Nigdy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie, on na pewno ich nie zobaczy. Nie zobaczy ich przecie¿ kto¶ z jego uprawnieniami, kto¶, kto mia³ dostêp do najpilniej strze¿onych tajemnic pañstwowych. Nie, Komitet Bezpieczeñstwa Pañstwowego bardzo na takich ludzi uwa¿a³. Nikomu nie ufa³, o czym wielu przekona³o siê na w³asnej skórze. Tylu próbowa³o z tego kraju uciec – dlaczego? Tylu próbowa³o uciec, jednocze¶nie tyle milionów odda³o za ten kraj ¿ycie. Za Zwi±zek Radziecki, za rodinu... Od wojska uchroni³y go pocz±tkowo matematyka i szachy, a potem to, ¿e zwerbowano go do KGB, ¿e zacz±³ pracowaæ w gmachu na placu Dzier¿yñskiego numer 2. Wraz z prac± przysz³o ³adne mieszkanie, ca³e siedemdziesi±t piêæ metrów w nowo zbudowanym bloku. I stopieñ wojskowy: Zajcew by³ ju¿ kapitanem-majorem, a za kilka tygodni czeka³ go awans na pe³nego majora, co w sumie nie by³o takie z³e. Ba!, niedawno zaczêto wyp³acaæ mu pensjê w kupoñczykach, móg³ wiêc robiæ zakupy w sklepach za ¿ó³tymi firankami, w których sprzedawano zachodnie towary i w których – to najwa¿niejsze – nie by³o tak d³ugich kolejek. ¯ona bardzo siê z tego cieszy³a. Wkrótce, niczym m³ody carewicz, mia³ stan±æ na pierwszym szczeblu nomenklatury i zadzieraj±c g³owê, zastanawiaæ siê, jak wysoko mo¿e zaj¶æ. Lecz w przeciwieñstwie do prawdziwych carewiczów, znalaz³ siê tam nie dziêki b³êkitnej krwi i pochodzeniu, tylko dziêki swoim zas³ugom. Fakt ten bardzo wzmacnia³ jego poczucie mêsko¶ci. Tak, ca³kowicie na to zas³u¿y³, to wa¿ne. Dlatego powierzano mu tak liczne tajemnice, ot, choæby tê: agent o kryptonimie Kassjusz, Amerykanin z Waszyngtonu – wygl±da³o na to, ¿e ma dostêp do wa¿nych informacji politycznych, wielce cenionych przez ludzi z czwartego piêtra Centrali, do informacji, które czêsto przekazywano do Instytutu Amerykañsko-Kanadyjskiego. A instytut je analizowa³. Kanada interesowa³a KGB tylko pod wzglêdem jej uczestnictwa w amerykañskim systemie obronnym i tylko dlatego, ¿e niektórzy z tamtejszych polityków, zw³aszcza ci starsi, nie przepadali za swoim po³udniowym s±siadem – tak przynajmniej donosi³ ich rezydent z Ottawy. Ciekawe, my¶la³ Zajcew. Polacy te¿ nie kochali swych wschodnich s±siadów, ale oni – jak z nieukrywan± przyjemno¶ci± doniós³ przed miesi±cem warszawski rezydent KGB – robili to, co im kazano, o czym – ku swej niew±tpliwej niewygodzie – przekona³ siê ten zwi±zkowy rozrabiaka. Towarzysz pu³kownik Igor Aleksiejewicz Tomaszewski nazywa³ ich „kontrrewolucjonistycznymi szumowinami”. Uwa¿ano go za wschodz±c± gwiazdê KGB, pewnie dlatego, ¿e s³u¿y³ na Zachodzie. To w³a¶nie tam wysy³ano najlepszych. Niewiele ponad trzy kilometry dalej, po drugiej stronie miasta, Ed Foley i jego ¿ona Mary Patricia w³a¶nie wchodzili do mieszkania. Mary prowadzi³a za r±czkê synka, ma³ego Eddiego. W jego wielkich, niebieskich oczach go¶ci³a dzieciêca ciekawo¶æ, ale nawet on, czteroipó³letni brzd±c, wyczuwa³ ju¿, ¿e Moskwa to nie Disney World. Jego rodzice