Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Proszê ciê
jednak, nie zniewa¿aj
mnie w ten sposób, przecie¿ nie da³em ci ¿adnego powodu do ubli¿ania mi!
- Owszem, da³e¶ w Madrycie! - odpar³ je¼dziec. - To ja pe³ni³em wówczas wartê
przed pokojami
królowej. Przez twoj± g³upotê da³em siê wci±gn±æ w pojedynek z m³odym Mondevi de
Ma1ibranem i
zosta³em wydalony z gwardii pa³acowej. Przekona³em siê wiêc na w³asnej skórze,
¿e s³usznie uwa¿aj± Clê
wszyscy za szkodliwego os³a.
Zefirio westchn±³ ¿a³o¶nie.
- Senor! - rzek³. - Rozumiem tw± bole¶æ i dlatego puszczam wszystkie obelgi mimo
uszu!
- Obecnie jestem na s³u¿bie u jego ekscelencji ministra skarbu, pod±¿am w
sprawie urzêdowej do
Saragossy, dlatego pytam ciê, po co zatrzyma³e¶ mnie w drodze, z pistoletem w
rêku?
Oblicze Zefiria przybra³o wyraz tajemniczy:
- Tss - szepn±³ ogl±daj±c siê ostro¿nie dooko³a. - Mówmy nieco ciszej. Licho nie
¶pi!...
- Co za licho?..
- Ten bandyta, rabu¶, zbój i opryszek!...
- Jak? Co? Co ty wygadujesz, senor?
- Prawdê mówiê! Zaczai³em siê w tym w±wozie na Zorrê!
Je¼dziec zblad³ i pochyli³ siê nad Zefiriem.
- Co¶ powiedzia³? - zapyta³ prawie szeptem. - Zorro? Czeka³e¶ na Zorrê? Czy¶ go
widzia³?
Zefirio odpowiedzia³ równie¿ szeptem:
- Tak! Przed dwiema zaledwie godzinami! Gdy wyruszysz z tego w±wozu, w
odleg³o¶ci piêciu
minut jazdy, uwa¿aj na prawo! Tam miêdzy ska³ami go widzia³em! .
- To niemo¿liwe! - odpar³ szeptem je¼dziec, kurczowo ¶ciskaj±c w rêku pistolet.
- Zorro znik³ bez
¶ladu! Od czasu ust±pienia ksiêcia Ramida ze stanowiska wielkorz±dcy nie
pokazuje siê.
- Mo¿liwe! Lecz fakt pozostanie faktem. Widzia³em go w pobli¿u. Zdawa³ siê
czekaæ na kogo¶!
- Carramba! - sykn±³ je¼dziec, chwytaj±c siê za kieszeñ na piersiach. - Oby nie
na mnie! Zbli¿y siê
do mnie tylko po moim trupie!
Chwyci³ Zefiria za ramiê:.
- Senor Zefirio, czy nie ma innej drogi do Saragossy?
- O, senor, ¿adna droga nie uratuje ciê przed Zorr±! - zawo³a³ Zefirio,
chwytaj±c konia za uzdê. -
B³agam ciê, senor, dbaj o swoje ¿ycie! Ty nie pojedziesz, ty nie mo¿esz jechaæ!
Wracaj tam, sk±d przyby³e¶.
Ani kroku dalej.
- Pu¶æ mego konia, senor Zefirio! - zawo³a³ ¶mia³o je¼dziec, choæ mu w³osy
stanê³y na g³owie..-
Wdziêczny ci jestem, ¿e dbasz o moje ¿ycie. Lecz doprawdy nie mogê zawróciæ!
Zreszt± oficer hiszpañski
nie mo¿e tchórzostwem splamiæ swego honoru.
- Senor, nie jed¼, proszê ciê! Ii
..- Honor oficera...
- Senor, co ciê obchodzi honor oficera, przecie¿ jeste¶ tylko gwardzist±
pa³acowym...
- Precz, pu¶æ uzdê!... - wrzasn±³ w¶ciekle je¼dziec.
- Zorro ciê osmaga jak psa!... - jêcza³ Zefirio. - Wypruje ci flaki... Rozbierze
do naga i popêdzi do
miasta!
Tego ju¿ by³o za wiele dla dumnego je¼d¼ca. Pchn±³ Zefiria z tak± si³±, ¿e ten
zatoczy³ siê i upad³.
- Masz, skoñczony g³upcze! - zawo³a³ uderzaj±c konia ostrogami. - To ciê nauczy
trzymaæ jêzyk na
uwiêzi!
Pogalopowa³ dalej i wkrótce znalaz³ siê poza w±wozem. Zefirio pozosta³ na ziemi.
Ledwie je¼dziec znik³ mu z oczu, m³odzieniec podniós³ siê i otrzepa³ odzienie.
Nastêpnie uda³ siê
do groty, sk±d wydoby³o siê nagle koñskie r¿enie.
Je¼dziec w masce wy¶piewywa³ g³o¶no smêtne strofy, strzelaj±c jednocze¶nie z
d³ugiego bata z
bawolej skóry. Czarny jak smo³a rumak sun±³ pomiêdzy g³azami, wyci±gniêty jak
struna.
Ksiê¿yc skry³ siê za chmurami
£ka tak smutno ma gitara
I z melodi± echo gra mi
S³ucha pie¶ñ m± Alcantara.
W Alcantarze na balkonie
Stoi cudna senorita
Ogniem liczko donny p³onie
Kto to gra tak piêknie? - pyta.
Sta³ w strzemionach, ¶piewa³ na ca³e gard³o, strzela³ z bicza, a jednocze¶nie
rozgl±da³ siê czujnie
dooko³a. Podobny by³ w tej chwili do jastrzêbia wypatruj±cego zdobyczy. Smêtna
ta pie¶ñ nie licowa³a ze
¶piewakiem. Szeroki, drapie¿ny u¶miech, ods³ania³ bia³e, równe zêby. Z postaci
je¼d¼ca bi³a m³odo¶æ i
rado¶æ ¿ycia. Koñ sun±³ jak strza³a, wiatr rozwiewa³ koñce jedwabnego zawoju, a
je¼dziec ¶piewa³ ci±gle,
wybijaj±c rytm strzelaniem z bicza
|
WÄ…tki
|