobieta, i przesunęła palcem po grzbietach tomów, nie dostrzegając tak naprawdę złocistych tytułów na zniszczonych, starych skórzanych oprawach. - - Jak czują się dziś twoje stare kości, Millie? - - Och, Ksieni, nie strasz mnie, bo w przeciwnym razie będziesz musiała nakładać na mnie dłonie, starając się wyleczyć to, czego wyleczyć się nie da. Wiek, rozumiesz. - Przysunęła sobie wiadro kolanem i zaczęła trzeć inne miejsce dywanu. - Wszyscy się starzejemy. Widać Stwórca tak to zamierzył, skoro żaden śmiertelnik nie może nic na to poradzić. Choć dzięki tej pracy w pałacu i tak dostało mi się więcej czasu niż większości innych. - Czubek języka ukazał się w kąciku ust Millie, która z większą siłą tarła dywan. - Tak, Stwórca obdarował mnie tyloma latami, że nie wiem, co z nimi począć. Verna nigdy nie widziała tej krzepkiej, niedużej kobiety w innej sytuacji niż przy pracy. Nawet kiedy mówiła, ścierała kurze, tarła kciukiem jakąś plamkę albo wydłubywała paznokciem brud, którego nikt poza nią nie widział. Verna wyjęła tom i otworzyła go. - - Wiem, że przez te wszystkie lata Ksieni Annalina bardzo sobie ceniła twoje towarzystwo. - - O tak, wiele lat to było, wiele lat. Tak, tak, wiele lat
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.