ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- W porządku?
Grace wzruszyła ramionami, wciąż na nią nie patrząc. Annie próbowała zachować się obojętnie, udając zainteresowanie obrazkami na ścianie. Przeciągnęła się z jękiem.
- Boże, ale zesztywniałam.
- Co my tutaj robimy?
Głos był zimny i wrogi. Odwróciwszy się Annie ujrzała Grace, która wziąwszy się pod boki, wpatrywała się w nią.
- Co masz na myśli?
Grace ogarnęła cały pokój pogardliwym ruchem ręki.
- To wszystko. Chodzi mi o to, co tutaj robimy!
Annie westchnęła, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Grace stwierdziła, że to nieważne, nie ma sprawy. Chwyciła swoją laskę i kosmetyczkę i ruszyła do drzwi. Annie widziała, jak złości ją to, że nie może wylecieć z pokoju w bardziej efektowny sposób.
- Grace, proszę cię.
- Powiedziałam, nieważne, okay? - Po czym wyszła.
Annie rozmawiała w kuchni z Connie, gdy Elliott przyszedł z podwórza. Wyglądał blado i cały jeden bok miał ubłocony. Zdawało się też, że stara się nie utykać.
- Zostawiłem go w przyczepie - oznajmił.
Przy kolacji Grace bawiła się jedzeniem i odzywała tylko wtedy, kiedy się do niej zwrócono. Troje dorosłych dokładało wszelkich starań, by podtrzymać konwersację, lecz zdarzały się długie chwile, kiedy jedynym dźwiękiem był brzęk sztućców. Rozmawiali o Harrym Loganie, Chatham i nowej epidemii boreliozy, którą wszyscy się martwili. Elliott mówił, że zna dziewczynkę mniej więcej w wieku Grace, która zaraziła się i jej życie legło w gruzach. Connie rzuciła mu szybkie spojrzenie, na co zaczerwienił się i od razu zmienił temat.
Zaraz po skończeniu posiłku Grace oświadczyła, że jest zmęczona i czy nie będą mieli nic przeciwko temu, żeby się położyła. Annie także chciała już pójść, ale Grace jej nie pozwoliła. Grzecznie życzyła dobrej nocy Elliottowi i Connie. Gdy podchodziła do drzwi, jej laska stukała głucho o podłogę, a Annie dostrzegła wyraz oczu małżeństwa, które patrzyło za nią.
Następnego dnia wyruszyły wcześnie i z zaledwie kilkoma krótkimi postojami przejechały przez całą Indianę i Illinois do Iowa. I przez cały długi dzień, gdy ogromny ląd rozpościerał się wokół nich, Grace trwała w milczeniu.
Kolejną noc spędziły u dalekiej kuzynki Liz Hammond, która wyszła za farmera i mieszkała niedaleko Des Moines. Farma stała samotnie na końcu prostej drogi dojazdowej długości pięciu mil, jak gdyby na swojej własnej brązowej planecie, zaoranej w każdą stronę, jak okiem sięgnąć, w nienaganne bruzdy.
Byli to spokojni, religijni ludzie - baptyści, jak domyśliła się Annie - i tak odmienni od Liz, jak tylko można sobie wyobrazić. Farmer powiedział, że Liz mówiła im wszystko o Pielgrzymie, Annie jednak zauważyła, że to co zobaczył i tak nim wstrząsnęło. Pomógł jej napoić i nakarmić konia, po czym wygarnął i wyrzucił tyle ile się dało mokrej, zabrudzonej łajnem słomy spod trzaskających kopyt Pielgrzyma.
Kolację zjedli przy długim drewnianym stole, razem z szóstką dzieci gospodarzy. Wszystkie miały blond włosy i duże niebieskie oczy swego ojca i przyglądały się Annie oraz Grace z pewnego rodzaju grzecznym podziwem. Jedzenie było proste i zdrowe, do picia zaś tylko mleko podane ze śmietanką i jeszcze ciepłe w pełnych szklanych dzbankach.
Rano kobieta przygotowała im śniadanie złożone z jajek, razowego chleba oraz domowej szynki, a kiedy wyjeżdżały i Grace siedziała już w samochodzie, farmer wręczył coś Annie.
- Chcielibyśmy wam to dać - powiedział.
Była to stara książka w wyblakłej płóciennej oprawie. Żona gospodarza stała obok niego i obserwowali, jak Annie ją otwiera. Okazało się, że to Wędrówka pielgrzyma Johna Bunyana. Annie pamiętała, jak czytano jej to w szkole, gdy miała zaledwie siedem czy osiem lat.
- Wydała nam się odpowiednia - wyjaśnił farmer.
Annie przełknęła ślinę i podziękowała.
- Będziemy się modlić za was wszystkich - dodała jego żona.
Książka wciąż leżała na przednim siedzeniu. I za każdym razem, gdy Annie rzuciła na nią okiem, myślała o słowach kobiety.
Chociaż mieszkała w tym kraju od wielu lat, takie szczere religijne wypowiedzi ciągle wzbudzały w niej jakąś głęboko osadzoną angielską rezerwę i sprawiały, że czuła się nieswojo.
Jednak bardziej niepokoił ją fakt, że ta zupełnie obca osoba tak wyraźnie uznała ich za potrzebujących jej modlitw, uznała ich za ofiary. Nie tylko Pielgrzyma i Grace - to było zrozumiałe - lecz również Annie. Nikt, nikt nigdy nie postrzegał Annie Graves w ten sposób.
Teraz coś pod błyskawicą na horyzoncie przykuło jej wzrok. Zaczęło się jako niewiele więcej niż migocący punkcik i rosło powoli w jej oczach, nabierając płynnego kształtu ciężarówki
|
WÄ
tki
|