ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
I to nie dlatego, że jeszcze widzimy jego ciało. Ani ciało, ani
trumna, ani grób nie są znakami obecności. A jednak zmarły jest gdzieś obok
nas. Usiłujemy mu mówić o tym, co się stało od czasu jego odejścia. On
jednak nie odpowiada. Ta cisza po pewnym czasie staje się głębsza. I w
pewnej chwili zaczyna budzić niepokój. Jeżeli nie otrzymuję żadnej
odpowiedzi na moje słowa - kto mnie zapewni, że ten człowiek istnieje
dalej?
Kościół uczy: dusza ludzka nie umiera. Idzie na Sąd Boży i zgodnie z jego
wyrokiem odchodzi do nieba, idzie odcierpieć swój czas w czyśćcu lub
wreszcie spada potępiona do piekła.
Ktoś kiedyś postawił wobec mnie następującą wątpliwość: jeśli człowiek -
jak tego uczy teologia - jest całością duchowo-cielesną, czy można mówić,
że człowiek istnieje, gdy jego ciało rozsypuje się w proch w ziemi i tylko
dusza przebywa w którymś z miejsc przyszłego pobytu. Myślę, że jest to
rozumowanie oparte na przyjęciu naszej ludzkiej rzeczywistości czasowej.
Nam się tylko wydaje, że człowiek umiera, a potem gdzieś w zaświatach czeka
na zmartwychwstanie ciał i na Sąd Ostateczny. W perspektywie Boskiej
wszystko dokonuje się razem: człowiek umiera i zmartwychwstaje, jest
sądzony indywidualnie i razem z całym światem. W perspektywie Bożej
rozdział duszy i ciała trwa jedynie przez moment.
Najczęściej widzimy naszych zmarłych w czyśćcu. Taki zresztą jest chyba
pogląd Kościoła. Rzadko myśli się o człowieku umierającym jako o
niezwłocznie zbawionym. Nie potrafimy sobie wyobrazić nagle spadającej na
człowieka łaski miłosierdzia. A jednak bandyta na krzyżu miał przyobiecane
niezwłocznie niebo.
Czym jest czyściec? Znowu widzimy go przede wszystkim w perspektywie
ludzkiego czasu jako czekanie. Poglądy na sytuację dusz w czyśćcu różnią
się w wykładniach teologów. Ogólnie przeważa stanowisko, że ludzie w
czyśćcu wiedzą, że są już zbawieni, i z radością cierpią, świadomi tego, że
każda chwila cierpienia zbliża ich do Boga. Czy jednak cierpienia czyśćcowe
byłyby wtedy naprawdę cierpieniami tak wielkimi? I na czym one polegają,
jeśli odrzucimy symboliczny obraz palących pokutującą duszę płomieni?
Cierpienia czyśćcowe, które muszą być cierpieniami duchowymi, implikują
chyba jakąś niewiedzę.
Choć jej dobrze nie pojmujemy, rzeczywistość tego, co nazywamy czyśćcem,
jest chyba dla człowieka .najłatwiejsza do przyjęcia. Oczywiście można
wierzyć lub nie wierzyć w życie pozagrobowe. My, chrześcijanie, wierzymy w
nie, stanowi ono podstawowy dogmat i fundament naszego światopoglądu. Życie
tylko ziemskie - życie w uszkodzonym przez grzech świecie, pełne cierpień i
zakończone śmiercią - byłoby pozbawione sensu, gdyby nie stanowiło tylko
przedproża do właściwego życia. Chrześcijanin wierzy, że zacznie żyć
dopiero po śmierci.
Ale przejście od ziemskiego życia, z jego nędzami, od razu do radosnego
życia w niebie wydaje się przeskokiem zbyt gwałtownym. Człowiek czuje, że
coś powinno się stać, co go przygotuje do rajskiej egzystencji. Krąży wiele
żartów - czasami niezbyt mądrych - na temat życia w niebie, które w naiwnym
odbiorze wydaje się jednym wielkim popisem śpiewaczym. Czym jest naprawdę
egzystencja zbawionych, nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Zdajemy sobie
jedynie sprawę, że jest to życie pełne nie dającego się nawet pojąć naszym
ziemskim rozumem szczęścia. Nam, ludziom ziemskim, łatwiej sobie wyobrazić
ból niż takie szczęście. Pióro Dantego, tak potężne w opisach piekła i
czyśćca, słabnie, traci obrazowość, gdy przychodzi poecie mówić o niebie.
