ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Pepe Rizzo wybiegł ze sklepu, wrzeszcząc jak
wariat
i wymachując rewolwerem, który trzymał na wszelki wypadek w szufladzie na
zapleczu. Widząc,
że samochód nie może ruszyć z miejsca, nie tracił czasu: krzycząc tak, że można
go było
usłyszeć pod latarnią morską, wycelował w twarz tego, który siedział obok
kierowcy, i grożąc, że
rozwali mu łeb, kazał oddać walizeczkę. Dopiero wtedy samochód, jak odczarowany,
ruszył
z piskiem opon. Pepe Rizzo wystrzelił dwa razy za uciekającymi, żeby ich
zatrzymać. Po chwili,
jak to było w jego zwyczaju, stracił przytomność i z rozłożonymi rękami padł na
plecy. Zaczęło
się zamieszanie, ludzie myśleli, że Pepe Rizzo został trafiony przez
przestępców. Na szczęście
w pobliżu przechodził komisarz Salvo Montalbano i zajął się z urzędu
przywracaniem porządku.
Wprawdzie niektórzy gapie zapamiętali numer rejestracyjny samochodu, ale
komisarz uznał, że
na nic mu się to nie przyda, bo auto z pewnością było kradzione. Pepe Rizzo z
kolei, kiedy się
ocknął, powiedział, że w tych straszliwych chwilach krew uderzyła mu do głowy i
nie zdołał
zapamiętać rysów mężczyzny, który oddał walizeczkę, A chowając rewolwer do
kieszeni,
oświadczył, że ma oficjalne pozwolenie na posiadanie broni.
Co takiego cennego jest w tej walizeczce? spytał komisarz.
Pod sklepem zebrało się już wielu ludzi i wszyscy, słysząc to pytanie,
wstrzymali oddech, bo
dobrze wiedzieli, co w niej jest.
Papiery. Kwity, faktury, rozliczenia, wszystko bez wartości powiedział
uśmiechnięty
Pepe Rizzo. Ale tamci z pewnością liczyli na coś innego.
Wszyscy dookoła co Montalbano doskonale wyczuł z trudem się powstrzymali, by
nie
bić mu brawa. Komisarz powiedział Rizzowi, żeby w wolnej chwili zgłosił się na
komisariat, bo
trzeba będzie spisać protokół, a potem pożegnał się i odszedł.
O dziewiątej wieczorem tego samego dnia, kiedy doszło do próby rabunku,
siedemdziesięciu
trzech kupców z via Roma, bez Pepe Rizza, zebrało się na zapleczu sklepu
alkoholowego Vini
& Liquori Fonzia Alletto. Pierwszy punkt niepisanego porządku obrad dotyczył
liczby, kształtu
i budowy kul, ale tych intymnych, Pepe Rizza. Giosue Musumeci twierdził, że Pepe
ma je
kwadratowe, Michele Sileci, że ma ich chyba cztery, a Filippo Ingroia uważał, że
ma wprawdzie
dwie, jak inni, tyle że z ołowiu. Wszyscy byli jednak zgodni co do tego, że Pepe
Rizzo, robiąc to,
co zrobił, działał we wspólnym interesie: trudno sobie wyobrazić, żeby rodzina
Sinagra nie
otrzymała haraczu, a gdyby ten przepadł, z pewnością kazałaby go sobie wpłacić
po raz drugi.
W tym punkcie dyskusja się ożywiła. Czy tamci dwaj pechowi rabusie byli zwykłymi
łobuzami
i nie wiedzieli, co się znajduje w walizeczce? A może należeli do drugiej
rodziny,
współzawodniczącej z Sinagrami, która zdecydowała się wydać im wojnę i zdobyć
dla siebie via
Roma? Ta druga ewentualność budziła większy niepokój: za tę ich wojnę zapłacą
tak czy inaczej
kupcy, którzy znajdą się pod obstrzałem, tkwiąc między dwiema walczącymi
stronami. Rozeszli
się zmartwieni i przybici.
Trzydziesty przypadał w niedzielę. W poniedziałek, o wpół do dziesiątej rano,
Stefano
Catalanotti i Turi Santonocito, dwaj zaufani ludzie Sinagrów, udali się do
banków w Vigacie.
Pierwszy do Banku Rolniczego, drugi do Spółdzielczego. Każdy z nich chciał
wpłacić
osiemdziesiąt pięć milionów. Wypełnili druki i podali banknoty kasjerom. Kasjer
z Banku
Rolniczego w połowie liczenia zaczął się wahać, ponownie złożył plik banknotów i
jeden z nich
zaczął uważnie oglądać pod światło.
Coś nie gra? spytał Stefano Catalanotti.
Nie wiem odpowiedział kasjer, wstając i znikając w gabinecie dyrektora.
Tymczasem to samo działo się w Banku Spółdzielczym.
W dwadzieścia minut po tym, jak weszli do banków, Stefano Catalanotti i Turi
Santonocito,
którzy nie chcieli ujawnić, skąd pochodzą wpłacane przez nich sumy, byli już w
kajdankach,
oskarżeni przez agentów z komisariatu w Vigacie o rozprowadzanie fałszywych
banknotów.
O piątej po południu tego samego dnia zdarzyło się coś, co przeszło wszelkie
wyobrażenia.
Chłopczyk, może sześcioletni, wręczył Pepe Rizzowi paczkę, mówiąc, że dali mu ją
razem
z dziesięciotysięcznym banknotem w nagrodę dwaj panowie przejeżdżający tędy
samochodem,
prosząc, żeby zaniósł tę paczkę do sklepu z butami i oddał właścicielowi do rak
własnych
|
WÄ
tki
|