ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Dzięki temu można odnajdować dorgę. Kerrick nie był pewny, czy
to zrozumiał i zasnął, zastanawiając się nad tym wszystkim.
Choć Kerrick i Armun czuli się trochę nieswojo od kołysania, wznoszenia się i
opadania łodzi, to po kilku dniach przestali chorować. Jedli niewiele tłuszczu i
mięsa, lecz wypijali cały wydzielany im starannie na cały dzień przydział wody.
Pomagali łapać ryby, bo świeżo wyciśnięty z nich sok zaspokajał pragnienie
jeszcze lepiej niż woda.
Kerrick każdego wieczoru zajmował się kościaną ramką i widział, że obserowana
gwiazda wznosi się wyraźnie na niebie. Pewnego dnia Kalaleq zawołał radośnie po
pomiarach, wszyscy po kolei patrzyli wzłuż kości, aż orzekli, iż wskazuje
jednocześnie na horyzont i na gwiazdę. Zmienili wtedy kurs na wschodni i
ustawili w innej pozycji żagiel. Kalaleq spośród swych rzeczy wyciągnął większą
ramkę z wieloma kościmi, którą Kerrick widział już wcześniej.
- Jesteśmy tutaj - powiedził z dumą, wskazując na jedną z bocznych kości.
Prowadził po niej palcem w prawo, aż doszedł do innej, krzyżującej się z
poprzednią. - Popłyniemy tędy i znajdziemy się tam - w Allanivok. To łatwe.
- Można to nazwać rozmaicie, ale nie łatwe - powiedział Kerrick, obracając w
dłoniach skomplikowaną plecionkę. Potem coś mu się przypomniało. - Armun, mapy
murgu. Mam je w torbie. Powiedz Kalaleqowi, czym one są, a ja ich poszukam.
- Ale - czym są?
- Wytłumacz mu, choć to trudne. Powiedz, że murgu przepływają ocean w swych
wielkich rybach. Korzystają przy tym z płaskich rzeczy mających kolorowe linie,
które pokazują im drogę. Nie mam pojęcia, jak ich używać, może on coś zrozumie.
Wszyscy Paramutanie zebrali się wokół Kalaleqa i podziwiali mapy. Stojący z tyłu
prosili o ich opisanie. Najpierw zachwycali się tylko barwami i wzorami,
przypatrywali się im dokładnie. Szczególne wrażenie zrobiło na nich to, że
ślinienie czy drapanie paznokciami nie szkodziło liniom, tkwiły one bez zmian w
mocnej, na wpół przeźroczystej substancji. Kalaleq poczekał, aż wszyscy
przyjrzeli się mapie, potem przyklęknął i zbadał dokładnie wszystkie jej
szczegóły.
Jeszcze tego samego dnia zaczął wzmagać się wiatr, pędził przed sobą czarne
chmury. Zdarzały się już przedtem szkwały i deszcze, ale to wyglądało na
prawdziwy sztorm. Kerrick wpatrywał się w niebo z drżeniem, ale Paramutanie byli
radośnie poruszeni, zaczęli wyciągać coś z głębi łodzi. Gdy ogarnął ich sztorm i
lunął deszcz, rozpostarli wielką płachtę skóry, trzymając ją za brzegi łapali
deszczówkę. Wiatr szarpał płachtę, próbował ją wyrwać z rąk, gdy tymczasem
błyskały pioruny i huczały gromy. Była to ciężka praca, ale warta trudu, bo nim
minął sztrom napełnili wodą trzy bukłaki; wszyscy też napili się do syta.
Po sztormie oziębiło się, chmury niemal zawsze zasłaniały niebo. Choroba morska
Kerricka przeszła w stały, słaby niepokój, tak iż mógł z całą energią poświęcić
się nauce angurpiaqu, języka Paramutanów. Armun mu pomagała, podpowiadała słowa,
gdy miał trudności, choć starał się jak najczęściej rozmawiać samodzielnie z
Paramutanami. Nie miał z tym kłopotów, bo byli wielkimi gadułami, mówili do
siebie, nawet, gdy nikt ich nie słuchał. Czas mijał mu szybko, aż pewnego ranka
obudził się wśród ogólnego zamieszania. Wszyscy wpatrywali się w dwa ptaki
lecące nad nimi, czerwone od porannej zorzy. Kerrick nie rozumiał powodu
podniecenia, dopóki nie wyjawił go Kalaleq.
- Tam jest ląd - nie może być daleko!
Odtąd wszyscy tkwili przy burcie i wpatrywali się w wodę, aż jedna z kobiet
wrzasnęła i o mało nie wypadła. Dwaj Paramutanie chwycili ją za nogi, a trzeci
za ogon, który wyszedł spod skóry, gdy runęła głową w ocean. Wyciągnęli ją mokrą
i uśmiechniętą -trzymającą w ręku pasmo wodorostów.
- Rosną tylko w pobliżu brzegu - zawołała radośnie, ściskając zielone łodygi
rośliny.
Do brzegu było jeszcze jednak daleko. Napotkali sztormy i przeciwne wiatry, aż
wreszcie zaniepokojeni Paramutanie spuścili żagiel i rzucili na wodę jedną z
mniejszych łodzi. Przywiązali ją do dziobu ikkergaka splecioną ze skór liną i po
kolei, we czwórkę, mężczyźni i kobiety, zasiadali do wioseł. Nie ominęło to
Armun i Kerricka, którzy dysząc i spływając potem ciągnęli wielki ikkergak w
ślimaczym tempie po spokojnej wodzie. Ucieszyli się jak wszyscy inni, gdy
powiało słabo z zachodu i przy licznych okrzykach radości wciągnięto łódkę na
pokład i ponownie rozpostarto żagiel.
Następnego dnia, tuż przed zmierzchem, ktoś dostrzegł przed nimi na horyzoncie
ciemną linię. Spierano się długo i głośno, czy jest to ląd, czy chmura, aż przy
radosnych okrzykach przekonali się, że widzą jednak ziemię. Opuszczono żagiel i
wyrzucono za rufę długą linę, która miała zapobiec znoszeniu przez fale
|
WÄ
tki
|