Po ludzku rzecz biorąc droga przez czyściec wydaje się czymś nieomal
koniecznym. Świadomość istnienia czyśćca ułatwia nam także utrzymanie
myślowego kontaktu ze zmarłym. Z człowiekiem, o którym myślimy, że odszedł
do nieba - jeśli nie wrócił z powrotem na ziemię jako święty wyniesiony na
ołtarze - nie mówiąc już o człowieku, który mógł odejść do piekła - tracimy
łączność. Życie, które on prowadzi, zanadto jest niepodobne do naszego
życia. To on może być, ufamy, czynny wobec nas; my dla niego nie możemy nic
zrobić. Inaczej wobec człowieka, który jest w czyśćcu. On także zdaje się
żyć w czasie, w naszym czasie. Znajduje się pod naszą opieką. Nasze
modlitwy - nie światełka na grobie! - pomagają mu. Żyjemy jakby równolegle:
my tu, on tam - on jakby zamknięty w więzieniu człowiek, którego nie możemy
oglądać, ale który czeka na nasze paczki, listy, wiadomości. Może czeka na
nasze dobre uczynki, niekoniecznie skierowane w jego stronę, lecz jakoś w
ogólnym rozrachunku skracające jego cierpienia, gdyż uwalniające go od
odpowiedzialności za nasze postępowanie?
Najtrudniejszą sprawą wydaje się sprawa piekła.
Dla jednych piekło jest czymś zanadto przerażającym, aby w ogóle mogli o
nim myśleć. Dla innych jest czymś, co się nie da pogodzić z miłosierdziem
Bożym. Jeszcze dla innych wydaje się tylko groźbą, która na nikogo
ostatecznie nie spadnie.
Piekło również nie wygląda na pewno tak, jak je przedstawił w swoich
wizjach Dante czy Słowacki i jak je malowali średniowieczni malarze. Ogień,
smoła, rozpalone żelaza - to zbyt ludzkie akcesoria tortur. Gdybyśmy
przyjęli, że piekło jest otchłanią fizycznych cierpień, którym nie ma końca
- ileż razy ludzie torturowani przywoływali na ratunek śmierć - moglibyśmy
rzeczywiście zwątpić w miłosierdzie Boże. Ale chyba jest tutaj podobnie jak
z cierpieniami ziemskimi: nie Bóg je stworzył i nie On je zsyła, ale są one
zgrzytaniem mechanizmu świata zepsutego przez grzech ludzki. Cierpienia w
piekle muszą być rezultatem tego samego procesu: odrzucenie przez człowieka
wiecznego szczęścia musi prowadzić do cierpienia. Człowiek nie cierpi
dlatego, że Bóg pozwolił szatanowi dokonywać na nim nie kończącej się
wiwisekcji, ale dlatego, że człowiek wybrał dobrowolnie inną przyszłość niż
ta, jaka mu była przeznaczona. Potępiony w piekle - to ten, który chciał
piekła. Oczywiście powstaje natychmiast myśl: człowiek mógł chcieć piekła,
gdyż nie wiedział, jak. ono wygląda; cierpiąc przekonuje się, że piekło nie
jest tym, czego pragnął. Rozumowanie słuszne, ale jedynie w aspekcie
doczesnym. Kto wie, czy zła wola w człowieku nie doznaje w chwili
śmierci jakiegoś niezwykłego stwardnienia? Kto wie, czy potępiony nie woli
przyjąć pełnej cierpień egzystencji niż ulec miłości Bożej? "Jak niebo i
czyściec, piekło również nie jest miejscem, ale konsekwencją ludzkiej
wolności" (J. C. Barreau)
|
WÄ
tki
|