ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Gardło piekło go żywym ogniem od niezliczonej liczby wypalonych cygar. Od
czasu do czasu oczy zachodziły mu łzami. To od dymu cygar, mówił sobie.
Opadł znużony na jeden z trzcinowych foteli i z roztargnieniem gładził jedwabiste
uszy psa, który położył się u jego stóp. Zwierzę pomrukiwało z zadowolenia. Nagle Sebastian
uniósł wzrok i znieruchomiał na widok kanciastej sylwetki Rosalie Quince. Gwałtownie
zerwał się na nogi, przydeptując łapę psu, który umknął, skomląc z bólu. Rosalie Quince
powstrzymała uśmiech. Po raz pierwszy w życiu była świadkiem takiej niezręczności
Sebastiana.
- Najgorsze minęło, Sebastianie. Gorączka nareszcie opadła. Powiadam ci,
Sebastianie, że gdyby jeszcze złapała żółtą febrę, już by jej nie było wśród żywych. Nie
rozumiem, jakim cudem uniknęła choroby. Ale jest bardzo wycieńczona. Teraz czeka ją
rekonwalescencja. A ty, Sebastianie, możesz się znów spokojnie zająć plantacją. - Pani
Quince patrzyła, jak wysoki mężczyzna wyrzuca niedopałek cygara za barierkę werandy.
- Przyniosła mi pani dobre nowiny, pani Quince - powiedział Sebastian, spoglądając
na nią pytającym wzrokiem. Jednak nie śmiał zapytać, czy może zobaczyć Marilyn.
Teraz dziewczynie nie groziło już żadne niebezpieczeństwo, a on bardzo zaniedbał
plantację. Uśmiechnął się krzywo i zszedł z werandy. Dziś wieczorem pojedzie do miasta;
wróci w południe następnego dnia. Nie można się oszukiwać. Wyobraził sobie łzy Aloni na
wiadomość, że musi zerwać ich związek. Złagodzi wstrząs obietnicą hojnego wynagrodzenia.
Nie miał zamiaru się oszukiwać. Aloni znacznie bardziej była zainteresowana wygodnym
życiem niż samym Sebastianem.
Marilyn szybko wracała do zdrowia. Pani Quince karmiła ją łyżką, dopóki dziewczyna
nie odzyskała sił. Po dziesięciu dniach Marilyn wstała z łóżka. Z każdą chwilą czuła się
lepiej. Ani razu nie widziała Sebastiana. Przyjęła jego gościnę na czas choroby i teraz
pragnęła mu podziękować. Zawsze jednak, kiedy miała o niego zapytać, coś stawało na
przeszkodzie. Pani Quince miała dość rozsądku, by o nim nie wspominać. Marilyn
zastanawiała się, dlaczego.
Nadszedł dzień poprzedzający jej powrót na plantację Drzewo Życia. Nadzorca
Sebastiana miał zabrać Marilyn wozem, a potem odwieźć panią Quince na jej plantację.
Marilyn starannie ubierała się do kolacji, mając nadzieję, że zobaczy Sebastiana.
Martwiła się swoim wyglądem. Wciąż była blada. Pani Quince przyglądała się rozbawiona,
jak Marilyn układa loki.
Kiedy nadeszła pora kolacji, a Sebastiana wciąż nie było. Marilyn poczuła się
zawiedziona. Nie zjawił się na kolacji! Najwyraźniej jej unika. Pani Quince rozglądała się
niespokojnie.
- Wygląda na to, że zjemy kolację same, pani Quince - powiedziała Marilyn,
zmuszając się do uśmiechu. Nie pokażę po sobie, że jest mi przykro, pomyślała ponuro. Ci w
gorącej wodzie kąpani Brazylijczycy nie mają dobrych manier. Marilyn pokaże im, co znaczy
dobre wychowanie. Kiedy była jeszcze mała, ojciec powiedział jej, że gdy ktoś jej dokuczy,
powinna odpowiedzieć uśmiechem. To postawi przeciwnika w niezręcznej sytuacji; przekona
się, że jego złośliwości na nic się nie zdały. Marilyn stosowała się do rad ojca.
- Mam wilczy apetyt. Nie mogę doczekać się powrotu do domu - szczebiotała
radośnie. - Ciekawa jestem, co słychać na naszej plantacji. Bardzo tęsknię za Drzewem Życia
i za Jamiem. Czy pani wie, co tam słychać, pani Quince? Myślę, że po powrocie będę
spędzała więcej czasu z Jamiem. I z dziewczynkami. Może będę im mogła pomóc w nauce.
Tak, to bardzo dobry pomysł - paplała bez chwili wytchnienia. - Rosy jest taka zdolna i
bystra. Wydaje mi się, że ma także zdolności do rysowania. Widziałam raz, jak narysowała
piękny zamek. Spytałam ją, gdzie widziała coś podobnego, a ona odparła, że w jednej z
książek Jamiego. To wspaniałe, nie uważa pani? - I nie czekając na odpowiedź przyjaciółki,
trajkotała dalej.
Zwykle rozmowna pani Quince nie miała szans wtrącić ani słówka. Od czasu do czasu
kiwała głową. Nie uszło jej uwagi, że wygłodniała rzekomo Marilyn natychmiast odsunęła
talerz. Kiedy kolacja dobiegła końca, Marilyn nagle opadła z sił. Poczuła, że nie jest w stanie
wydusić z siebie ani jednego słowa więcej. Dobry Boże, jak pani Quince może tyle gadać?
Odsuwając krzesło, usłyszała kroki na korytarzu. Gorący rumieniec oblał jej twarz i szyję.
Więc jednak! Wreszcie przyszedł! Za późno, ja wychodzę.
Marilyn uniosła oczy i na widok wysokiego mężczyzny serce zabiło jej młotem.
- Dobry wieczór, panie Rivera - odezwała się pierwsza. - Cieszę się, że pana widzę.
Chcę panu bardzo podziękować za to, że gościł mnie pan w czasie choroby. Jestem panu
bardzo wdzięczna - powiedziała lodowatym tonem. Skinęła głową i z gracją wyszła z jadalni.
Wróciła do pokoju, który jej przydzielono, opadła na łóżko i zalała się łzami.
Nie pozwolę, Sebastianie Rivera, żebyś robił ze mnie idiotkę, myślała. Dlaczego
traktował ją jak kogoś obcego? Marilyn jeszcze nigdy w życiu nie czuła się podobnie
upokorzona.
Pani Quince i Sebastian szli korytarzem.
- Sebastianie - odezwała się pani Quince cierpkim głosem. - Mam ci do powiedzenia
tylko tyle, że jesteś głupcem.
Sebastian spojrzał na nią zdumiony.
- Boże, chroń mnie przed nieszczęsnymi zakochanymi. Wszyscy jesteście osłami.
- K..
|
WÄ
tki
|