zdawali sobie sprawê, ¿e szok kulturowy grzmotnie go w g³owê niczym m³ot bojowy samego Thora, choæ wiedzieli równie¿, ¿e cios ten poszerzy trochê jego horyzonty. Nie tylko jego, ich te¿. – No tak... – mrukn±³ Ed Foley, omiataj±c wzrokiem wnêtrze. Przed nimi mieszkanie zajmowa³ urzêdnik konsularny ambasady, który spróbowa³ przynajmniej trochê tu posprz±taæ, bez w±tpienia z pomoc± jakiego¶ moskwianina. Podsy³a³ im ich sowiecki rz±d: byli bardzo pracowici i wierni... obu szefom naraz. Tak... Przed d³ugim lotem z nowojorskiego lotniska imienia Kennedy’ego na moskiewskie Szeremietiewo Ed i Mary Pat przeszli wielotygodniowe przeszkolenie. – A wiêc to jest nasz nowy dom, hê? – rzuci³ Foley z wystudiowan± obojêtno¶ci± w g³osie. – Witajcie w Moskwie – powiedzia³ Mike Barnes, urzêdnik s³u¿by zagranicznej, miejscowy karierowicz, który z ramienia ambasady – akurat mia³ dy¿ur – wita³ przybywaj±cych do Moskwy dyplomatów. – Przed wami mieszka³ tu Charlie Wooster. ¦wietny facet. Wróci³ do Foggy Bottom. Grzeje siê pewnie w letnim s³oneczku. – A tutaj? – spyta³a Mary Pat. – Jak jest tu latem? – Tak jak w Minneapolis – odrzek³ Barnes. – Niezbyt gor±co i niezbyt parno. Zimy te¿ nie s± zbyt surowe. Pochodzê z Minneapolis – doda³ wyja¶niaj±co. – Oczywi¶cie niemieccy ¿o³nierze by siê z tym nie zgodzili, napoleoñscy te¿, ale z drugiej strony nikt nie twierdzi, ¿e Moskwa to Pary¿, prawda? – Tak, opowiadano mi o tutejszym nocnym ¿yciu. – Ed zachichota³. Akurat jemu w zupe³no¶ci to odpowiada³o. Nie musia³ byæ szefem paryskiej placówki i czaiæ siê na ka¿dym kroku, poza tym placówka w Moskwie by³a najlepsz±, najciekawsz± fuch±, jakiej móg³ siê kiedykolwiek spodziewaæ. Ba! nie przypuszcza³ nawet, ¿e j± dostanie. My¶la³, ¿e wy¶l± go ot, do Bu³garii czy gdzie¶, ale ¿eby tak od razu tu, do Moskwy, do jaskini lwa? Dziêki Bogu, ¿e Mary Pat urodzi³a Eddiego, kiedy go urodzi³a. Na ile? Ledwie na trzy tygodnie przed przewrotem w Iranie. Ci±¿a przebiega³a z k³opotami i lekarz nalega³, ¿eby wróci³a na poród do Nowego Jorku. Tak, rzeczywi¶cie, dzieci to bo¿y dar... No i dziêki temu ma³y Eddie by³ nowojorczykiem, a on, Ed, chcia³, ¿eby jego syn od urodzenia kibicowa³ Jankesom i Rangersom. Nie licz±c spraw zawodowych, najbardziej cieszy³ siê z tego, ¿e tu, w Moskwie, zobaczy w akcji najlepszych hokeistów ¶wiata. Chrzaniæ balet i koncerty symfoniczne. Ci skurwiele naprawdê umieli je¼dziæ na ³y¿wach. Szkoda, ¿e nie rozumieli baseballu. Pewnie by³ dla nich za trudny. Ech, mu¿yki, mu¿yki. Tyle tam uderzeñ, ¿e nie wiadomo, które wybraæ... – Ma³e jest – powiedzia³a Mary Pat, spogl±daj±c na pêkniêt± szybê w oknie. Mieszkanie mie¶ci³o siê na pi±tym piêtrze. Przynajmniej nie bêdzie dochodzi³ tu uliczny ha³as. Osiedla dla obcokrajowców – ich getto – by³o ogrodzone i strze¿one. Rosjanie twierdzili, ¿e to dla ich bezpieczeñstwa, ale napady uliczne na obcokrajowców nie stanowi³y w Moskwie wielkiego problemu
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.